14 lipca 2019

Od Lucana C.D Melody

       Za każdym razem gdy moja zwierzęca strona obejmowała panowanie nad moim ciałem, nie byłem w stanie się powstrzymać. Dzikus, a w zasadzie drapieżnik, który drzemał we mnie był stukrotnie a nawet i więcej razy silniejszy od człowieka, którego cząstkę nadal starałem się zachować gdzieś w sobie. Był moim największym wrogiem, oraz koszmarem, gdyż to co robiłem będąc w jego szponach, nijak nie odnosiło się do mojego naturalnego postępowania. Od czasu tych pieprzonych eksperymentów zawsze byłem i już będę marionetką w jego zachłannych rękach. Tej nocy, gdy przyszedłem do niej w gościnę On pragnął jej. O tak, pragnął jej krwi, jej ciała, chciał jej posmakować i poczuć ją, dotknąć jej, skosztować… i choć ciężko mi przyznać to przed sobą samym, gdzieś tam w środku, ja też jej chciałem. Była piękna, zgrabna i taka inteligentna, może odrobinę zbyt delikatna jak na mój gust ale pomijając to i cofając się myślami wstecz jakieś piętnaście lat byłbym gotów ożenić się z nią, założyć rodzinę, zamieszkać gdzieś na wsi. Ale przecież dawne życie nie wróci, a miłość dla krwiopijcy takiego jak ja, stała się jedynie jednostronnym uczuciem, do tego oddalonym, niemalże wyimaginowanym, jak marzenie małego dziecka. Najgorsze jest w tym wszystkim to, że gdy On przejmuje kontrolę, ja nie mam wpływu na nic, ba, połowy później nie jestem w stanie odnaleźć w pustce zwanej pamięcią. Tak też zdarzyło się i tego razu, a jedyne co mogło mi dać wskazówkę co uczyniłem będąc odepchnięty od rzeczywistości był metaliczny posmak w jamie ustnej, zaspokojony głód i wiotkie, blade ciało dziewczyny, leżące kilka metrów ode mnie. Przepełniony wyrzutami sumienia i poczuciem winy za krzywdę, którą teoretycznie nie ja jej wyrządziłem, ująłem jej zimne ciało w ramiona i wróciłem z nią do jej domu. Nie mogłem jej przecież od tak zostawić, bo przecież nie była mi obojętna. Zaraz, czy ja właśnie przyznałem, że jakaś byle słaba śmiertelniczka, do tego w połowie ryba zajmuje w moim sercu jakieś specjalne miejsce? Niedorzeczne, ktoś tak okropny jak ja przecież nie może odczuwać uczuć… Pogrążony w myślach dotarłem do wioski szybko, a prześlizgnięcie się na drugą stronę palisady jak zawsze nie sprawiło mi żadnej trudności. Jedyne co można było osadnikom zarzucić to fakt, że warty rozstawiali bezmyślne i ze szkodą dla nich samych. Na szczęście niewielu samotników wiedziało o tym przejściu a ja niespecjalnie zagrażałem większości… Gorzej było z Nim. Dotarłszy do domu zająłem się dziewczyną, starając się jak najlepiej naprawić krzywdę, którą On jej wyrządził. Cholera, tak trudno mi jest przed samym sob powiedzieć, że On… to tak naprawdę też ja, tylko o wiele, wiele gorszy i bardziej zepsuty...Siedziałem koło jej łóżka dzień i noc, opiekując się nią, podając odpowiednie preparaty, żeby tylko wróciła do siebie. Ocknęła się po dwóch nocach a gdy wyczułem, że to nadchodzi, zmyłem się z chaty, chcąc uniknąć jakiejkolwiek dyskusji a przede wszystkim przeprosin, które w tej sytuacji i tak zapewne nie zostałyby przyjęte. Odszedłem do swoich kątów, jakimi były tereny poza wioską postanawiając, że dam jej spokój i nie będę jej nachodził. Choć na początku zdawało się to być dla mnie niemożliwe - bycie z dala od niej, okazało się, że zwykłe codzienne czynności, z którymi musiałem się zmagać odebrały mi jakikolwiek czas. Wiadomo, życie samotnika nie jest łatwe, a kiedy wróciłem okazało się, że dach  mojej chaty zapadł się, z powodu zmokniętego drewna, a pozyskanie surowców i naprawa tej usterki, do której musiałem przygotować wszystko sam, zajęła mi odpowiednio wiele czasu, żeby przestać myśleć o kobiecie z osady. Mijały dni, potem tygodnie, a ja nawet nie zauważyłem jak szybko zmienia się klimat na wyspie. Wszystko zaczęło wysychać, ulewy zanikły a zieleni nie było końca. Wiosna weszła w swoją ostateczną fazę, budząc dookoła wszystko co żywe.


        To był jeden z tych dni, które wytyczyłem sobie na wędrowanie, poszukiwanie czegokolwiek, co mogłoby się przydać do unowocześnienia mojej chaty i choć spędzałem w niej najmniej mojego czasu, odczuwałem niedosyt co do jej wystroju. Przechadzałem się wówczas po lesie, kompletnie nie zwracając uwagi na to, czy hałasuję czy nie, nie miałem w zamiarze na nic polować więc ostrożność i skupienie nie było mi do niczego potrzebne. Pod moimi stopami raz po raz pękały drobne i suche gałęzie skutecznie alarmując o mojej obecności wszystkie żywe organizmy w promieniu kilkunastu metrów. Nagle z przemyśleń o byle czym wyrwał mnie znajomy, słodki głos, wypowiadający moje imię. Jak poparzony poderwałem głowę do góry, a kilka metrów przed sobą spostrzegłem Melody, ubraną w lekkie, nieco prześwitujące ubranie. Patrzyła na mnie wyłupionymi w zdziwieniu oczami, które gdzieś w środku skrywały nadzieję, ale również złość i szczęście jednocześnie. Gdy postawiła krok w moim kierunku, automatycznie cofnąłem się kilka metrów, wracając na dawne tory swego spaceru. Nie ukrywała zdziwienia gdy się na to zdecydowałem. Widząc to pokręciłem głową przecząco i mruknąłem.
- Trzymaj się ode mnie z dala, Melody i nie szukaj mnie.. - sapnąłem po czym swoim nadludzko
szybkim krokiem udałem się między drzewa gdzie jej wzrok nie mógł mnie dosięgnąć. Wyjrzałem zza grubego pnia pewny, że dziewczyna za moment zawróci się i pójdzie w swoim kierunku. Ona natomiast przetarła oczy - nie wiedzieć w jakim celu, a po chwili ruszyła przed siebie głośno nawołując mnie po imieniu. Może była drobna i subtelna, ale kłamstwem byłoby mówić że nie jest uparta. Parła dalej przed siebie, a jej ton z każdą chwilą stawał się coraz bardziej desperacki i rozhisteryzowany. Walczyłem sam ze sobą, wyjść z ukrycia czy pozostać w cieniu, lecz po dłuższej chwili zdecydowałem się na to drugie, odchodząc w kompletnie przeciwnym kierunku. Im dalej się oddalałem, tym cichszy stawał się zrozpaczony, słodki głos, aż do momentu aż zniknął całkowicie.
Mijały kolejne tygodnie, zaś wiosna a tuż za nią lato minęło dla mnie w czasie porównywalnym do mrugnięcia powieką. Wszystko zdawało się wrócić do normalnego stanu, nic poza porządnym spaniem oraz odpowiednią dietą, którą od ostatniej “wpadki” starałem się dopilnowywać nie miało dla mnie specjalnego znaczenia. Do moich obowiązków dodałem regularne zwiedzanie wybrzeży wraków  w poszukiwaniu czegokolwiek przydatnego. Jesień nieco uprzykrzała mi to, gdyż silne wiatry potrafiły przesunąć masywne wraki, przez co przebywanie wśród nich stawało się nieco bardziej niebezpieczne niż dotychczas. Ogromne krople zimnego deszczu lały się z nieba jak woda przepuszczona przez ogromne sito, kiedy to przechadzałem się po twardym piasku plaży. Kosmyki długich, jasnych włosów kleiły się do mojej twarzy, doprowadzając mnie do irytacji, lecz ciągłe ich poprawianie zdążyło mnie już męczyć. Odwiązałem z nadgarstka cienką, zieloną wstążkę, którą związałem niesforne kudły w niekoniecznie schludny kucyk. Szedłem dalej, lecz im bardziej zbliżałem się do plaży, moje przygaszone tego dnia oczy zauważyły coś, czego wcześniej dostrzec nie potrafiły. Przy samym brzegu wzburzonej wody siedziała dziewczyna, ubrana w zbyt lekki jak na tę porę roku ubiór. Trzęsła się z zimna i sapała coś cicho do siebie. Im byłem bliżej, dostrzegłem, że tą dziewczyną był nie kto inny jak moja słodka Melody. Tknięty nieco jej posturą oraz zachowaniem jej ciała nie zastanawiałem się jak mam postąpić. By jej zbyt nie wystraszyć kucnąłem obok, tak że nie musiała się zbytnio wysilać aby mnie zauważyć
- Ej, mała, dlaczego siedzisz tutaj tak sama? Dzisiaj sztormu nie będzie. - powiedziałem, chcąc wytłumaczyć sam przed sobą specyficzne zachowanie dziewczyny. Zrozumiałbym, gdyby czekała na przypływ aby uwolnić swoją syrenkę, ale wybrała nieodpowiednią datę. Wtem spostrzegłem, że w drżących dłoniach trzyma duży, pęknięty na pół bursztyn… który nie wiedzieć czemu skądś kojarzyłem. Gdy w odpowiedzi usłyszałem tylko szczękanie zębami nie czekałem kolejnych minut. Porwałem w ramiona przemoczoną do suchej nitki kobietę i ruszyłem w stronę swojej chaty, do której było zdecydowanie bliżej niż do wioski. Na jej szczęście, moja temperatura ciała nigdy się nie opadała, przez co ciągle odczuwałem ciepło, co również odczuć mogła osoba w moim pobliżu. Przylgnęła mocno do mojego ciała, jak dziecko zimą do pieca kaflowego. Spacer nie trwał zbyt długo, gdyż już po kilku minutach byliśmy pod dachem mojej chaty. Niosąc ją do łóżka, które bądź co bądź nie było specjalnie wygodnie, zwłaszcza że sen starałem się ograniczać do minimum, dziękowałem sobie w duszy, że naprawiłem ten pieprzony przeciekający dach.
- Zdejmij te mokre ciuchy i wleź pod kołdrę, zagrzejesz się w mgnieniu oka…uwierz mi, coś o tym wiem. - mruknąłem wyjmując z szuflady koszulę, którą przewiesiłem przez oparcie krzesła. Wiedziałem, że kontaktuje na tyle by wykonać tę krótką czynność więc zostawiłem ją w sypialni samą ze sobą. Już raz ogrzewałem kobietę swoim ciałem, a ona zniknęła, bez słowa.. nie miałem nawet w zamiarze proponować tego Melody, a przecież… już była obecna w każdym zakamarku mojej głowy. Skarciłem się w myślach i usiadłem pod ścianą niedaleko paleniska - kominka i czekałem, przymykając oczy.
Obudziło mnie skrzypnięcie podłogi. Kiedy otworzyłem oczy zorientowałem się, że zdążyłem wyschnąć cały… a głód, który do tej pory był zaspokojony, teraz doskwierał mi jakbym nie jadł nic przez tydzień. Psia mać z tym wampiryzmem, na cholerę były mi te eksperymenty. Podniosłem wzrok na postać stojącą w progu, na Melody, ubraną tylko i wyłącznie w moją czarną jedwabną koszulę, którą sama mi uszyła. Nasze oczy spotkały się na moment, a wtedy dziewczyna wzdrygnęła się i cofnęła lekko za ścianę, jakby chciała się ode mnie schować. Wiedziałem, że moje oczy zalane były barwą krwi, co skutecznie ją odstraszało, w końcu takie miały zadanie. Poczułem jej zapach, usłyszałem serce, które na ułamek sekundy zabiło zbyt szybko, w mojej jamie ustnej zebrał się nadmiar śliny, który z trudem przełknąłem… Chciałem jej jeszcze raz skosztować… ale tym razem pamiętać chwilę, kiedy to zrobię. Wziąłem kilka głębszych oddechów po czym wstałem i zbliżyłem się do dziewczyny, która o dziwo nie uciekła dalej. Gdzieś w środku odczułem ulgę, że po tym wszystkim nadal darzy mnie zaufaniem. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, widziałem swoje czerwone i świecące jak dwie żarówki tęczówki, odbijające się  w jej błękitnych oczach.
- Jesteś głodna? A może chciałabyś się czegoś napić ? Wiele nie mam ale skombinuję co tylko będziesz potrzebowała, w końcu sam Cię tu przytargałem. - odparłem łagodnie, czując jak moje pożądanie oraz On odchodzą z powrotem gdzieś do wnętrza mojego ciała. Wtem na twarz Melody wkradł się lekki uśmiech oraz rumieniec, a ja zobaczyłem w jej oczach, jak moje ślepia powróciły do swojego pierwotnego, złotego koloru. Uśmiechnąłem się szeroko, czując się wygranym  tego wieczoru. Nie zrobię jej krzywdy… chyba, że sama mnie o to poprosi.

Melody, kochanie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz