Dosiadłam Doriana, a samotnik szedł obok. Wiedziałam, że w tym tempie
dojdziemy do wioski na jutrzejszy dzień, a ja nie lubiłam się spóźniać.
Przewróciłam oczami, wyciągając do niego rękę, a ten popatrzył na mnie
niezrozumiale.
– Wsiadasz, czy wolisz za mną biec? – spytałam teoretycznie, bo
wiedziałam, co wybierze. Ten nie odpowiedział nic, chwytając moją dłoń, a
po chwili siedział już za mną. Nie martwiłam się o Doriana, był dobrze
zbudowanym, umięśnionym i dużym koniem, więc z pewnością nasza masa nie
przekraczała dwudziestu procent jego, nie działa mu się żadna krzywda.
– Nawet jakbym musiał biec, to bym wam dotrzymał kroku – zakpił,
oplatając mnie lekko w pasie, a ja bez słowa ruszyłam galopem z miejsca.
Dwa razy prawie wysadziłam go z grzbietu, gdy przeskoczyliśmy zawalone
drzewo, a mężczyzna wylądował na zadzie pędzącego konia. Jadąc nie
byłabym sobą, gdybym nie podziwiała moich mało urokliwych (dla innych)
widoków. Słońce leniwie sunęło po niebie i pewnie czułabym tego skutki,
gdyby korony drzew nie przeszkadzały promieniom słonecznym w dotarciu do
mnie. Pewnie dlatego byłam taka blada, co w mniemaniu innych wyglądało
dosyć niezdrowo, ale osobiście czułam się jak okaz zdrowia, tym samym
może niekoniecznie jako wzór do naśladowania. Ściągnęłam wodze,
powstrzymując tym samym konia od galopu. Wjechaliśmy wolnym kłusem na
rynek główny, a ludzie automatycznie rozstąpili się przed Dorianem, mimo
że nie byłam już dyktatorką, a zastąpił mnie ktoś równie kompetentny,
przynajmniej tyle o nich doszło do moich uszu. Stępując wzdłuż kamiennej
drogi prowadzącej na cmentarz wsłuchiwałam się w stukot podkutych kopyt
konia, a równy odgłos i ciepło bijące od mężczyzny siedzącego za mną,
minimalnie sprawił, że zapomniałam o tym, gdzie i po co jadę. Niestety
musiałam wyrwać się z letargu, gdy zatrzymałam konia, a Tenebris z niego
zsiadł. Podał mi rękę, pewnie z grzeczności, ale jej sobie użyczyłam,
zeskakując z gracją z końskiego grzbietu. Zdjęłam sprzęt, zostawiając go
w samym kantarze, a ten pognał na łąkę obok. Stając przed czarną,
ogromną, skrzypiącą bramą z wyrzeźbionymi aniołami, poczułam po co
naprawdę tu jestem. Odszedł mój brat, moje jedyne oparcie, a teraz
przyszła pora go godnie pożegnać. Widziałam ludzi tutaj zgromadzonych,
którzy wcale nie byli skruszeni czy zasmuceni jego śmiercią, bo go nie
znali, a na tym samym nie wiedziałam, po co tu przyszli, ale wyganianie
ich całkowicie mijało się z celem.
– Chodź, zaraz się zacznie – mrugnęłam, słysząc głęboki głos mężczyzny,
po czym skinęłam głową i weszłam na teren przepełniony negatywną,
mroczną aurą, którą odczuliśmy mocniej niż inni przebywający tutaj
ludzie. Zgarbiłam się, czując jej napór, a następnie podeszłam
niechętnie do zamkniętej (na moją prośbę) trumny. Moja rasa, choć żywiła
się śmiercią, to nie czerpała przyjemności, gdy odszedł bliski i miałam
właśnie się o tym przekonać. Nie miałam zamiaru witać zmasakrowanych
zwłok brata. Szaman wszedł na podest, aby ostatecznie pożegnać Julesa, a
ja czułam na sobie spojrzenia innych.
Tenebris?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz