24 lutego 2020

Od Bezimiennego CD Tibbie

Od samego początku wiedział, że proszenie nieznajomej o pomoc mija się z celem. To było całkiem normalne, że mając obcego pod dachem w takim miejscu, nikt nie będzie grzeszył wsparciem i opieką. Miał przecież świadomość, że nie każdy, o ile nie nikt, nie ma tak beztroskiego i nieodpowiedzialnego podejścia jak on. Nie wiedział, skąd to się bierze. Colette pomógł każdemu, kto do tej pory znalazł się w jego kryjówce, choć niejednokrotnie przyszło mu płacić za to dość boleśnie. Jak w przypadku pewnej wampirzycy, która wpadła do niego przez zwalony strop. Opatrzył ją, po czym zamiast „dziękuję” otrzymał bardzo bolesny cios butelką w głowę, kawałki szkła wbite w plecy i rozbity nos. Czyżby pomimo środowiska, w jakim dorastał, po zmianie i zesłaniu na wyspę stracił zmysł samozachowawczy, zgubił chęci życia, a może jako jedyny zachował część człowieczeństwa? Nie jemu było to oceniać. Tym razem role się odwróciły. W głowie dźwięczały mu słowa Friedricha Nietzschego „Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich. Kiedy spoglądasz w otchłań, ona również patrzy na ciebie”. Dlatego on nawet Nie próbował z nimi walczyć, a jednak spojrzał gdzieś w tę przepaść i w bezdennej otchłani spostrzegł siebie. Osobę noszącą w sobie demona, będącą nim. Demon usilnie starający się wyprzeć z siebie swoją tożsamość i naturę; ale on już w nim bym, demon zagnieździł się w nim, wypuścił głęboko korzenie, czynił już pierwsze zmiany, których Colette miał nadzieję nigdy nie dostrzec.
Tak gwałtowna przemiana raczej nie podziałała pozytywnie na jego ranę, która odezwała się kłującym bólem. Mimo to zbierając całą silę, nie dał tego po sobie poznać. Jak wielką moc mogła posiadać ludzka wola, skoro zdołał nią wstrzymać jakąkolwiek reakcję? Z pewnością jednak zaprezentowanie kobiecie swojej demonicznej postaci pomogło mu po części rozładować kumulujące się w nim emocji. Cały ten nakład, złość i frustracja ani trochę nie zmalały podczas odpoczynku, tym bardziej że czuł jak persona non grata. Właściciela posiadłości bez ogródek dawała mu odczuć, że nie jest tu mile widziany, na domiar złego było zgryźliwa i niemiło, co tym bardziej podsycało jego raczej już podły humor. Lecz mimo to uśmiech, jakim skwitował swoją prezentację, nie był całkiem zamierzony. Po chwili sam próbował wytłumaczyć sobie ten brak ogłady i opanowania. Próżne, lecz były jego starania, nie znalazł żadnego godnego wyjaśnienia, prócz dziecinnej próby odegrania się, żałosne. Tak czy siak, w pewnym sensie udało mu się to. Kobieta nie dawała tego po sobie poznać, ale Renoir poczuł jej emocje. Wywarł na niej, jak wówczas mniemał odpowiednie wrażenie.
Brunet podrapał się w szyję, nie miał zamiaru odpowiadać na jej kolejną docinkę, wiedział, że nie powinien tak się zachować. Kątek oka obserwował kobietę, która jak gdyby nic, wróciła na poprzednie miejsce. Nie minęło wiele czasu, gdy znów zaczęła walczyć z atakującym ją bez ustanku zmęczeniem. Mężczyzna czekał tylko, aż osunie się i zaśnie, tak byłoby znacznie lepiej. Tak też się stało. Bezimienny westchnął cicho. Całe szczęście – przeszło mu przez myśl. W tym układzie jego dobrodzieja nie będzie miała świadomości, że przesiedział u niej do samego rana. W przeciwnym razie prędzej czy później musiałby wyjść, a szukanie drogi powrotnej w nocy mijałoby się z celem. Nie było dla niego szans, by wrócił do siebie, tym bardziej ranny. Był niemal pewny, że po drodze coś by go zaatakował i tak skończyłaby się dla niego przygoda na wyspie, a tak na pewno nie miała zamiaru umierać.
Przesiedział jeszcze około godziny, by upewnić się, że nieznajoma faktycznie zasnęła, a sam sen pogłębił się na tyle, by ta nie obudziła się przy najmniejszym dźwięku. Nie wiedział dlaczego, przezorność odezwała się dopiero teraz. Obserwując ją dokładnie, stuknął obuszkiem walca w brzeg krzesła – brak reakcji. Następnie pukną kostką – też nic. Zadowolony z tej sytuacji ostrożnie podniósł się z miejsca. Nadal był jeszcze zmęczony, ale noga rwała go niemiłosiernie. Przeszedł się cichutko po pomieszczeniu, dokładnie oglądając meble. Taksując wszystko krytycznie, stwierdził, że sam raczej nie kwapiłby się, by zamieszkać w takim miejscu. To było ryzykowne. Domek był stary, w każdym momencie mogła przewrócić się ściana, lub zwalić strop, choć w tej kwestii raczej powinien siedzieć cicho. W końcu sam doprowadził właśnie do takiej sytuacji. Nawet nie mając nic do roboty, zaniedbał coś tak podstawowego. Z tego, co zdążył się dowiedzieć o kobiecie, ta znajdowała się w „raju” do dość niedawna, wiec na jej miejscu pewnie także nie wybrzydzałby, jeśli chodzi o miejsce zamieszkania. Jednak lepiej byłoby, gdyby z czasem znalazła coś lepszego.
Krążąc tak w tę i nazad, dodatkowo rozgrzewany bólem zaczął się pocić. Gładko zsunął płaszcz z ramion, od razu poczuł się znacznie lepiej. Składając w pół, odłożył go na równie niestabilnie wyglądający stolic co stołek, na którym zasiadał do niedawna. Pędzony bardziej chęcią zabicia czasu niż wścibstwem zaczął grzebać po szafkach. Naturalnie jednak nie odważył się zabrać z nich cokolwiek, miał swoje zasady, a i sama ich zawartość nie była szczególnie zachęcająca, w większości hulała w nich pustka.
W końcu znów zasiadł na jęczącym krzesełku. Rana na nodze nadal krwawiła, musiał w końcu coś w tym zrobić. Nie było to może silne, ale cały czas krew sączyła się z rozcięcia. Jeśli tak dalej pójdzie, to straci na tyle krwi, że do rana nie będzie w stanie wyjść z domu o własnych siłach, a i nie chciał frasować brunetki, zostawiając jej na głowie trupa. Niewiele myśląc, ściągnął z siebie koszulkę i rozdzierając ją, jedną część zawinął jako opatrunek na samej ranie, drugą jako ucisk powyżej. Tak siedział do wschodu, co jakiś czas odwiązując zacisk, by krew jednak rozlała się po nodze, a później znów zawiązując. Co jak co, ale kaleką też nie miał zamiaru zostać.
– Hej – podjął, gdy pierwsze promienie słońca wdarły się do środka, rozgramiając zaległą weń ciemność. – Hej – powtórzył miękko. – Obudź się.
Wtedy też kobieta otworzyła oczy. W blasku dnia jeszcze wyraźniej widać było malujące się na jej twarzy emocje. Widząc go bez koszulki, jej brwi powędrowały wysoko do góry, jakby ze zdziwienia i niedowierzaniem.
– Chyba nieco zbyt dosłownie zrozumiałeś „rozgość się” – stwierdziła, jak zdawało się mężczyźnie, dość oskarżycielsko.
– Przepraszam, musiałem jakoś zatamować krwawienie. Nie chciałem nadużywać gościnności, ale rozumiesz, chyba że wyjście w środku nocy w moim stanie równałoby się ze śmiercią – mówił znacznie łagodniej i spokojnie niż ostatnim razem. Przez tych kilka godzin zdążył się już całkiem uspokoić i przetrawić wszelkie emocje.
– To mój dom tylko formalnie – machnęła ręką. I jej ton wydawał się zmieniony. – Rób, co tylko dusza zapragnie.
Colette westchnął przeciągle, lecz starając się zrobić to jak najciszej. Potrafił przyznać się do błędów, lecz to nie zmieniało faktu, że nie lubił tego robić.
– Nie będę się dłużej narzucał, zaraz się wynoszę – stwierdził po chwili, odwracając się na krześle w stronę nieznajomej. Pochylił się, opierając przedramiona na kolanach. – Słuchaj, wybacz mi moje wczorajsze zachowanie, nie powinienem był, miałem paskudny dzień.
W odpowiedzi kobieta uraczyła go jedynie kiwnięciem głowy. Szczerze spodziewał się czegoś więcej. Nie był nawet pewny, jak dokładnie ma to zrozumieć, jak zwykle doszukiwał się w tym drugiego dna.
– Jak mogę ci się odwdzięczyć? – spytał po chwili. Nie lubił mieć długów wdzięczności, z doświadczenia wiedział, że te najlepiej spłacać jak najszybciej.
– Mi nic nie trzeba – urwała krótko.
Faktycznie wyglądała na taką, która nie lubi czegoś komuś zawdzięczać, nawet jeśli miałoby to tyć jedynie oddanie przysługi. Czasem jednak jest to nieuniknione, czasem lepiej dać sobie pomóc.
– Przydałby mi się załatany dach, ale dług wdzięczności chyba tego nie obejmuje.
– Cóż, tak jakby zawdzięczam ci – mruknął, splatając palce. – Gdy wyleczę nogę, mogę ci z tym pomóc – i o ile znajdzie drogę do swojej kryjówki, ale to już nie przeszło mu przez gardło.
Nieznajoma w odpowiedzi znów przytaknęła. Nie wiedział już co powiedzieć. Prostując palce, zetknął je dwukrotnie opuszkami, po czym wstał. Natychmiast Potarł dłonią lewą pierś, na której widniał niedokończony tatuaż. Odkąd przeżył w swoim życiu wielką przemianę, czuł się nieco skrępowany, nie lubił chodzić półnagi przy obcych kobietach. Odwróciwszy się do kobiety plecami, ukazało się na nich kilka ciętych blizn, które natychmiast zakrył płaszczem.
– Gdzie mieszkasz – spytała, gdy ten kierował się już do wyjścia. – Odprowadzę cię.
Renoir odwrócił głowę w stronę kobiety, uśmiechając się delikatnie.
– Nie trzeba – odparł beznamiętnie, mimo to zrobiło mu się nieco milej, na tę propozycję.
– Nie wątpię – przytaknęła, tonem jednak pozbawionym przekonania.
– W katakumbach, w środku lasu – westchnął. – Możesz iść, jeśli chcesz, będzie sprawiedliwie.


Tibbie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz