29 lutego 2020

Od Bezimiennego CD Bobby - Szczury laboratoryjne

Czuł się jak na silnym kacu. Głowa pękała, pod niewidzialną obręczą coraz silniej zaciskającą się na jego skroni. Uśpiona do tej pory świadomość nie wróciła jeszcze do porządku. Nie wiedział co dzieje się dookoła i czy cokolwiek się dzieje. Pewny był tylko tego, że wokół było lodowato. Na tyle, że nawet on odczuwał to dość dotkliwie. Cały był skostniały i zmęczony, jak wybudzony z długiego snu, po którym jest się jeszcze bardziej zmęczonym. Siły całkiem go opuściły.

Dopiero z czasem przypomniał sobie, gdzie się znajduje i dlaczego. Wzrok wyostrzył się w końcu do zwykłego poziomu. Pokręcił delikatnie obolałą głową, przecierając ją lodowatą dłonią, jakby miał nadzieję zedrzeć resztkę otępiającego go zmęczenia. Nie miał pojęcia, ile czasu minęło, odkąd zapadł w sen, i ile upłynęło do momentu, aż udało mu się zebrać myśli i poukładać wszystko w głowie. Nie było to wcale takie łatwe. Głowa skutecznie utrudniała mu logiczne myślenie.

Wtedy też przeszyła go dziwna myśl. Jakim cudem ocknął się bez ingerencji naukowców czy strażników? To Nie miało sensu. Powinien spać najpewniej do momentu, aż naukowcy będą potrzebować go do dalszych badań czy czegokolwiek innego. Tymczasem przez szybkę nie widział absolutnie nikogo. Coś ewidentnie było nie tak.

Colette dotknął zimnego szkła, aż przebiegł go dreszcz. Pchnął raz, drugi, trzeci — ani drgnie. Każda nieudana próba frustrowała go coraz bardziej. Knykcie trzasnęły wrogo do pobielenia zaciśnięte w hebanową pięść. Pierwsze uderzenie jedynie poniosło echem ciche tąpnięcie, które przez następnych kilka chwil, dzwoniło mu w uszach. Drugie — bliźniacze, jedynie potęgujące efekt poprzedniego. Trzecie, znacznie silniejsze, pobudziło nerwy odzywające się bólem. Czwarte, zawezwał jedynie krew przeciskającą się przez skórę. Piąty splamił szkło czerwoną smugą, lecz to jak stało, tak stało nadal. Hartowane, choćby bił tak w nieskończoność, to nie da rady jej zbić. Z tyłu głowy miał swoją towarzyszkę z celi, o którą przez stracone poczucie czasu bał się jeszcze bardziej.

Zrezygnowany ponownie położył dłoń na szybie kapsuły. Wbił lazurowe, choć teraz jakby pobladłe oczy w poranioną dłoń, by po chwili i czoło oprzeć tuż nad nią. Czuwał tak przez kilka dobrych minut, licząc, że szkło podda się zbożnej nadziei. Żałosne, prędzej umrze tu z głodu nim, któż zorientuje się, że kapsuła miała usterkę i nie podtrzymała uśpienia. Zaraz, zaraz — przeszło mu nagle przez myśl. Skoro urządzenie miało usterkę, to coś ewidentnie było z nią nie tak. Podnosząc głowę, zaczął uważnie przyglądać się uszczelce w wieku. Taksował kawałek po kawałku. Jest! W samej górnej części uszczelka odchodziła nieznacznie, tworząc niewielką szparę. Środek nasenny musiał być dawkowany co jakiś czas. W końcu podczas dłuższej przerwy musiał wyciec na zewnątrz, a sam mutant obudzić.

Faktycznie ucieszył się, odnajdując drogę wyjścia, problem nadal pozostawał jeden: Jak miał opuścić kapsułę przez tak małą nieszczelność? Był stanowczo zbyt słaby, by zmienić formę, a nie znajdował żadnej innej możliwości. Nawet będąc w stanie śpiączki, ciało zużywało zgromadzone zasoby, a skoro ich nie dostarczał, by ogałacany z zapasów. Brzuch zassał nieprzyjemnie, wydając z siebie przeraźliwe jęknięcie.

Otworzył dłoń, bacznie przyglądając się jej wnętrzu. Po chwili odwrócił i wpatrywał nadal. Krew nadal sączyła się z pęknięcia na kostce, choć już znacznie delikatniej. Zmarszczył brwi zakłopotany własnymi myślami. Przetoczył targane bólem oczy przez przedramię, na którym widocznie rozciągała się siatka niebieskich żył. Naprawdę nie widział innej opcji, by wydostać się z tego więzienia i pomóc Bobby. Raz, dwa, trzy… Zamykając mocno powieki, zacisnął zęby na ręce. Jęknął z bólu, gdy przerośnięte kły przebiły się przez skórę, jednocześnie wypełniając jego usta krwią. Skrzywił się znacząco, pierwszy raz miał zamiar dopuścić się samo kanibalizmu. Pociągnął pierwszy łyk. Nie był w stanie jednoznacznie określić smaku własnej krwi. Zdawała mu się zwyczajna, czuł ten typowy metaliczny posmak i tylko go. Było to o tyle dziwne, że każda inna pachniała i smakowała znacznie inaczej. Upił zaledwie kilka łyków, by nie czuć głodu i na tyle, by nie zasłabnąć. Czuł się bardzo dziwnie.

Po kilku minutach poczuł delikatny przypływ sił. Miał nadzieję, że już nigdy nie będzie zmuszony do takiej praktyki. Zbierając całą tę nabytą i ukrywającą się w nim siłę, zmienił się, teraz już nie człowiek, a czarny cień wypełniał kapsułę. Zbliżając się do uszczelki, przeszedł przez szparę, bez większego problemu. Natychmiast jednak znów pojawił się w cielesnej formie, z impetem padając na ziemię. Kolejna fala bólu szarpnęła jego ciałem. Leżąc, wziął kilka głębszych wdechów, starając się uspokoić kołaczące serce. Zesztywniałe jeszcze stawy i mięśnie znacznie ucierpiały podczas przemiany. W końcu jednak podniósł się, stękając cicho. Ciało się buntowało, nie chciało poddawać się takiemu wysiłkowi. Nogi ciążyły mu okropnie, nawet nie tyle one ile ubrania, mimo że miał ich na sobie niewiele, sprawiały wrażenie zrobionych z ołowiu, ciągnął go ku ziemi. Ostatecznie udało mu się przemóc tę słabość i dojść do panelu kontrolnego, a w zasadzie na niego. Skrył się w rogu, potrzebował chwili odpoczynku po przemianie. Przeczuwał, że będzie mu jeszcze potrzebna.

Czas mijał nieubłaganie, choć zdawał się stać w miejscu. Przez cały ten czas, starał się stopniowo rozgrzewać skostniałe mięśnie i stawy.

Odzyskawszy siłę i pełnię kontroli nad ciałem, ruszył dalej. Ostatni raz rozejrzał się po ogromnym pomieszczeniu, chcąc upewnić się, że nie było w nim żadnego zabłąkanego strażnika. Na szczęście wszystko było puste. Wyjście jednak zasłaniała mu zaciągnięta, stalowa roleta. Na jego szczęście były w niej drobne otwory wentylacyjne, nie był jednak przekonany czy faktycznie takie było ich przeznaczenie. Chcąc majstrować przy panelu kontrolnym, zrozumiał, jak potwornie głupio mógł postąpić. Korytarz z pewnością kontrolował jakiś żołnierz, a on tak po prostu chciał otworzyć sobie wyjście i spacerkiem opuścić więzienie. Pokręcił głową z politowaniem nad własną lekkomyślnością.

W hali z kapsułami panował półmrok, przez co wpadające do środka ostre światło, a po chwili załamujące się, jedynie potwierdziły jego przypuszczenia. Gdy tylko światło znów nienaruszenie zaczęło wdzierać się przez roletę, Bezimienny ponownie przybrał postać zmory. Płynnie przeniknął przez otwory, sunąc się w ślad za strażnikiem. Nie było w tym wiele subtelności, bardzo szybko stracił panowanie nad sobą, wracając do ludzkiej postaci. Na szczęście był na tyle słaby, że emanowała z niego ta potworna przerażająca aura. Na szczęście zbrojny był sam, co dawało Renoirowi znacznie większe szanse na unieszkodliwienie go.

Zakradł się do żołnierza od tyłu i w dogodnym do tego momencie pochwycił, zasłaniając mu usta dłonią. Gwałtownym ruchem skręcił nieszczęśnikowi kark. Przytrzymał bezwładne już ciało, by te nie narobiło hałasu, upadając na posadzkę. Przeciągał ostrożnie zwłoki od drzwi do drzwi, nasłuchując, w poszukiwaniu pustego pomieszczenia, w którym będzie mógł je ukryć. Bardzo szybko znalazł jedno, problem jedynie tkwił w kluczu. Były zamknięte, pewnie jak wszystkie pozostałe.

Bez skrępowania ułożył żołnierza pod ścianą, obmacując wszystkie kieszenie po kolei. Znalazł nóż bojowy, który naturalnie postanowił zabrać. Nie pogardził się drobnymi przekąskami, w większości słodyczami, chowając je w kieszeni własnych spodni. Wbrew wszelkim podszeptom wzgardził jednak bronią, użycie jej generowałoby zbyt wielki hałas, ściągając uwagę całego ośrodka. W końcu znalazł chip identyfikacyjny. Zdjął go z szyi trupa i otworzył drzwi, był zaskoczony, że zadziałał. Szeregowy miał dostęp do mini laboratorium czy czymkolwiek były te sale, w których przed kapsułą męczył go tamten naukowiec. Po wejściu natychmiast zamknął za sobą drzwi. Strażnik został ciśnięty na ziemię. Zmora wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę. Już go zabił, skąd więc te opory przed wypiciem jego krwi? To całkiem nie logiczne, na samą myśl czuł wstręt do siebie samego. Wpatrywał się nieobecnym wzrokiem, bijąc z myślami.

Przykucnął obok mężczyzny. Wiedział, że później będzie tego cholernie żałował. Podniósł rękę żołnierza, podwijając rękaw munduru. Pędzone obrzydzeniem oczy odmówiły, skrywając przed nim obraz tego czynu. Wgryzł się w nadgarstek blondyna. Starał się pić jak najszybciej i tak dużo, jak tylko się dało. Gdy skończył, narastające wstręt niemal odrzucił go od ciała. Siedząc na chłodnych płytkach, sięgnął do ust, wyciągając z nich długi czarny włos z ręki trupa. Wywołało to u Bezimiennego odruch wymiotny. Z całych sił starał się z tym walczyć, próbując odwrócić własne myśli. Przywołał w pamięci tak odległe już wspomnienia spędzonego wspólnie czasu z jedną ze swoich dawnych partnerek. Pomogło, lecz w niewielkim stopniu. Zajęło to chwilę, ostatecznie jednak opanował się, a ilość wypitek krwi sprawiła nawet, że poczuł się wprost świetnie. Dawno nie miał tyle energii. Miał wrażenie, że mógłby przenosić góry i pokonać wszystkich znajdujących się tu żołnierzy. Szybko jednak skarcił się w myślach za kolejną naiwną myśl. Był potworem, a jego mutacja dawała sporą przewagę, ale nadal miał nikłe szanse w starciu ze wszystkimi na raz. Musiał być bardzo ostrożny i odnaleźć Bobby.




Bobby?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz