15 września 2018

Od Lucan'a CD Fafnira

       Jego reakcja szczerze mnie rozbawiła. Rzucanie błotem, a potem prześmieszna próba zadania mi bólu sprawiła, że zaczynałem go lubić. Kiedy jednak zmęczony opadł na moją klatkę piersiową, szybko zrzuciłem go z siebie na trawę obok i podniosłem się na równe nogi, rozprostowując dłońmi pogniecioną na piersi koszulę. Gdy udało mi się uporać z nierównymi kantami, podniosłem wzrok na chłopaka. Trafiłem akurat na moment, kiedy ponownie starał się na mnie rzucić. Wykonałem szybki unik, a już po chwili usłyszałem plusk wody. Spoglądnąłem w stronę płynącego strumienia i ledwo stłumiłem śmiech, widząc przemoczonego do suchej nitki chłopaka. Szybko wyskoczył z rzeczki na drugi brzeg i wytarmosił włosy, strącając z nich nadmiar zimnej wody. Nie wytrzymałem. Zaśmiałem się cicho, raczej do siebie, widząc jego ruchy.  Chłopak najwidoczniej usłyszał to, gdyż skierował na mnie swój – zapewne jak sądził, morderczy wzrok.
- No, przynajmniej umyłeś się z błota. Dam Ci radę, w lesie jest wiele dzikich i niebezpiecznych stworzeń, o których nawet Ci się nie śniło. Musisz wybrać, czy chcesz być drapieżnikiem, czy ofiarą. Dla ścisłości, powiem Ci, że gdy wybierzesz tę drugą opcję, nie dożyjesz wiosny. Hasta la vista chłopcze.- zasalutowałem i zniknąłem wśród drzew. Tym razem nie słyszałem pretensjonalnych krzyków z jego strony, co tylko umiliło mi drogę powrotną do mojego lokum.

Dni mijały normalnie. Dzień noc, dzień noc. Spadłe pierwsze śniegi, a mróz dawał się we znaki i choć nie odczuwałem go jak kiedyś, nadal mocno irytowała mnie jego obecność. Nie ze względu na chłód, a raczej na to, że wszystkie stworzenia, jakie kiedykolwiek znajdowały się na terenach wyspy, zapadły się jak kamień w wodę. Już trzeci dzień poszukiwań nie przyniósł skutku, a niebezpiecznie narastający głód powodował, że pokusa odwiedzenia osady stawała się niemal nie do zwalczenia. To nie była moja pierwsza zima w tym miejscu, a myśl o tym, że wszystkie poprzednie jako tako udało mi się przeżyć, dodawała mi otuchy. Przedzierałem się przez zaspy, poszukując czegoś co mogłoby zaspokoić mój głód. Minęła jedna godzina, później druga i trzecia. Padałem ze zmęczenia, a wiatr, który do tego czas był ledwo odczuwalny wezbrał na sile. Ciosał moje ciało niczym bicz, chcący rozerwać skórę na kawałki, pragnął porwać w dal moje długie, płowe włosy. Wiedziałem, że zbliża się burza, lecz do domu miałem kawał drogi. Choć moja perfekcyjna orientacja w terenie była niezawodna, zimą przechodziła zaburzenia, przez co nie do końca byłem pewny, gdzie powinienem zmierzać. Wiatr nasilał się z każdą minutą, do tego z nieba zaczął sypać lepki śnieg. Rozejrzałem się, w poszukiwaniu jakiegokolwiek schronu, byleby przeczekać burzę. Prędko spostrzegłem zarysy chaty, więc czym prędzej zacząłem przedzierać się przez zaspy puchu, aby tam dotrzeć. Kiedy udało mi się wejść na wzniesienie, okazało się, że nie była to zwykła, samotnie stojąca chata, to była cała wioska do tego definitywnie opuszczona. Rozejrzałam się raz jeszcze, w tym samym czasie stawiając uszy. Moje oczy wybrały jedną z największych chat i tam właśnie zaprowadziły mnie nogi. Zamiast drzwi, nad framugą rozwieszona była płachta ze skóry niedźwiedzia, która poniekąd miała za nie służyć. Przemknąłem do środka, spodziewając się opustoszałego do cna domu. Ku mojemu zdziwieniu wcale nie był pusty. Posłanie, palenisko, broń i coś przypominającego ubrania.. Ktoś tu mieszkał, a ja po prostu zwaliłem się na chama do jego domu. Przez chwilę biłem się z myślami, czy by nie wyjść i udać się do mniejszego domku, jednak burza wezbrała na tyle, że przez gęsty opad śniegu, nie było nic widać. Westchnąłem ze zrezygnowaniem i przycupnąłem w pustym kącie. Jedno z kolan podkurczyłem nieco w stronę klatki piersiowej, by móc oprzeć na nim rękę, głowę zaś oparłem o ścianę za sobą, po czym przymknąłem oczy. Nie wiedzieć czemu, ogromnie zmęczenie wstąpiło we mnie, a walka z nim była niemal niemożliwa. Pozwoliłem więc powiekom opaść i odpłynąłem w półsen. Wybudziło mnie głośne i szybkie bicie czyjegoś serca. Otworzyłem jedno oko. Tuż przed swoim nosem dostrzegłem ostry koniec oszczepu. Uniosłem brew do góry, dłonią odsuwając na bok ostry koniec broni.
- Spokojnie, przeczekam tylko burzę i się stąd zawijam. Nic nie ukradłem, jak nie wierzysz, sam sprawdź. – odparłem ze stoickim spokojem, z powrotem zamykając oczy.
- Idź precz – zawarczał chłopak.
- Chciałbym, ale ta burza jest mi jakoś nie w smak, wolę się nie gubić. Po prostu mnie zignoruj i staraj się nie skaleczyć, gdy będziesz oporządzał to co przyniosłeś. – dodałem, czując woń starego zająca.
- Niby czemu. – prychnął, a raczej chciał by tak to zabrzmiało.
- Bo jestem wampirem, który od tygodnia nie miał nic z ustach. – odpowiedziałem szorstko, otwierając oczy. Kiedy spoglądnąłem na chłopaka, dojrzałem lekkie wzdrygnięcie jego ciała. Mocniej zacisnął ręce na swojej włóczni, co tylko zasugerowało mi, że nie czuł się bezpiecznie w mojej obecności. I dobrze. Na jego miejscu, też bym się bał. Zamknąłem oczy.

Fafnir? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz