29 lutego 2020

Od Fafnir'a CD Phanthoma

Nie spodziewałem się takiej reakcji u kowala. Wyszedłem przecież tylko na chwilę. Nie mogłem przecież pozwolić, żeby paczka, którą mu niosłem przepadła. Bałem się powiedzieć cokolwiek, a gdy tylko zebrałem się na wyjaśnienie brunetowi, dlaczego wyszedłem, głos mi zadrżał, jakby mimo wszystko nie był gotowy na udzielenie smokowi odpowiedzi.
Tym, czego dodatkowo się nie spodziewałem był uścisk. Myślałem, że kowal jest wściekły i że wyrzuci mnie ze swojego domu lub zrobi coś innego. Ale Phanthom mnie zwyczajnie przytulił. Nie wyczuwałem w tym geście jego gniewu. Nie był na tyle silny, by wyrządzić mi jakąś krzywdę. Był to inny rodzaj uścisku. Zupełnie inny.
Zacząłem się trząść i nie mogłem przestać. Nie byłem pewien, czy to strach, efekt kopania w śniegu czy jedno i drugie. Usłyszałem ciche westchnięcie bruneta, który następnie zaczął gładzić mnie po plecach.
- Jesteś taki bezmyślny. - powiedział kowal. Wydawało się, że cała jego złość lub przynajmniej znaczna jej część opadła. Phanthom podniósł mnie do góry.
- I znowu będziesz chory. - dodał, trzymając mnie za uda. Niepewnie owinąłem go nogami w pasie i zarzuciłem mu ręce na szyję, głowę ukrywając w jej zagięciu.
- Przepraszam. - szepnąłem, pociągając przy tym nosem.
Brunet przeszedł ze mną do sypialni, a tam posadził mnie na łóżku. Następnie kucnął przede mną i wziął moje ręce w swoje.
- Nie możesz tak robić, wiesz, jak się martwiłem? - zapytał, patrząc mi w oczy.
- Wiem, ale spałeś, a ja nie chciałem, by praca Melody poszła na marne. - powiedziałem szybko, ale kowal mi przerwał. Phanthom wstał, po czym usiadł obok mnie.
- Posłuchaj mnie, nie możesz stawiać wszystkich na pierwszym miejscu, a siebie gdzieś tam daleko, na samym końcu. Tym bardziej że bardziej ranisz innych właśnie w ten sposób, niż niespełnieniem jakiejś prośby. - ton głosu bruneta na nowo stał się spokojny - Obiecaj mi, że następnym razem nie zrobisz czegoś podobnego, mogłeś mi powiedzieć o tym, poszedłbym z tobą, albo chociaż wiedział, gdzie zniknąłeś. I obiecaj, że przestaniesz latać w taki mróz w cienkich ubraniach. - dodał kowal. Było mi głupio. Phanthom miał rację, mogłem zostawić przynajmniej jakąś wiadomość. Nie pomyślałem o tym. Tak samo, jak o tym, że może się martwić. Chyba jeszcze do tego nie przywykłem.
- Obiecuję. - odparłem cicho i pociągnąłem nosem. Kowal uśmiechnął się do mnie, a ja niepewnie odwzajemniłem ten gest. Było mi przykro, że to wszystko się tak potoczyło.
- Zrobię ci herbatę i pójdę popracować. - zakomunikował Osadnik, po czym wstał z łóżka i wyszedł. Po chwili zawahania ruszyłem za nim.
Gdy tylko przestąpiłem próg kuchni, kowal spojrzał na mnie z uśmiechem i podał mi kubek z parującym napojem. Następnie wyszedł, pozostawiając mnie samego. Po raz kolejny pociągnąłem nosem i wbiłem wzrok w kubek, który trzymałem w dłoniach. Tak bardzo chciałbym w końcu być potrzebny.
***
Po wypiciu herbaty, zabrałem się za sprzątanie domu, by zająć czymś myśli. Słowa bruneta wciąż jednak krążyły po mojej głowie. Czy to prawda? Stawiam innych nad sobą? Ale przecież przyjaciele są ważni.
Westchnąłem cicho i włożyłem poskładane ubrania do szafy. Gdyby nie Melody, nie potrafiłbym zrobić nawet tak banalnej rzeczy. Jak mógłbym odesłać ją na dalszy plan? W końcu jest dla mnie bardzo ważna.
Usiadłem na brzegu łóżka i złożyłem ręce. Miałem mętlik w głowie. Myśleć o sobie? Brzmiało to bardzo egoistycznie. Całe życie skupiałem się na nauce, rodzinnej firmie i innych, podobnych rzeczach. Nigdy nie miałem przyjaciela, więc relacja z Melody była dla mnie najważniejsza, podobnie jak ta z Phanthom'em. Ale czy potrafię myśleć o sobie? Nigdy jakoś specjalnie się nad tym nie skupiałem.
Nagle usłyszałem hałas, dochodzący z parteru. Wszystkie myśli, które kłębiły mi się w głowie, rozproszyły się natychmiast, oczyszczając tym samym mój umysł. Poderwałem się z miejsca i podbiegłem do drzwi. Wkrótce w całym domu dał się słyszeć krzyk bruneta. Pospiesznie zbiegłem po schodach, prawie potykając się o własne nogi i zjeżdżając po ostatnich stopniach. Szybko odzyskałem równowagę i podbiegłem do drzwi, oddzielających kuźnię od reszty domu. Będąc w połowie drogi, usłyszałem głuchy odgłos, towarzyszący ciału opadającemu na podłogę.
Gdy już znalazłem się pod właściwymi drzwiami, wszystko ucichło. Czym prędzej nacisnąłem na klamkę i otworzyłem je. Podmuch gorącego powietrza uderzył mnie w twarz, a tym, co jako pierwsze rzuciło mi się w oczy, były ogromne, ciemnobrązowe skrzydła. Phanthom przeszedł właśnie kolejny etap.
Ostrożnie przeszedłem między rozrzuconymi metalowymi przedmiotami, docierając do leżącego na podłodze przyjaciela. Powoli uwolniłem go spod przedmiotów, które na niego pospadały. Na całe szczęście nie były one ciężkie.
Gdy kowal był już wolny, przykucnąłem przy nim, by sprawdzić, w jakim jest stanie. Delikatnie odgarnąłem jego włosy, uważając przy tym na rany, by móc na niego spojrzeć. Był nieprzytomny, ale oddychał. Na jego ciele nie znalazłem poważniejszych ran, ale zdecydowanie potrzebował pomocy.
Pociągnąłem nosem, gdy wyczułem delikatny zapach dymu. W szybkim tempie stawał się on coraz intensywniejszy. Dostrzegłszy wreszcie rozrzucone, wciąż tlące się węgle, w których to prawdopodobnie brunet rozgrzewał metale, zerwałem się na równe nogi i czym prędzej dobiegłem do zbiornika z wodą, w której kowal chłodził wyroby. Natychmiast wylałem ciecz na zaczynający się pożar. Odetchnąłem z ulgą, gdy stwierdziłem, że udało mi się mu zapobiec.
Następnie szybko zrobiłem więcej miejsca wokół Phanthom'a i utorowałem drogę do drzwi. Pobiegłem do łazienki, by po chwili wrócić do przyjaciela z miską wody, ręcznikiem i apteczką. Ostrożnie rozciąłem nożycami już i tak zniszczony materiał koszulki, która na nim wisiała. Następnie przemyłem rany kowala, zmywając przy tym także pot i sadzę z jego ciała. Gdy skończyłem, opatrzyłem bruneta. Odstawiłem przyniesione rzeczy na bok, by nie blokowały drogi do reszty domu i pobiegłem po koce. Jak najdelikatniej okryłem nimi kowala, część z nich podkładając mu pod głowę tak, by nie sprawiało mu to bólu.
***
Czuwałem nad Phanthom'em jakiś czas, do momentu, gdy jego skrzydła i rogi zniknęły. Wtedy poprawiłem opatrunki na ciele przyjaciela, dodając kolejne na jego plecach, w miejscu, z którego wyrastały skrzydła. Następnie podniosłem go, podparłem i zaprowadziłem do sypialni. Nie mógł w końcu leżeć bez końca na podłodze w dusznym pomieszczeniu, w którym wciąż było gorąco.
Ułożyłem Osadnika do snu w jego łóżku tak, by było mu wygodnie i by nie sprawiało mu to bólu. Opatuliłem przyjaciela kołdrą i poszedłem posprzątać w jego warsztacie. Co jakiś czas jednak zaglądałem do Phanthom'a, by sprawdzić, jak się czuje.
***
Po uporaniu się z bałaganem w kuźni, zająłem się przygotowaniem obiadu. Nie znałem zbyt wielu przepisów, gdyż gotować zacząłem dopiero na wyspie. Wszystko, co umiałem zrobić, zawdzięczałem Melody.
Zajrzałem do spiżarni, zastanawiając się, co mógłbym przygotować. Zauważywszy marchewki, przypomniałem sobie, jak syrena uczyła mnie robić zupę na kościach, która to podobno rozgrzewa oraz pomaga wyzdrowieć i nabrać sił. Tego właśnie potrzebował Phanthom. Zebrałem potrzebne składniki i zająłem się gotowaniem.
***
Gdy posiłek był już prawie gotowy, usłyszałem skrzypienie podłogi. Wyjrzałem z kuchni na korytarz. Zobaczyłem, schodzącego po schodach Phanthom'a. Wyglądał na zdenerwowanego. Kowal przystanął na chwilę i ruszył w stronę kuchni. Przypomniawszy sobie o zupie, wróciłem do niej, by się nie przypaliła. Po chwili zobaczyłem w progu, tym razem zdziwionego, kowala.
- Miałeś odpoczywać. - westchnąłem z rezygnacją - Jak się czujesz? - zapytałem, przenosząc wzrok na przyjaciela.
- Jakby drzewo mnie przygniotło. - brunet podniósł się, cicho jęcząc, przy dźwięku gruchoczących kości. Zbliżyłem się do niego szybko i podparłem przyjaciela, po czym zaprowadziłem go do stołu, następnie sadzając kowala przy nim.
Wróciłem do już gotowej zupy i wlałem ją do wcześniej przygotowanych misek, w których już znajdował się zrobiony przeze mnie makaron. Następnie przeniosłem je na stół wraz z łyżkami.
- Nie mam apetytu. - mruknął brunet. Czyżby ta zupa wyglądała aż tak źle? Nie mam talentu kulinarnego, ani doświadczenia, ale przestrzegałem przepisu. Wbiłem wzrok w blat stołu. Niepotrzebnie wchodziłem do kuchni. Mogłem pójść po Melody. Ona by wiedziała, co zrobić.
- Przepraszam. - powiedziałem cicho - Zmarnowałem ci produkty... Jutro wszystko odkupię. - dokończyłem. Musiałem jak najszybciej stanąć na nogi. Z każdym dniem przysparzałem Osadnikowi coraz więcej problemów.
Już miałem zebrać naczynia z zamiarem wylania zupy. Zatrzymałem się w połowie ruchu, usłyszawszy burczenie w brzuchu kowala. Phanthom zdawał się udawać, że nic takiego nie miało miejsca. Niechętnie wróciłem więc do porzuconej czynności. Brunet przecież powinien coś zjeść.
Gdy już trzymałem w dłoni miski, Phanthom nakrył grzbiet jednej z nich swoją. Kowal syknął cicho, krzywiąc się z bólu. Spróbował sięgnąć łyżki i podnieść ją, ale nawet taka czynność przychodziła mu z trudem. Powoli usiadłem obok przyjaciela, po czym wziąłem jego łyżkę do ręki i niepewnie nabrałem nią zupy. Osadnik przyglądał mi się z nieodgadniętym wyrazem twarzy. Delikatnie odgarnąłem włosy z jego twarzy, po czym zacząłem go karmić, co jakiś czas ostrożnie wycierając usta bruneta chusteczką.

< Tom? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz