24 września 2018

Od Galii CD Tenebris'a

Nigdy nie byłam specjalnie strachliwa, raczej miałam się za odważną osobę, ale w tym momencie wzięły mnie wątpliwości. Wiedziałam czym ryzykuje, gdy zabrałam Tenebrisa ze sobą do wioski, a on wiedział (chyba) jak ważna dla mnie jest posada, jaką pełnię, oraz to, że bardzo długo na nią pracowałam. Teraz, przez jeden malutki błąd, niedopatrzenie, mogłam wszystko zaprzepaścić i skazać się na więzienie, a nawet śmierć, sprzymierzeńcy Samotników byli zazwyczaj surowo karani, a ja nie jestem żadnym wyjątkiem. Od dawna mnie o to podejrzewali, w dodatku miałam jeszcze kontakt z Lucio i Julesem, który zresztą był moim bratem. Nie obracałam się nigdy w towarzystwie osadników, chyba że coś chciałam, a to było powodem, dla którego ich zaufanie do mnie było mocno ograniczone. To lepiej.
Jechałam na Dorianie do mojego domu, korzystając z okazji, że mężczyzna wziął na siebie zadanie mające na celu zmylenie ich, nie chciałam robić mu problemów, jednocześnie nie wpędzając ich na siebie. Ze zdziwieniem poczułam w kościach (oraz usłyszałam) tętent końskich kopyt, z przerażeniem odkrywając, że tamten musiał wezwać wparcie, skoro czepili się także i mnie. Popędziłam Doriana, zauważając pierwsze krople potu na jego szyi. Z niezadowoleniem obrałam niebezpieczniejszą drogę, ale z większą możliwością na zgubienie straży. Jeden z nich zrobił się na tym terenie bardziej pewny siebie i chyba w głowie zaświatała mu nagroda za złapanie mnie, bo w szybkim tempie ruszył w moją stronę, rzucając ostrzem, któro trafiło w moją wiejącą kurtkę, rozrywając ją, przez co cały puch wypełniający wnętrze opadł na ściółkę leśną, a po moich plecach automatycznie przeszedł dreszcz spowodowany zimnym wiatrem. Drugi strażnik także wydobył broń, ale został w tyle. Poprzedni usiłował zepchnąć mnie z siodła, nabijając jeden siniak na drugim oraz tnąc materiał ubrań. W tym momencie cieszyłam się, że miałam zbyt grube warstwy, a strażnik nie mógł zamachnąć się na tyle, aby coś mi zrobić. W pewnym momencie skręciłam nagle w stronę gór, a ten, nieogarniając - pojechał prosto, robiąc duży łuk i na szczęście już do mnie nie dojeżdżając. Widziałam jego sylwetkę, majaczyła między drzewami, a krzyki i świst wiatru wypełniał mi uszy, boleśnie dając znać, że jest zima. W końcu wjechałam w góry, opatulając się pozostałością z mojej kurtki i jechałam kompletnie bez celu, mając szczerą nadzieję, że Tenebris sam mnie znajdzie, skoro mnje tu wysłał. Po części miałam rację i wcale nie musiałam długo krążyć, aby go spotkać - stał, oparty nonszalancko o pień jednego z zaśnieżonych drzew, na co prychnęłam, podjeżdżając.

– Widzieli mnie. Mogę już nie wracać, a ty możesz pokazać mi jak to jest być rodem z Tarzana – powiedziałam, odganiając od siebie łzy. Było zimno, jeszcze by mi zamarzły!

– Nie jest tak źle, wbrew pozorom, da się przyzwyczaić. Za jakiś czas wrócisz do siebie i dalej będziesz straszyć innych swoją osobowością – powiedział, na co zmierzyłam go spojrzeniem.

– Ja straszę, ale to ty odstraszasz – podsumowałam. – to gdzie jedziemy? Tylko szybko, jak Dorian zachoruje, to sam go będziesz leczył! Masz derkę? Albo owijki, tak, owijki też by się przydały. I pasza, w końcu musi coś jeść. Bo masz co jeść, prawda? – spytałam, patrząc na niego przerażona. Będę w najprawdziwszym lesie przez kilka dni i nocy z rzędu, w co ja się wpakowałam?!

Tenebris?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz