11 września 2018

Od Galii CD Tenebris'a

Dosiadłam Doriana, a samotnik szedł obok. Wiedziałam, że w tym tempie dojdziemy do wioski na jutrzejszy dzień, a ja nie lubiłam się spóźniać. Przewróciłam oczami, wyciągając do niego rękę, a ten popatrzył na mnie niezrozumiale.

– Wsiadasz, czy wolisz za mną biec? – spytałam teoretycznie, bo wiedziałam, co wybierze. Ten nie odpowiedział nic, chwytając moją dłoń, a po chwili siedział już za mną. Nie martwiłam się o Doriana, był dobrze zbudowanym, umięśnionym i dużym koniem, więc z pewnością nasza masa nie przekraczała dwudziestu procent jego, nie działa mu się żadna krzywda.

– Nawet jakbym musiał biec, to bym wam dotrzymał kroku – zakpił, oplatając mnie lekko w pasie, a ja bez słowa ruszyłam galopem z miejsca. Dwa razy prawie wysadziłam go z grzbietu, gdy przeskoczyliśmy zawalone drzewo, a mężczyzna wylądował na zadzie pędzącego konia. Jadąc nie byłabym sobą, gdybym nie podziwiała moich mało urokliwych (dla innych) widoków. Słońce leniwie sunęło po niebie i pewnie czułabym tego skutki, gdyby korony drzew nie przeszkadzały promieniom słonecznym w dotarciu do mnie. Pewnie dlatego byłam taka blada, co w mniemaniu innych wyglądało dosyć niezdrowo, ale osobiście czułam się jak okaz zdrowia, tym samym może niekoniecznie jako wzór do naśladowania. Ściągnęłam wodze, powstrzymując tym samym konia od galopu. Wjechaliśmy wolnym kłusem na rynek główny, a ludzie automatycznie rozstąpili się przed Dorianem, mimo że nie byłam już dyktatorką, a zastąpił mnie ktoś równie kompetentny, przynajmniej tyle o nich doszło do moich uszu. Stępując wzdłuż kamiennej drogi prowadzącej na cmentarz wsłuchiwałam się w stukot podkutych kopyt konia, a równy odgłos i ciepło bijące od mężczyzny siedzącego za mną, minimalnie sprawił, że zapomniałam o tym, gdzie i po co jadę. Niestety musiałam wyrwać się z letargu, gdy zatrzymałam konia, a Tenebris z niego zsiadł. Podał mi rękę, pewnie z grzeczności, ale jej sobie użyczyłam, zeskakując z gracją z końskiego grzbietu. Zdjęłam sprzęt, zostawiając go w samym kantarze, a ten pognał na łąkę obok. Stając przed czarną, ogromną, skrzypiącą bramą z wyrzeźbionymi aniołami, poczułam po co naprawdę tu jestem. Odszedł mój brat, moje jedyne oparcie, a teraz przyszła pora go godnie pożegnać. Widziałam ludzi tutaj zgromadzonych, którzy wcale nie byli skruszeni czy zasmuceni jego śmiercią, bo go nie znali, a na tym samym nie wiedziałam, po co tu przyszli, ale wyganianie ich całkowicie mijało się z celem.

– Chodź, zaraz się zacznie – mrugnęłam, słysząc głęboki głos mężczyzny, po czym skinęłam głową i weszłam na teren przepełniony negatywną, mroczną aurą, którą odczuliśmy mocniej niż inni przebywający tutaj ludzie. Zgarbiłam się, czując jej napór, a następnie podeszłam niechętnie do zamkniętej (na moją prośbę) trumny. Moja rasa, choć żywiła się śmiercią, to nie czerpała przyjemności, gdy odszedł bliski i miałam właśnie się o tym przekonać. Nie miałam zamiaru witać zmasakrowanych zwłok brata. Szaman wszedł na podest, aby ostatecznie pożegnać Julesa, a ja czułam na sobie spojrzenia innych.

Tenebris?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz