14 lipca 2019

Od Renarda do Lucana

   Nie dało się ukryć, że jesień dawała we znaki. Temperatura była znacznie niższa, a wiatr non stop targał ubraniem i szarpał za włosy. Kaptur, który Renard usiłował utrzymać na głowie, cały czas strącany był przez ostre podmuchy, więc w końcu się poddał i nisko opuścił głowę. Nie wybrał dobrej pory na odwiedziny matki i siostry na pseudo cmentarzu. No, jeżeli ciała zawinięte w koce i przysypane ziemią u szczytu gór można nazwać cmentarzem. Lucio najchętniej nie robiłby z nimi nic, po ich śmierci zupełnie przestał przejmować się ich dalszym losem. Nikt nie widział Lucia podczas wypadku, tylko Renard. Był wściekły, krew dosłownie gotowała mu się w żyłach. Bez problemu w ułamku sekundy przeobraził się w ogromnego wilka i rzucił się do gardła dwóm warążom, które były już dawno po ataku na córkę z matką. Renard widział to wszystko zza drzewa, ale nie wiedział czy bardziej bał się olbrzymich zwierząt, czy własnego ojca, którym zawładnęła chęć zemsty. A jego rodzicielka i ukochana, mała Farrah leżały nieruchomo na kocu piknikowym nieopodal strumyka. Ciemnowłosy był z nimi cały czas i tylko na chwilę odszedł do lasu poszukać owoców. Podczas tej chwili wydarzyło się więcej, niż mógł się spodziewać. Przedtem nie wiedział, dlaczego ojciec zareagował tak agresywnie, ale teraz, gdy siedział nad grobami dwóch najważniejszych kobiet w jego życiu, wiedział, że postąpiłby dokładnie tak samo. Renard przetarł zziębnięte dłonie, gdy jego knykcie zaczęły robić się sine i przez zaszklone oczy spojrzał na napis wyryty w kamieniu. Był krzywy, bo ryty przez jego własne ręce, ale nie miał serca pozostawiać rodziny bez niczego. Chociaż tyle mógł dla nich zrobić. Chłopak szybko przetarł łzy, które jakimś cudem wydostały się spod jego powiek. Nie płakał od tak dawna, od bardzo dawna nie czuł nic poza złością lub obojętnością, a teraz czuł szczery smutek i żal. Zawsze rozklejał się gdy myślał o tej tragedii i cieszył się, że nikt go nie widzi. Renard jak nie lubił dzielić się uczuciami, tak teraz nie uległo to żadnej zmianie.


W końcu, gdy wiatr się nieco uspokoił, zarzucił kaptur na ciemne, potargane włosy i podniósł się. Ostatni raz spojrzał na nagrobki i pożegnał się z Galią i Farrah, a następnie zeskoczył z wielkiego głazu, na którym siedział. Udał się ścieżką w dół wgapiając się w swoje buty i nie chciał myśleć już o niczym. U stóp gór słyszał tylko rżenie Dastona, który albo się niecierpliwił albo wyczuł coś podejrzanego. Ten koń dosyć rzadko się odzywał... Chłopak zmarszczył brwi i uniósł głowę rozglądając się niespokojnie. Zwolnił nieco kroku, a prawą dłoń ułożył na rękojeści miecza będąc w gotowości wyciągnąć go z pochwy. Uważnie nasłuchiwał co dzieje się w pobliżu i faktycznie usłyszał szmery w gęstym buszu naprzeciwko niego. Ze zgrzytem wyciągnął miecz, którego ostrze połyskiwało niebezpiecznie w słońcu i przyczaił się nieco. Nie wiedział czego może się spodziewać w górach Ungcy, przebywał tu tylko czasami, a wtedy wokół nie było żadnej żywej duszy. Zbliżał się bardzo powoli, ale z całkiem sporej odległości mógł już ujrzeć duży róg anzaura. Będąc przekonany o swojej przewadze podszedł jeszcze bliżej nadal będąc niesamowicie czujnym. Ojciec uczył go polowania do maleńkości, więc powinien sobie teraz dobrze poradzić. Gdy był wystarczająco blisko, zerwał się i złapał oburącz za róg wystający spomiędzy oczu niby antylopy i pociągnął go swoim ciężarem w dół. Zwierzę zaczęło się miotać i wyrywać, a w pewnym momencie udało mu się nawet zarzucić chłopakiem na lewą stronę, ale tamten ruch był zarazem ostatnim. Renard obrócił w ręce miecz i wbił go po samą rękojeść w szyję anzaura tak, że ostrze przeszło na wylot przy okazji zahaczając o tętnicę. Zwierzę wydało ostatnie głośne i żałosne ryknięcie, po czym padło na bok wywracając dziwnie oczami. Renard wytarł miecz z krwi o materiał swojej peleryny i zagwizdał głośno w place wołając tym samym Dastona. Koń szybko zjawił się u boku swojego właściciela, a ten sięgnął do torby przewieszonej przez zad ogiera i wyciągnął z niej długą linę. Mieczem rozciął ją na dwie części po czym uwiązał kończyny przednie i tylne. Z trudem udźwignął anzaura i przewiesił jego wielkie cielsko przez ogiera, który na szczęście był większy i silniejszy, więc bez problemu utrzymał na grzbiecie nową ofiarę swojego właściciela. Nastolatek złapał za uzdę i upewniwszy się, że zdobycz nie spadnie, ruszył w drogę powrotną nie mogąc już doczekać się reakcji ojca. Lucio rzadko chwalił syna, bo ten rzadko go czymś zaskakiwał, ale teraz nie było innej opcji jak pochwała i duma ojca. Na tym Renardowi zależało najbardziej, odkąd zamieszkał z nim sam. Zadowolony z siebie wszedł na tereny Opuszczonego Lasu i nie przejmując się ściemniającym się niebem, kierował konia prosto do domu. Było tak cicho i spokojnie, iż chłopak myślał, że już nic dzisiaj nie pójdzie źle. Powiedzmy, że się przeliczył. Wszystko stało się tak szybko. Usłyszał ciche szmery, następnie rżenie Dastona, a gdy się odwrócił anzaura już nie było, za to na boku ogiera widniały niegłębokie zadrapania. Renard od razu sięgnął po miecz i okrążając konia próbował zrozumieć do czego doszło. Ktoś musiał dobrze to przemyśleć, a tym lepiej się przyczaić. Las był gęsty i ciemny, przez co widoczność była ograniczona i Renard wiedział, że inaczej sobie nie poradzi. Musiał wybawić złodzieja z kryjówki.
- Proszę, proszę - oparł się o konia i zaczął kręcić mieczem w ręce jakby to była pałeczka do tańca - Nie za późno na kolację? Na noc raczej nie powinno się zapychać taką wielką zwierzyną - westchnął przesadnie głośno wciąż jednak czujnie się rozglądając.

Lucan?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz