2 lipca 2019

Od Aven CD Pana Stasia

Upalne lato każdemu wdawało się we znaki. Żar prawie codziennie nieubłaganie lał się z nieba na wioskę, która około południa niemalże zamierała. Większość mieszkańców kryła się w swoich domach, współczując każdemu kto musiał pracować na otwartej przestrzeni. Na szczęście z rana nie było aż tak źle. Po okresie wiosennym w lesie było znacznie więcej zwierzyny, co wiązało się z obfitszymi i rzadszymi polowaniami. Po makabrycznej śmierci Avalon zostałam jedną z jedynych myśliwych w wiosce, co przekładało się na znacznie zwiększona ilość pracy. Za dnia można mnie było znaleźć albo w izbie łowców, gdzie po przytaszczeniu z pewną pomocą balii moczyłam się godzinami w deszczówce żeby nie wyschnąć, tudzież byłam złączona z moim zielonym Domem.



Cieszyłam się zasłużonym leniwym porankiem bez krwi, bebechów i bieganiny, siedząc na wysokiej gałęzi i majtając nogami, gdy usłyszałam męski głos z dołu.

- Dzień dobry... czy znajdę tu Aven? - zapytał mężczyzna w zielonej tunice. Zeskoczyłam cicho na ziemię za jego plecami i po złapaniu równowagi odpowiedziałam na jego pytanie

- Tak, to ja. O co chodzi?

- Jestem Staś.. Właściwie to Pan Staś – powiedział w zamyśleniu - Mniejsza z tym... Słyszałem że jesteś myśliwą.. mógłbym Cię prosić o upolowanie mi jakiegoś zwierzęcia? Najlepiej jelenia.. takiego większego, z dużą ilością mięsa.. Prócz tego gdybyś mogła poprosiłbym żebyś mi z niego dała prócz mięsa skóry i kości.. Chyba że Tobie się przydadzą to zachowaj – dokończył lekko nerwowo, jakby myśl o tym napawała go lekkim niepokojem.

- Miło Cie poznać.. Stasiu.. oczywiście zdobędę dla Ciebie mięso, skóry i kości.. Zajmie mi to góra.. dwa lub trzy dni – powiedziałam po krótkim zastanowieniu.

- W takim razie bardzo dziękuję Aven.. co do zapłaty.. wolisz gotówkę czy może chcesz coś w zamian? -

- Hmm.. coś w zamian.. zastanowię się i dam Ci znać gdy dam Ci mięso.. - w zasadzie to zbierałam powoli pieniądze na zakup jakiegoś łuku bądź kuszy na własny użytek, jednak wiedziałam, że nasi rolnicy to osoby zaznajomione z pracami wszelakimi i mogą posiadać zasoby które okazałyby się bardzo przydatne.

- Dziękuję Aven. W takim razie pojawię się tutaj za dwa dni.. Gdybyś jednak miała wcześniej to możesz mnie odwiedzić na farmie.. dziękuję! - odszedł zadowolony.

Ostatnie łowy były długie, poza tym wiedziałam o obecności jakiegoś drapieżnika, który wyżarł lub wypłoszył większość zwierzyny z „mojego terenu” i tak naprawdę nie wiedziałam ile czasu może mi zająć tropienie większego zwierza. Rozumiem króliki albo coś o podobnych gabarytach – wystarczyło kilka pułapek, przepłoszenie z paru nor i po sprawie, natomiast każdy większy cel był wymarzonym kąskiem dla wiecznie wygłodniałych mutantów i tych olbrzymich gór kłów i pazurów grasujących na moje nieszczęście coraz bliżej zaludnionych terenów. Poszłam się przygotować. Moje standardowe liny, oszczepy i nóż trafiły po naostrzeniu do torby, razem z zawiniętymi w liście płatami suszonego mięsa. Zazwyczaj nie mogłam sobie pozwolić na zwracanie niepotrzebnej uwagi ogniskiem, a kilka dni w dziczy da się przeżyć bez porządnego posiłku, przynajmniej gdy choć odrobinę zapotrzebowania energetycznego spełniają drzewa. Jednak nie mogłam sobie pozwolić na zabranie ze sobą zapasu wody – musiałam być cicho i móc przynieść jak największą część upolowanej zwierzyny. Zostawiłam w izbie moje ubrania i obrosłam w liście.

Wyruszyłam w pośpiechu chcąc trafić do lasu zanim słońce osiągnie zenit a ja zacznę skwierczeć. Zauważyłam, że o ile zwyczajne zwierzęta były dla mnie przyjazne, o tyle te zmodyfikowane były w najlepszym przypadku neutralnie nastawione. Rzadkie drzewa na „naszym” terenie stanowczo dodawały otuchy. Cały czas wytężałam zmysły nasłuchując zagrożeń i szukając tropów. Zanim natrafiłam na jakiekolwiek poszlaki słońce osuwało się już w stronę linii horyzontu, a ja byłam właśnie w terenach, w które zapuszczałam się może maksymalnie raz w życiu, a gdzie drzewa zaczynały być wyższe i przepuszczające mniej światła. Trafiłam na wąski strumień, z którego przejrzystej wody grzechem by było nie skorzystać. W pewnym momencie podążając za wyraźnymi jednak niezbyt świeżymi oznakami życia natrafiłam na odbicia łap większego stworzenia, prowadzące do resztek pokaźnego byka, z którego zostało prawie samo poroże. A sądząc po rozmiarze rozłupanej czaszki, dokładnie takiej sztuki trzeba by mi było dla Pana Stasia. Zdecydowałam się pośledzić prawdopodobnie niedźwiedzia, którym raczej nikt w wiosce by nie pogardził. Rzadko widywałam niedźwiedzie polujące na jelenie i podobną grubszą zwierzynę, raczej zadowalały się mniej wymagającymi posiłkami, typowo padliną po zdziczałych mutantach. Po jego śladach dotarłam aż na skraj Opuszczonego Lasu i jego wielkich, ciemnych drzew. Wyglądało na to, że drapieżnik nie zapuszczał się za wyznaczoną przez wystające nad wyraz grube korzenie. Gdy w lato zaczyna zachodzić słońce, to ostatni gwizdek na wyszykowanie legowiska zanim zaczną się nocne polowania bytów, z którymi wolałam nie stanąć twarzą w twarz. Wspięłam się w górę ogromnego drzewa i tam gdzie uznałam że jest to bezpieczne spożyłam powolnie posiłek, co było dyktowane znaczną twardością pochłanianych tkanek. Ukryłam mój dobytek w konarach i udałam się na spoczynek. Wiązanie się z opuszczonym drzewem spowodowało u mnie dziwne poczucie niepokoju i chłodu, tej nocy bardziej czuwałam niż spałam, było to warunkowane zarówno nawoływaniami i wszelkiej maści pohukiwaniem jak i burzą która nadeszła znienacka i z pewnością zniszczyła wszelkie zachowane tropy

Gdy tylko ustały niepokojące dźwięki z ciemności i wzeszła szarówka lekko zirytowana ruszyłam w stronę, którą jako ostatnią wskazywały odciski. Natrafiłam na nieco jagód i mały zbiornik ze względnie czystą wodą. Zastanawiając się dokąd udać się dalej dostrzegłam zwalony konar wskazujący na wydeptaną ścieżynkę w głąb Opuszczonego Lasu, jednak idącą pomiędzy gałęziami niby korytarz, zatem kontynuowałam wędrówkę w tym kierunku. Z każdą chwilą las był coraz gęstszy, drzewa coraz bardziej łyse, a mi coraz mniej podobało się zapuszczanie w to miejsce W końcu dotarłam do polany z soczyście zieloną trawą, co było BARDZO podejrzane biorąc pod uwagę ostatnie upały, na której pasło się stado… no właściwie czego? Dziwnie umaszczone zwierzęta, które skubały trawkę, po zbliżeniu się okazały Anzaurami. Widywałam je kilka razy, jednak zazwyczaj nie było potrzeby polowania na nie – jasno określone wytyczne co do rozmiaru/ właściwości chyba że chodziło kości które dało się dobrze obrabiać na biżuterię i narzędzia – natomiast te hybrydy były chyba najlepsze jako tatar, ponieważ po upieczeniu ich mięso robiło się ciągliwe i włókniste, wprost przeciwnie do surowego. Po krótkim zastanowieniu, do czego Pan Staś chciałby tego mięsa stwierdziłam, że jeśli chciał dużo świeżyzny i kości, to do jedzenia na surowo dla zwierząt to dobre sztuki. Te, które pasły się przede mną nie mogły ważyć zbyt wiele, zatem żeby zaspokoić potrzeby rolnika musiałabym złapać co najmniej kilka. Szybko przygotowałam najprostsze sidła i pułapki i okrążyłam zwierzynę. Jednak gdy te zaczęły się oddalać nie tam, gdzie bym sobie tego zażyczyła musiałam szybko reagować. Wymierzony rzut oszczepem powalił jedno ze stworzeń płosząc pozostałe w kierunku moich sideł. Kwik dobiegający zza drzewa oznaczał, że moja operacja się udała. Wykończyłam trafionego w zad samca i pobiegłam dobić pozostałą sztukę, żeby odgłosami nie sprowadzała niechcianego towarzystwa. Tłuściutka była, więc nie mogłam pozwolić sobie na zaciągnięcie obu trucheł przez cały las w kierunku wioski – byłam za słaba, poza tym nie mogłabym się bronić i byłabym bardzo łatwym łupem. Musiałam poświęcić dodatkowy czas na zdjęcie ze zwłok skóry żeby stanowiła prowizoryczne torby. Poza wymaganymi surowcami zabrałam ze sobą dwa ich duże serca – wszystkie drapieżne zwierzaki je uwielbiają, farmerskie czy nie.

Wędrówka powrotna, pomimo znaczącego obciążenia minęła mi znacznie lepiej i szybciej niż tropienie, zwłaszcza po odnalezieniu Spokojnego Strumienia. Jego odnoga pozwoliła mi obmyć siebie, łupy i narzędzia z krwi, a jestem przekonana że bardzo wiele stworzeń na wyspie wyczuje ją ze znacznej odległości. Śpieszyłam się bardzo. Zależało mi na dostaniu się przynajmniej na znajomy terem przed zmrokiem. Słońce zaczęło chylić się już ku zachodowi, gdy poczułam się śledzona. Ciarki zaczęły chodzić mi po plecach mimo że nic nie słyszałam. Szłam coraz szybciej a serce (lub cokolwiek co pompuje moją gęstą zielona posokę) chciało wyskoczyć mi z piersi. Gdy usłyszałam strzelające gałązki prawie wpadłam w panikę. Adrenalina uderzyła mi do głowy i zaczęłam biec na tyle, na ile pozwalały mi pakunki, nie wiedząc, czy na pewno coś mnie goni. Gdy już byłam blisko pól uprawnych wioski było już ciemno i cicho. Padnięta dotruchtałam do farmy, gdzie powinien mieszkać Staś. Obładowana i nadal lekko wystraszona zaczęłam dobijać się do jego domu. Gdy mi otwarł zdziwiony zrobiłam krok od razu do środka i zamknęłam po sobie drzwi z ulgą. Zdjęłam z obolałych pleców i ramion wszystkie toboły – musiałam wyglądać strasznie – wciąż byłam oblepiona tym co nie udało mi się spłukać i moje liście były przyżółkłe z braku wody. Starałam się najpierw spokojnie zagadać i gdy to nie za bardzo mi wyszło zaczęłam mu wręczać prowizoryczne pakunki i tłumaczyć co jest co. Wiedziałam, że jestem natrętna po nocy jednak zapytałam, czy nie mógłby dać mi czegoś do picia.

Stasiu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz