Podświadomie czułam, że wystarczy chwila, abym straciła całkowity
kontakt z rzeczywistością, który i tak był już mocno ograniczony. Ból
przejmował całe moje ciało, a spływająca strużkami krew nieprzyjemnie
drażniła rany, które otwierały się coraz bardziej przy najmniejszym
ruchu. W pierwszej chwili nie zarejestrowałam przybycia Lucia i tego, że
wziął mnie na ręce, ale kiedy dotknął moich ran, podwajając cierpienie,
wiedziałam, że niestety lub stety jeszcze żyje. Z jękiem przyjmowałam
zimniejsze podmuchy wiatru, czując jak tracę przytomność przez utratę
krwi, od dryfowania między dwoma światami dzieliło mnie dłuższe
przymknięcie powiek, jestem pewna, że gdybym się poddała, to już więcej
bym ich nie otworzyła. Słyszałam dudnienie, które - pewnie ciche - to
rozsadzało moją głowę i umysł, a ciepły powiew ogarnął moje ciało.
Zostałam ułożona na czymś twardym, a ubranie zerwane. Nie wiem w czym
zostałam, czułam że mam opuchniętą twarz i otworzenie oczu na pełną
szerokość graniczy z cudem. Przez cienkie, zamazane szparki widziałam
tylko drewniany dach. Do moich nozdrzy dopadł zapach leków i innych
specyfików, a ktoś niedelikatnie wbił długą igłę w ramię, nakrywając
moje drżące ciało czymś nadzwyczaj miękkim, co o dziwo nie podrażniało
niepotrzebnie ran, z których w dalszym ciągu sączyła się krew. W oddali
słyszałam krzątaninę i rozgorączkowane głosy, ale miałam wrażenie, że
znajduję się pod wodą, a wszystko dzieje się na powierzchni. Ktoś
poklepał mnie lekko po spuchniętym policzku, na co się skrzywiłam,
odwracając głowę w przeciwnym kierunku. Co jakiś czas pewną część ciała
obejmowało zimno, a rany szczypały, aby potem zostały owinięte i
zostawione w spokoju, co niesamowicie mnie denerwowało, przez co się
niespokojnie kręciłam. Ktoś mnie przytrzymał za ramiona, chyba w
miejscu, w którym ran nie było, bo niespecjalnie mnie zabolało. Chwilę
później nic nie czułam, oddychając ciężko. Nie wiem co zrobili, ale nie
bolało, jedyne co, to czułam pewien dyskomfort w okolicy brzucha, a
niedługo później krew przestała wypływać, a przynajmniej tego nie
czułam. Po długim czasie, podczas którego mój kontakt ze światem był
bardzo znikomy, ktoś zaczął mi pomagać i przekonywać, abym podniosła się
do pozycji na wpół leżącej. Miałam ochotę krzyknąć z bólu, ale koniec
końców nie wiem czy to zrobiłam. Uchyliłam oczy, czując jak ktoś
przemywa z krwi moje nogi, ręce i brzuch, doprowadzając mnie do
przysłowiowego ładu, a jakaś dziewczyna podała dziwnie pachnące zioła
prosto pod nos, zachęcając je do wypicia, jednak kiedy ja odmówiłam,
odwracając na siłę głowę, po prostu wlano mi je wprost do gardła.
Prychnęłam ze złością, odganiając obolałą ręką tego kogoś. Czułam, jak
powoli wracam do życia, głównie za sprawą dziwnie śmierdzących
specyfików, którymi mnie szprycowano od dłuższego czasu, przez który tu
leżałam. Odetchnęłam głęboko, czując obejmujące mnie zmęczenie, a
zapadnięcie w sen,
odrętwienie albo zemdlenie - nie wiem - przyszło szybko.
***
– Ma szczęście, że nie straciła dziecka, na szczęście łożysko zostało
nienaruszone, ale sama ciąża jest zagrożona – usłyszałam w śnie,
wybudzając się. Nie kojarzyłam faktów, nie znałam zgromadzonych wokół
mnie ludzi, a podwinięty skrawek materiału odsłaniał mój brzuch, to
jakieś usg? Zdziwiona rozejrzałam się na tyle, na ile mogłam, a medyczka
siedząca obok nagle się odezwała:
– Twoje dziecko nadal żyje, gratuluje – jej pokrzepiający uśmiech strwożył mnie na chwilę, jednocześnie zamrugałam nieporadnie.
– Co? – wychrypiałam, czując nasilający się ból całego ciała. Gdzie są przeciwbólowe gówna, gdy ich potrzebuję?
– Jesteś w ciąży. Zagrożonej. Trzeci tydzień? Jakoś tak – powiedziała życzliwie.
Skuliłam się, obejmując ramionami. Nie przejmowałam się bólem ran i
ryzykiem, że otworzą się na nowo, krwawiąc. Miałam szeroko otwarte oczy,
tak bardzo, że aż niemożliwie przy opuchliźnie. Byłam w szoku, no bo
jak? Nie umiałam zadbać o samą siebie, a pod moją opiekę miało trafić
dziecko, z jakim ja nie miałam nigdy wcześniej styczności? Nie
pojmowałam tego, że mam w sobie rozwijające się, nowe życie i mam to
życie później karmić, przewijać, wychować, a co dopiero - kochać. W
ogóle, jestem w stanie to zrobić? Bo skoro ciąża jest zagrożona, to mogę
jej nie donosić, szczęście w nieszczęściu, prawda? Wystarczy się trochę
postarać, a wszystko wróci do normy i po jednej przygodzie z Luciem nie
będzie ani śladu. W ogóle, on wie?
Lucio?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz