Nagle dziewczyna wyciągnęła do mnie rękę. Spojrzałem na nią zdziwiony.
- Wsiadasz, czy wolisz za mną biec? - mruknęła żniwiarka. Bez słowa wziąłem ją za rękę i usiadłem za strażniczką.
-
Nawet jakbym musiał biec, to bym wam dotrzymał kroku. - powiedziałem,
obejmując przy tym dziewczynę w pasie. Koń ruszył przed siebie galopem.
Po drodze natknęliśmy się na kilka powalonych drzew, nad którymi ogier
przeskakiwał, przez co mało z niego nie spadłem. Samotna jazda to jedno,
a bycie pasażerem, który trzyma się jedynie osoby przed sobą to drugie.
Szybko zacząłem żałować swojego wyboru.
Chwilę
przed wjazdem na rynek główny Galia ściągnęła wodze. Galop zmienił się w
wolny kłus. Powoli wjechaliśmy na plac. Tłumy ludzi rozstąpiły się
przed koniem strażniczki. Przeskakiwałem wzrokiem od jednej twarzy do
drugiej, nie zatrzymując się na żadnej z nich dłużej niż na minutę.
Większość osadników przyglądała mi się zaciekawiona. Atmosfera była
wyraźnie ponura. Ciszę zakłócały ludzkie szepty i stukot kopyt.
W
pewnym momencie Galia zatrzymała swojego konia. Zeskoczyłem z ogiera i
podałem jej dłoń, by dziewczyna mogła zrobić to samo. Zaraz po tym
strażniczka zdjęła z konia sprzęt. Ogier, jakby tylko na to czekał, od
razu pobiegł na łąkę nieopodal cmentarza. Ja i Galia natomiast
odwróciliśmy się w stronę wielkiej, czarnej bramy z wyrzeźbionymi
aniołami. Wyraz twarzy dziewczyny stał się nieobecny.
- Chodź,
zaraz się zacznie. - powiedziałem po krótkiej chwili i pchnąłem
przeszkodę, która zaskrzypiała, jakby ulegała mi niechętnie.
Oboje
wkroczyliśmy na teren cmentarza pełnego osób bez własnego życia,
których jedynym hobby jest chodzenie na pogrzeby. Galia zbliżyła się do
zamkniętej trumny, a ja zmierzyłem wzrokiem szamana, wchodzącego na
podest. Pewnie przygotował na tą okazję jakąś depresyjną mowę, która ma
na celu pogorszenie samopoczucia osoby w żałobie. Kto to wymyślił?
Bezsensowny zwyczaj.
Przeniosłem wzrok na gapiów, którzy jak
sępy czekali na każdy ruch strażniczki. Westchnąłem ciężko i objąłem
ramieniem dziewczynę. Domyślałem się, że tego właśnie potrzebuje.
Po
ceremonii pogrzebowej udaliśmy się na łąkę, po której biegał ogier
strażniczki. Kątem oka obserwowałem twarz dziewczyny. Wolałem się nie
odzywać. Pocieszanie jej nic by nie dało, a drążenie tematu śmierci
dobiłoby ją jak wspaniała przemowa pajaca z cmentarza. Mogłem jedynie
obejmować strażniczkę ramieniem, by miała się na kim oprzeć lub
zwyczajnie ogrzać. Temperatura otoczenia bowiem spadła nieco od naszego
przyjazdu. Wkrótce z nieba zaczęły spadać pojedyncze płatki śniegu.
Galia zaczęła iść w stronę ogiera. Koń podbiegł do niej jak na
zawołanie. Dziewczyna pogładziła jego pysk, następnie przytulając łeb
stworzenia. Obserwowałem tą scenę w milczeniu. Dopiero, gdy zauważyłem,
że dziewczyna drży, zbliżyłem się do niej i objąłem ją od tyłu.
- Chodźmy może do baru. - zaproponowałem cicho.
Galia?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz