2 lutego 2020

Od Raven CD Pan Staś

Sama wampirzyca o mało nie przewróciła się, ostatniej chwili padając ramionami na cielsko kochanego pupila. Wyrwała z uwięzi sznura przy siodle kukłę, aby dokładniej się jej przyjrzeć. Jak to było możliwe, że od tyłu łudząco przypominała tak ich córeczkę. Krew zawrzała w jej żyłach, gdy długo wpatrywała się w wyrysowaną mimikę twarzy. Ten sarkastyczny uśmieszek, cholera. Z głośnym krzykiem rzuciła zlepkiem drewna i szmatek o pobliską skałę, próbując złożyć wszystko w skrupulatną całość. Nawet pokusiła się o jebaną imitację włosów, aby wyglądała bardziej realistycznie. Podczas swojej ciężkiej do zniesienia ciąży, wyobrażała swojego pierworodnego potomka ciut inaczej. Wizja przedstawiała grzecznego aniołka, który odziedziczy dobre cechy po ukochanym przyszłym ojcu. Ależ oczywiście, że los postanowił zrobić z nich żarty. Winą obarcza też postawę swojej drugiej połowy, gdyż ta rozpieszczała “kochanego aniołka” ponad wszystko.

-“Kochana pijawko… [...] - słysząc słowa mężczyzny, warknęła niczym głodne świeżego mięsa zwierzę. Nie zamierzała szczędzić sobie słów, znalazł sobie odpowiednie miejsce na żartowanie. Jednak sytuacja malowała się w dość niekonwencjonalnych barwach.
-Stanisławie… Odezwij się jeszcze raz, a poczujesz pięść na swojej twarzy. - odwróciła się w zawrotnym tempie do niego. Oniemiała. Prawie zbierała szczękę z ziemi. - Niech tylko ją dorwę w swoje łapy.
-“ Kochana pijawko, tak tatuś nazywa Cię słodko w mojej obecności. Przeważnie jest bardzo ostrożny, bo możesz pojawić się w najmniej oczekiwanym momencie naszych spacerów. Na pewno kipisz złością, niczym gotująca się zupa wilczka, gdy zostawia ją bez pilnowania. Kochany Tygrysek mi tylko zawadzał, więc wymyśliłam plan. Wrócę do domu wieczorem, kochany aniołek tatusia. “ - oboje spojrzeli na siebie. Cisza pomiędzy nimi była niczym cisza przed burzą, mogła zwiastować naprawę wiele. Ciszę, bądź kolejną wojnę na horyzoncie. - Raven.
-Stanisławie Pancykiewkski. Jeszcze raz zauważę, że rozpieszczasz naszego potomka… Wyrośnie z niej taki lekkoduch, nigdy sobie nie poradzi bez nas. Prędzej zginie przez własną głupotę, ośle. - wyrwała mu naprędce kawałek prymitywnego papieru. Na pierwszy rzut oka idealnie poznała kanciaste pismo, prześledziła wzrokiem słowo po słowie. Wszystko się zgadzało. Na pewno pisał to mały wrzód na dupie, przecież to kruczowłosa kobieta uczyła ją pisania. Kolejny jej błąd, zbyt dużo przykładała się do edukowania Lily.



Mężczyzna ewidentnie chciał jej coś powiedzieć, uspokoić, aby nie zamartwiała się zbytnio. Przecież martwił się tak samo. Było to ICH dziecko, owoc miłości, jak miał nawyk to szeptać jej do ucha. Jednak ich dwójka była cholernymi przeciwieństwami, czego nie ukrywali. Gdy już miała zostać wzięta w jego ramiona, zgrabnie ominęła czułości. Przyłożyła mu boleśnie kartkę do jego torsu, zabójczo przeszywający krwistymi tęczówkami jego duszę. Tutaj kończy się zabawa i żarty, musieli ją znaleźć. Jeśli Lily zamierzała się wybrać do miejsca, które znała z opowieści matki… Mogło się skończyć krwawo i na łzach bólu, rozterkach. Od początku dostrzegła braki przy siodle, pozostawiony łuk z tuzinem strzał w kołczanie. Pozostały tylko nieodłączne sztylety kobiety, poręczne i zabójcze w jej dłoniach. Możliwości jej podróżowania były dwie - Złudnicze Aleje, bądź co gorsze, Śpiący Kanion.

~ * ~

Wkraczając w znajome korytarze licznych jaskiń, pozostawiła za sobą wszelkie uczucia. Zapomniała diametralnie o ukochanych osobach, wszelkich przyjaźniach i więziach, przeistaczają się w mordercę. Miała przed sobą jeden cel - zabić zagrożenie, uratować jej malutką córeczkę w razie kłopotów. A doskonale wiedziała, jakie panują tutaj warunki życia. Raven cały czas próbowała żyć w przekonaniu, iż mężczyzna odnajdzie aniołka w drugim obszarze podejrzeń. Jej umysł nie miał żadnych skaz ani jedna myśl nie upośledzała jej czujności. Obserwowała, nasłuchiwała, analizowała, szukając wszelkich tropów. Przechodziły jej czasem zimne dreszcze, nie mogli jej stracić. Czas naglił.
Krzyki i błagania roznosiły się echem po wielu korytarzach, zwiastując niewinnym katastrofę, niekiedy śmierć i krwawą zabawę. Kolejny z mutantów uderzył boleśnie o kamienną ścianę, chwilę potem legł na ziemię. Piękna czerwień barwiła piasek wokół jego szyi, gdzie widniała niezbyt ciekawa rana. Rozszarpana niczym przez dziką bestię, łaknącą jedynie ciepłej posoki i informacji. Jednak nie były to jedyne rany, siniaki miały wyjść z czasem, zaś złamania szerzyć ból grzeszników. W ciemności iskrzyła się tylko jedna czerwień, tęczówki pewnej kobiety. Ich posiadaczka z kulturą przetarła swoje usta, lawirując pomiędzy leżącymi ciałami. Nie zabiła ich, jedynie mocniej poturbowała. Równie dobrze wiedziała, że na swój kark sprowadzała kolejnych wrogów. Tym mogła zamartwiać się potem.
Trzymała ręce na wodzy, niczym narwanego ogiera, który nigdy wcześniej nie był spętany uprzężą. Straciła kolejne nadzieję, napotkani ludzie kierowali swoje podejrzenia tylko na dwóch osobników. Rzadki widok u samotników, ale jednak mogło to znaczyć wiele.

- C-cholerny krwiopijca… - szepnął, krztusząc się własną krwią i śliną. Ciężkość oddychania i ból z nim połączony, dawał odpowiedzi na wiele pytań. Ktoś tutaj miał połamane żebra.
- Chciałam jedynie grzecznie porozmawiać, kociaku…
- Jaka wielka to szkoda, że nie możesz poczuć bólu etapów przemiany!
- Mam gorzej… - warknęła, uderzajac jego głową o posadzkę. - Ciągłe łaknienie krwi bywa zgubne, niszczy. Sprowadza wrogów na własną rodzinę, nietypową.

“ Ostatnie lato było naprawdę kapryśne, raz piekło lało się z nieba, bądź nieoczekiwanie silne nawałnice niszczyło dobytek mieszkańców wyspy. Gradobicia i nawałnice wprowadzały w stany depresyjne jednego osobnika, któremu nawet uśmiech księżniczki nie sprowadzał na tory pozytywu. Zamartwiał się dosłownie wszystkim, jednak najważniejszym punktem były zbiory. Zboże przez wiatry i deszcze zostały wybijane z bezpiecznego łanu, aby upaść na ziemię. Utrata znacznej ilości mogła odbić się w zimę, co mogło zwiastować głód, lub brak środków na wymiany. Wampirzyca razem z córką postanowiły wspólnie zejść z drogi wilkołakowi, spędzając razem ogromną ilość czasu. Czasem ktoś musiał zejść z drogi, aby dać szansę regeneracji drugiej osobie.
Chude ręce drgały niebezpiecznie, zaś nikłe mięśnie próbowały sprostać wyzwaniom swojej właścicielki. Siłowała się, przegryzała koniuszek języka zębami. Naciągnij mocniej, odpowiednio utrzymaj ręce i wyceluj. Przecież to łatwe. Tak tylko mówiła panna Castelle, strzała upadła z hukiem obok jej małych nóżek. Zwiesiła głowę w dół, traciła nadzieje wszelkie na pokazanie swoich możliwości. Spojrzała na matkę, niemo prosząc o wsparcie.

- Jeszcze trochę… Dogonię mamusie i nareszcie powie, że jestem najlepsza. - szepnęła, przecierając pot z czoła.
- Pewność siebie bywa zgubna, Lily.

Dziewczyna momentalni spięła się, gdy poczuła znajome klepanie po czubku swojej głowy. Czuła się wtedy taka malutka, nieporadna. Nie mogąc działać z własnej bezsilności, zwiesiła głowę w dół. Nigdy nie usłyszy z ust upragnionych słów. Młoda matka uklękła na jedno kolano przed nią, odkładając rzucony łuk obok siebie.

- Aniołku… Nie spoglądaj na świat przez pryzmat tego, aby zdobyć moje uznanie, szacunek. - westchnęła, poprawiając samotny kosmyk czarnych włosów córki za ucho. Uśmiechnęła się nikle, widząc tą znajome miny. Jakby widziała siebie, czasem wilk miał za dużo racji. - Bądź…
Bądź po prostu sobą? Zawsze mi to mówisz…
- Nie zadzieraj nosa, podły diabełku. - dała jej lekkiego pstryczka w nos, śmiejąc się słodko. W jednym momencie wstała do pionu, zgrabnie unikając ataku małej dziewczynki.
- Mamo!
- Denerwujesz się po ojcu, urocze! “

Rozpoczęcie solidnego konfliktu okazało się złym sposobem, nawykiem niszczącym pokojowe rozmowy. Dwójka samotników - wspólników okazała się bardziej narwana niż niegdyś ona w swoim początkowym tu życiu. Jeszcze bestie przemieniające się w kotołaka i wilkołaka, lepszych konkurentów nie mogła sobie wyobrazić. Walka z olbrzymami w ciasnych korytarzach skalnych okazała się nadzwyczaj trudna, a trzeba było uwzględnić wiele czynników. Najważniejszy był jeden, chronić maleństwo. Potrzeba myśleć strategicznie, aby uciec stąd jak najszybciej.
Podczas gdy drugi pozostał w tyle przez doznane obrażenia, wampirzyca skoczyła znienacka na plecy pierwszemu. Wilkołak okazał się najcięższym przeciwnikiem, który uważnie dotąd trzymał się z tyłu. Pominęła go szybko, myśląc, że tak naprawde nie stanowi on żadnej przeszkody. Naprawdę o wiele się pomyliła. Głośny krzyk przeciął odgłos szarpaniny, wystarczyło już tak niewiele. Musiała się streszczać, nim barczysty goryl po sterydach jakby, nie przyjął swojej zwierzęcej formy. Zarzuconą linką przez jego szyję, miała pozbawić do oddechu, następstwie nieprzytomność i śmierć. Utraciła ją szybko, samej pozostając rzuconą boleśnie na ścinane. Na moment straciła kontakt z rzeczywistością, myślenie o jej marnej sytuacji. Krew z czoła nieustannie spływała jej po powiekach, pewnym stopniu psując idealny widok. Samo jej ramię było dość w opłakanym stanie, zaś głęboka rana na brzuchu nie były przyjemnym doświadczeniem. Tylko adrenalina i siła woli trzymała ją na nogach.

- Mamusiu! Natychmiast wstawaj… - ktoś dopadł do jej osoby, znajomy głos umocnił ją w przekonaniu, że aniołek znowu jej nie posłuchał.
- M-miałaś uciekać…
- N-nie zostawię przecież kogoś z mojej rodziny… - głos się jej łamał, musiała ponad wszystko być przerażona. Wcale się tym nie dziwiła, pierwszy raz tak dosadnie jej ciekawość świata, doprowadziła do podobnej sytuacji.
- Ja i Twój ojciec jesteśmy odpowiedzialni za ciebie, ponosimy wszelkie konsekwencje. Nie obarczaj się winą, nic to nie da.
- Mamo?
- Ależ piękny obraz rodzinny! Słodkie, jednak… Świeże mięsko i starsze... Każde będzie idealnie smakować!

Wytarła dłonią jej samotne łzy, spływające po bladych policzkach. Najbardziej bolesny widok dla rodzica, jakie mogła doświadczyć w takiej sytuacji. Oka mgnieniu wstała na równe nogi, zasłaniając swoją sylwetką mieszańca. Ich mała wymiana zdań okazała się idealną możliwością wymiany, Raven odzyskała chwilę na ucieczkę.

- Nigdy… Nigdy nie naśmiewaj się z mojej rodziny! - wyciągnęła zza pleców niedawno utracony sztylet, który w jednej chwili złapała za ostrze. Narzędzie pomknęło rzucone prosto w udo przeciwnika, co poskutkowało głośnym rykiem. Jednak nie ludzkim, cholera.
- Zapierdole!

Kruczowłosa szybko wzięła maleństwo na swoje plecy, korzystając z ostatnich zasobów swojej energii. Znaleźć się przy tygranie, oddać małą w jego ręce i samemu uciekać jak najdalej. Posiadanie na ogonie wściekłego wilka, nie zapowiadało się ciekawie. Stanisławie, naprawdę dostałeś lepszą opcję do sprawdzenia, szczęściarzu.

Pan Staś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz