19 września 2018

Od Galii CD Lucia

Nie wiedziałam, czy zabranie Lucia do wioski jest dobrym pomysłem, mogłam to śmiało porównać do wejścia w paszczę lwa i prawdę mówiąc, obawiałam się tego, co może się wydarzyć. Już jedną ucieczkę z samotnikiem w roli głównej niedawno zaliczyłam i moje kontakty z Radą i innymi osadnikami oziębiły się. Jak przedtem były skute lodem, tak teraz nie widziałam szansy na poprawienie ich. Zostałam odciągnięta od moich obowiązków, a pensja obniżona, prawdopodobnie ktoś, kto mnie wtedy widział, wydał i mnie, i Tenebrisa. Utrzymanie domu, konia, ubrania dla mnie - to wszystko kosztowało, ostatnimi czasy, nie za mało, a brak gotówki widocznie się na mnie odbił. Zawsze, gdy byłam w potrzebie, zjawiał się Jules - ale tym razem nie miał już jak mi pomóc.

Siedziałam w ciepłym powozie ciągniętym przez dwa skarogniade konie, szczelnie okute w polarowe derki i przeciwpoślizgowe, nowowynalezione podkowy, bo nie tylko nam zima dawała się we znaki. Ciągnąc nosem czułam przenikający do moich nozdrzy mróz, a wszechobecna biel iskrzyła się w oczach. Niedalej niż cztery powozy w przód jechał Lucio, moje emocje w stosunku do niego także były sprzeczne. Nie wiedziałam jakie relacje panują między nami, jedna noc pewnie niewiele znaczyła, a oprócz niej nie było między nami żadnych zbliżeń, więc mogłam go narazie nazywać tylko sojusznikiem. Ba, nie wiem nawet, czy nim był, nie do końca mu ufałam.

Wyszłam z powozu, gdy ten się zatrzymał i dałam przewoźnikowi należne. Wywiózł mnie dokładnie tam, gdzie chciałam, mimo że wcale nie musiał - na przeciwległą do mojej, linię graniczną, gdzie mieścił się (mniej lub więcej legalny) rynek. Kupiłam tam leki, od dłuższego czasu męczyły mnie mdłości, niemiłosierne bóle głowy i brzucha, a i okres chyba wyjechał na wakacje. U medyków dostałabym tylko niepewne zioła, które niezawsze uśmierzają tak mocny ból, a tabletki są niezawodne.

Kupiłam to, co miałam w interesie, po czym zaczęłam wracać na główny rynek wioski, w celu odszukania Lucia, mimo że nie wiedziałam czemu to robię, w końcu poradzi sobie beze mnie. Niefortunny zbieg okoliczności wygonił mnie na drugi koniec wioski, a że granice nie były ostatnimi czasy bezpieczne, usłyszałam zbliżający się w moim kierunku tupot ogromnych łap. Nigdy w życiu nie widziałam takiego zwierzęcia, jakie aktualnie stało kilka kroków za mną. Siłą rzeczy powstrzymywałam drżenie ciała, gdy zimny pot spływał mi po plecach.

Gigantyczny potwór z czarnymi, mętnymi oczami zasłoniętymi rządzą krwi, ze sklejoną przez bordową substancję sierścią i błoniastymi skrzydłami. Naparł na mnie, a ja poczułam smród zgnilizny i padliny, gdy tylko się zbliżył. Jego ryk zagłuszył wszystkie moje zmysły, a strach przysłonił wzrok. Z przerażeniem chwyciłam za największe i najostrzejsze sztylety, jakie przy sobie miałam. Wziął rozbieg, kilkoma krokami pokonując odległość, jaka nas dzieliła, a piach wzbił się w powietrze przez ogromne łapy sunące po ziemi. Był na wyciągnięcie ręki, kiedy bezwiednie zatopiłam sztylet w jego ciele, wypruwając jedną z idealnie ukrwionych żył, w których płynęła życiodajna, bordowa, lekko czarna krew o innej konsystencji niż nasza. W tym samym momencie ból przeszył mój brzuch, a ja praktycznie poczułam wypływające wnętrzności, choć przez obezwładniające cierpienie wiedziałam, że to tylko mój wymysł, w rzeczywistości rana nie była aż tak głęboka i szybko odzyskałam rezon, wbijając nóż jeszcze głębiej, a moja dłoń zatopiła się w cielsku zwierzęcia. Doskonale czułam przepływające pod moimi palcami ścięgna i żyły, wypruwając je jeszcze mocniej, niż poprzednio. Mój krzyk, gdy jego zęby zatopiły się w mojej ręce, został zagłuszony przez chrzęst kości, a zmiażdżona noga spoczywała pod ciałem zwierzęcia, któro straciło równowagę przez umykające z niego życie. Musiałam trafić na tętnice. Ten z rozmachem odrzucił mnie łapą na drzewo kilka metrów dalej, a ja odbiłam się od niego z głuchym hukiem, raniąc boleśnie całe ciało. Opadłam na ziemię, na resztki ścięgien i żył stworzenia, z obrzydzeniem widząc, że pozostałości znalazły się na jego pozlepianej sierści. Rzucił się na moje bezwiedne już ciało, a ja coraz słabiej czułam ból i coraz mniej widziałam, wiedząc że zwierzę dopiero zaczęło rozpruwać moją skórę i za wszelką cenę chciało dobrać się do wnętrzności, aż nagle poczułam, jak padł nieruchomo na mnie, zalewając mnie lepką krwią, która zaś mieszała się z moją, wydobywającą się obficie z wszystkich ran, które pokrywały mnie od stóp do głów. Bordowa ciecz w dalszym ciągu torowała sobie drogę po naszych skatowanych ciałach, spływając w dół, a metaliczny smak sprawił, że zachciało mi się wymiotować.

Najpierw umarł Jules, a dzień później umrę ja.
Wypadki chodzą po ludziach, ale u nas to chyba rodzinne.

Lucio?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz