Kiedy ocknąłem się z nieprzyjemnego koszmaru w chacie panował niewyobrażalny chłód. Wzdrygnąłem się, czując pieczenie na skórze, spowodowane zimnem. Pomimo tego, że nie byłem już narażony na zamarznięcie, tak jak zwykli ludzie, temperatura oddziaływała na mnie w kompletnie inny sposób również irytując i sprawiając dyskomfort. Podniosłem się do siadu, moje oczy momentalnie powędrowały do paleniska, z którego pozostał jedynie srebrny popiół. Podszedłem bliżej i kucnąłem obok. Ku mojemu zdziwieniu resztki ogniska nie były nawet ciepłe, ba, były tak samo lodowate, jak podłoga czy ściany. Ile spałem? W głowie wciąż zadawałem sobie to pytanie. Dojrzawszy białą chustę pokrytą przymrozkiem wiedziałem, że letarg w który popadłem trwał co najmniej kilka dni. Rozchyliłem nieco materiał, by dojrzeć kompletnie już zwiędnięte listki leczniczej rośliny. Widząc niezdatne już na nic lekarstwo, przypomniała mi się rana, która jeszcze nie dawno odebrała mi możliwość prawidłowego poruszania się. Powoli odwinąłem bandaż, oczekując… w sumie sam nie wiem czego. Tak jak przypuszczałem, po ranie zadanej zatrutym ostrzem pozostała tylko ciemna, długa blizna. W takich chwilach docierało do mnie, że nieważne jak bym nienawidził wampiryzmu, tak cieszę się, że niektóre możliwości, które są z nim związane, czasem mogą nawet przytrzymać mnie przy życiu. Spojrzałem za oszklone okno. Śnieg pokrywał już całe podłoże, drzewa do końca wyłysiały z liści, a dzień zdawał się być czysty i nieskalany złem. Co najmniej tydzień spałem. Mój żołądek zaburczał głośno, jakby słyszał moje myśli. Dopiero teraz dotarło do mnie jak bardzo nieprzyjemne kłucie zatrzymało się w mojej krtani i pomimo ogromu przełykanej śliny nie chciało zniknąć. Przebrałem się w świeże ubranie, składające się z białej, zapinanej na guziki koszuli oraz ciemnych, przylegających materiałowych spodni, które niegdyś udało mi się zwinąć i butów traperskich, odnalezionych w jednym z wraków. Wyszedłem z chaty, podkaszając rękawy koszuli. Przerażająca cisza, która zawisła w powietrzu napełniała mnie niepokojem. Nawet najlżejszy powiew nie musnął mojego ciała, a temperatura, która zdecydowanie była poniżej zera, spowodowała, że moje palce oraz nos poróżowiały nieco. Mimo, że nie specjalnie odczuwałem mróz, dobrze wiedziałem, że nadszedł i szybko się stąd nie zawinie. Swoje kroki zacząłem kierować w stronę lasu, w poszukiwaniu czegoś na zaspokojenie głodu. Na moje szczęście, zwierzęta dopiero co zaczęły ukrywać się do swoich nor, dzięki czemu udało mi się nasycić. Jednak to nie było to. Mój organizm domagał się czegoś innego. Domagał się krwi ludzkiej, nie zwierzęcej. Na samą myśl o ciepłej, słodkiej, dziewiczej krwi miałem zawroty głowy. Oblizałem usta ciężko dysząc. Pragnąłem tego właśnie w tej chwili, posmakować czegoś zakazanego, czegoś, co dałoby mi o wiele więcej siły i pomogłoby przetrwać zimę bez uszczerbku na zdrowiu. Musiałem przytrzymać się drzewa by nie upaść. Mój organizm znacznie osłabił się, kiedy byłem skazany jedynie na wegańską krew. Dlaczego wegańską? Dla nas dieta zwierzęca, jest jak weganizm dla zwykłego człowieka. Pozbawiona niezbędnych substancji odżywczych krew, nie zaspokajała nas tak dobrze, jak ta ludzka, perfekcyjna. Mimo wszystko nie do przyjęcia było dla mnie choć pomyśleć o zabiciu niewinnego człowieka, tylko w celu zadowolenia własnej potrzeby. Pod tym względem byłem słaby. Patrząc po sobie, nie ugiął bym się przed niczym, wskoczyłbym nawet w ogień gdybym musiał, ale perspektywa zabicia istoty ludzkiej, do tego czystej i nieskalanej grzechem, była dla mnie po prostu nierealna. Wyprostowałem plecy, przytykając czoło do kory drzewa. Weź się w garść, tu już nie liczą się prawa moralne, Lucan. Żeby przeżyć musisz zabijać. Powtarzałem sobie, jakby miało mi to pomóc w jakiś sposób. Mimo że zdołałem już napełnić swój żołądek do syta coś podpowiadało mi, aby zapuścić się dalej w las, sam nie do końca wiedziałem co. Ciszę przerywał jedynie skrzypiący pod moimi butami śnieg, co notabene doprowadzało mnie do szaleństwa. Wtem, wśród drzew dostrzegłem coś, a raczej kogoś. Nieduża istota, stała na środku zamarzniętej sadzawki, z rękoma rozpostartymi przed sobą. Jej ruchy były powolne, nieco niepewne. Podszedłem bliżej, zaciekawiony sytuacją. Drzewa na sekundę zasłoniły mi widok, lecz gdy z powrotem odzyskałem widoczność na miejsce, które tak bardzo skupiało moją uwagę, istotka zniknęła. Rozejrzałem się na boki w jej poszukiwaniu, lecz nie przyniosło to żadnego skutku, nikogo ani niczego poza mną nie było w zasięgu wzroku. Podszedłem o kolejne kilka kroków, tak, że teraz dokładnie widziałem całą sadzawkę. I wtedy to do mnie dotarło. Mniej więcej na środku zamarzniętego zbiornika, utworzył się dużych rozmiarów otwór, z którego woda chlapała na wszystkie boki. Nie wiele czasu musiało minąć, abym zorientował się, że tajemnicza istotka, musiała wpaść do ów przerębli. Wsłuchałem się, wyszukując czegokolwiek, powoli wkraczając na zamarznięty lód. Serce. Biło słabo, wolno. Ale nadal biło. Traciłem czas, lecz gdybym przyśpieszył, ryzykowałem własnym upadkiem w zimną toń. Tak prędko na ile pozwalały mi na to okoliczności, poruszałem się bo najgrubszej części lodu, coraz szybciej docierając do dziury. Kiedy byłem wystarczająco blisko, położyłem się na brzuchu, rozkładając swój ciężar. Bingo. Otwór znajdował się pod moim nosem. Zanurzyłem w lodowatej wodzie obie ręce, licząc na to, że osoba, która jeszcze przed chwilą szamotała się, usiłując się wydostać, wciąż pływa blisko powierzchni. Miliony ostrych igieł atakowały moją skórę, co skutecznie mnie irytowało. Pusto, chyba utonęła. Nie! Jest! Palcami zdołałem wyczuć jakąś nieprzyjemną strukturę, którą bez większego namysłu ująłem w drugą dłoń i pociągnąłem do góry. Lód zatrzeszczał lecz zdołałem wyłowić istotę i niemal w ostatniej chwili, używając sporej dawki siły, przesunąć ją prawie do samego brzegu. Dzięki nadprzyrodzonej szybkości, od razu znalazłem się przy – jak już zauważyłem dziewczynce, kiedy lód, w miejscu gdzie się przed chwilą znajdowałem zapadł się w lodowatą toń. Kucnąłem przed kobietą, chcąc sprawdzić czy oddycha. Z nieludzką wręcz delikatnością odgarnąłem z jej twarzy kosmyki ciemnych włosów, które poprzyklejały się z powodu spotkania z wodą i wtedy mnie olśniło. Przede mną leżał nie kto inny, jak Harry, we własnej, kruchej osóbce. Położyłem ją na plecach po czym usytuowałem pod jej nosem dwa palce, wyczekując choć najmniejszego powiewu powietrza. Nic. Chwilę wahałem się, czy aby na pewno chcę ją uratować. Patrzyłem na jej nienaturalnie bladą skórę, tak bardzo podobną do mojej własnej, na sine cienie pod oczami, które pojawiły się z powodu lodowatego zimna. Z drugiej strony, była młoda, na pewno młodsza ode mnie, mogłaby jeszcze tyle przeżyć. Odchyliłem jej głowę, po czym przystąpiłem do wykonania sztucznego oddychania. Dobrze wiedziałem, jak powinienem się zachować w chwili ratowania topielca. Dziewczyna na szczęście zareagowała już po trzecim wdechu. Jej ciało drgnęło a już po chwili odkrztusiła nadmiar wody, który do tej pory zalegał jej w płucach. Zadziałało. Uwolniłem ją z namokniętego lodowatą wodą futra, pozostawiając w długiej tunice i cienkich spodniach, wykonanych z elastycznego materiału, po czym dźwignąłem ją na ręce. Wpół przytomna dziewczyna niemal natychmiast przylgnęła do mojego rozgrzanego ciała. Tak działała moje mutacja, zmiennocieplność była mi na rękę, to dlatego w zimę mróz nie był mi straszny, a latem upały nie dawały w kość. Przytulając ciało dziewczyny do siebie, by móc jak najmocniej ją ogrzać zacząłem podążać do swojej chaty, która zdecydowanie znajdowała się bliżej niż wioska osadników. Podczas wędrówki wciąż wsłuchiwałem się bacznie w oddech oraz bicie serca dziewczyny. Gdy dotarliśmy na miejsce, delikatnie ułożyłem dziewczynę na pierzastym posłaniu, przykrywając ją najcieplejszymi materiałami, jakie posiadałem w domu, wśród nich znalazł się między innymi wełniany koc. Podczas gdy była nieprzytomna, rozpaliłem w kominku oraz przyszykowałem ciepłą strawę, której na pewno dziewczyna będzie potrzebowała gdy się przebudzi. A potem usiadłem na krześle i gapiłem się w ogień czekając.
Z zamyśleń wyrwał mnie cichy pomruk, a po chwili głośne kaszlnięcie. Spoglądnąłem w kierunku skąd wydobył się dźwięk. Wtem ujrzałem – jeszcze bardziej pobladłą niż wcześniej dziewczynę, która nieudolnie starała się podnieść. Jej ręce drżały, próbując podnieść resztę ciała. W mgnieniu oka pojawiłem się obok łóżka, kierując nań swój wzrok, nieco przekrzywiając głowę w lewo. Moje oczy lśniły, co sam zauważałem w tych ciemnościach.
- Spokojnie, musisz leżeć, Twoje ciało przemarzło do szpiku kości. – powiedziałem ze stoickim spokojem, naciągając na jej ramię koc. Dziewczyna złapała mnie za rękę, co zapewne miało być ostrzeżeniem, lecz gdy poczuła ciepło mojej skóry, na jej twarz wstąpiło zdziwienie i to nie małe.
- Jesteś rozpalony. – powiedziała ochryple, zabierając rękę.
- A ty lodowata. Sądziłem, że koce pomogą. Przesuń się. – mruknąłem prostując nogi. Dziewczyna ponownie tej nocy posłała mi mordercze spojrzenie, ale to jakoś na mnie nie działało. – Nie każ mi używać siły. – dodałem, gdy ściągnąłem buty i koszulę, która wylądowała na krześle. Zdezorientowana Harry podniosła się nieco, co pozwoliło mi zająć miejsce obok. Usadowiłem się w pół siadzie i przyciągnąłem dziewczynę nieco do siebie. Ta była wyraźnie zniesmaczona, leczy gdy dotknęła mojej klatki piersiowej, zaraz przylgnęła do niej niczym magnes do drogocennego metalu.
- A niech cię diabli wezmą Lucan. – wycedziła niezadowolona, przyciskając policzek do mojej piersi. Dobrze wiedziałem, jak wiele dawało jej teraz takie ciepło. Mimo tego, że odezwała się do mnie ze szczerą nienawiścią w głosie, ja wyczytałem w jej słowach coś zgoła innego, mianowicie „dzięki za uratowanie tyłka”.
- Proszę.. – mruknąłem, naciągając na jej ramiona koc. Sam nie wiedziałem, dlaczego to dla niej uczyniłem, ale coś w głębi mnie podpowiadało mi, że dzięki właśnie takim uczynkom, na końcu nie trafię do piekła.
Harry? Rozpala mnie Twój widok, mała XDD.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz