Zostawiliśmy
konia wraz ze sprzętem w stajni i udaliśmy się odśnieżoną drogą do baru.
Byłem mile zaskoczony tym, że znajdowało się w nim tak niewiele osób. W
środku panował półmrok oraz cisza, którą co jakiś czas zakłócały szepty
lub odgłosy stawianych kufli. W połączeniu z głównie drewnianym
wyposażeniem wnętrz, bar wyglądał całkiem przytulnie.
Zmierzyłem
wzrokiem kuso ubrane kelnerki, które biegały po całym barze i w
milczeniu usiadłem ze strażniczką przy jednym z wolnych stolików, po
czym zamówiliśmy napoje.
- Dziękuję, że poszedłeś ze mną. Nie
musiałeś. - odezwała się po chwili Galia. Rzadko kiedy słyszałem takie
słowa. Może dlatego, że zazwyczaj moje kontakty towarzyskie kończyły się
na "To mój zając!" lub "Wypad z mojej działki!"?
Już
zamierzałem odpowiedzieć, gdy nagle do naszego stolika podszedł niski,
napakowany facet z brodą. Wyglądał na starszego ode mnie o minimum
dziesięć lat.
- A pan, co? - zapytała dziewczyna, unosząc
brew. Ton jej głosu dodał jeszcze "Streszczaj się, bo nie mam całego
dnia". Chyba powoli wracała do siebie.
- Dlaczego on nie był
wylegitymowany? - spytał nieznajomy, po czym przeniósł wzrok na
wchodzących do baru strażników. To się nazywa wyczucie czasu. Nie ma co.
-
Ja to zrobiłam. - odparła żniwiarka, pokazując mężczyźnie swoją legitkę
jak na członka FBI przystało. Mięśniak skinął głową i zmróżył
podejrzliwie swoje oczka. Kontrola zbliżała się do nas coraz bardziej, a
nieznajomy w końcu sobie poszedł. Galia przeklnęła siarczyście pod
nosem, wstając od stolika i narzucając na siebie swoją pelerynę.
-
Może innym razem tutaj przyjdziemy, musimy uciekać. - powiedziała,
odprowadziwszy wzrokiem wścibskiego faceta do wyjścia - Jeden z nich
miał ostatnio skręconą kostkę, nie pobiegnie za nami, ale drugi już tak,
więc mam nadzieję, że szybko biegasz. - dodała dziewczyna, naciągnąć na
głowę kaptur. Skinąłem głową i powoli wstałem od stolika.
Z
początku szliśmy powoli, by nie zwrócono na nas uwagi od razu. Dopiero
później ruszyliśmy biegiem do drzwi. Czym prędzej opuściliśmy bar i
pędem wróciliśmy do stajni. Oboje dosiadliśmy konia, który prawie od
razu ruszył. Za nami jechali już strażnicy z baru.
- Musimy wyjechać z wioski. Wiedzą, gdzie mieszkasz i pewnie pojawią się tam prędzej czy później.
- Mam zostawić swój dom?! - wrzasnęła dziewczyna.
- Tylko na jakiś czas. - wyjaśniłem.
- I gdzie niby zamieszkam?! Na plaży?!
-
Nie wszyscy Samotnicy są bezdomni. Za tyle czasu zdążyłem się już
urządzić. - sprostowałem. Mimo moich zapewnień, widziałem, że dziewczyna
się waha.
- Musisz podjąć decyzję. Teraz. - powiedziałem z naciskiem - Wolisz zostawić dom na kilka dni, czy być aresztowana?
-
Nikt mnie nie aresztuje, jeśli ich zmylimy! Nie widzieli nawet mojej
twarzy! - odparła strażniczka. W tym musiałem jej przyznać rację.
- W porządku. Odwrócę ich uwagę i zmywam się. Jeśli jednak dowiedzą się, że to ty, jedź w stronę gór.
W
pewnym momencie, gdy straże zostały daleko za nami, zeskoczyłem z konia
i zająłem się zacieraniem śladów, co nie było łatwe przez wszechobecny
śnieg. Postanowiłem więc, że zamiotę śnieg dookoła, dzięki czemu jego
wierzchnia warstwa nie różniła się tylko w jednym miejscu. Następnie
utworzyłem nowe ślady, biegnąc w stronę strumienia. Za sobą słyszałem
pościg. Przeskoczyłem więc po kamieniach na drugi brzeg i dobiegłem do
pierwszego drzewa. Wdrapałem się na nie, po czym przeskoczyłem na gałąź
drzewa obok, a następnie na kolejne i jeszcze następne. W taki sposób
wróciłem do strumienia, który pokonywałem po kamieniach.
Do domu Galii zawitałem dopiero wieczorem. Zabrałem swoje rzeczy i wróciłem do siebie.
Galia?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz