Kowal uważnie zmierzył mnie wzrokiem.
-
Oczywiście. - odparł spokojnie, a na jego twarzy pojawił się delikatny
uśmiech. Brunet wyminął mnie i otworzył drzwi bezpośrednio prowadzące do
jego zakładu.
- Zapraszam. - rzucił, wchodząc do środka jako
pierwszy. Bez słowa ruszyłem za nim i zamknąłem za nami drzwi.
Młodzieniec podszedł do jednej z szafek w poszukiwaniu towaru, a ja
tymczasem rozejrzałem się po pomieszczeniu, stojąc w samym jego środku.
Pokój był niezwykle obszerny. Przez okna wpadały promienie słońca, przez
co było w nim widno. Powoli mierzyłem wzrokiem każdy wyrób kowala,
zapoznając się z ich formą i przypisując im różne funkcje, które to
prawdopodobnie pełniły.
- Ile? - usłyszałem po chwili, więc wróciłem spojrzeniem do bruneta, który trzymał w rękach woreczek.
- Nie dużo. - odparłem, podchodząc do blatu, na którego powierzchnię młodzieniec wysypał zawartość znalezionego woreczka.
Kiedy
odliczałem ilość gwoździ, które zamierzałem kupić, kowal przygotował
drugi woreczek i schował do niego mój zakup. Po dokonaniu transakcji,
pożegnaliśmy się.
Ruszyłem w stronę wyjścia, zostawiając
krzątającego się po zakładzie kowala. Po otwarciu drzwi, automatycznie
spojrzałem w niebo, by jak zawsze określić stopień nasłonecznienia.
Zbliżało się południe, więc słońce powoli wznosiło się wyżej i
przybierało na sile. Czekałem na odpowiedni moment, kiedy przepływająca
po błękicie biała chmura nieco je przysłoni. Gdy już się zbliżała do
rozgrzanej tarczy, wykonałem niepewny krok do przodu, przechodząc przez
próg. Promienie słoneczne od razu rozlały się po mojej osobie, odbijając
się od białych ubrań. Podbiegłem więc szybko do najbliższego drzewa i
ukryłem się w cieniu, rzucanym przez jego rozłożystą koronę. Drzwi
zakładu same się za mną zamknęły. Westchnąłem cicho, zmartwiony swoim
położeniem. Byłem uwięziony pod samotnym drzewem i nawet nie wiedziałem
na jak długo. Doskonale wiedziałem, że wyjście na słońce skończy się dla
mnie nieprzyjemnymi oparzeniami, które w najlepszym wypadku byłyby
jedynie trudne do wyleczenia. Droga była długa, a słońce dopiero
zaczynało zwiększać swoją moc, więc istniała możliwość, że to ostatni
spacer w moim życiu. Nie ma to jak wspaniałe uroki lata.
Usiadłem
więc zrezygnowany pod drzewem i oparłem się o jego pień w oczekiwaniu
na dalszy rozwój wydarzeń. Miałem cichą nadzieję, że słoneczna pogoda
nie potrwa zbyt długo i wkrótce zastąpi ją zbawienne zachmurzenie.
Minuty jednak mijały, a sytuacja wcale nie wyglądała lepiej. Zaczynałem
się martwić o to, czy uda mi się wyjść z wioski przed zmierzchem. Na
wspomnienie uczucia, które towarzyszyło mi, gdy prawdopodobnie byłem
obserwowany, po moich plecach przebiegł zimny dreszcz. Może i potrafiłem
ziać ogniem, ale spójrzmy prawdzie w oczy, co to za obrona? Jeśli
spanikuję, na pewno nawet jej nie użyję lub zrobię to za późno. Może i
słońce było dla mnie szkodliwe, ale bez niego bałem się wracać.
W
pewnym momencie drzwi warsztatu ponownie się otworzyły. Westchnąłem
cicho i odgarnąłem włosy z czoła. Pewnie to wyglądało dziwacznie -
przychodzę, kupuję gwoździe, wychodzę od kowala i siadam mu pod drzewem
przy domu.
Po krótkiej chwili usłyszałem tuż obok odgłos szurania butów po drobnych kamieniach. Spojrzałem na kowala kątem oka.
- Coś się stało? - zapytał brunet.
-
Nic takiego, naprawdę. - odparłem z wymuszonym uśmiechem. Nagle na moją
stopę padł promień słońca. Automatycznie przyciągnąłem nogi do swojej
piersi, chowając się w cieniu.
- Na pewno? Wyglądasz, jakbyś
się chował przed słońcem - powiedział, uważnie mierząc mnie wzrokiem -
Chcesz się schować u mnie? - zaproponował po chwili.
- Nie chcę się narzucać. Za chwilę powinno przejść.
-
Jak uważasz. Jakby co, nie krępuj się - po tych słowach młodzieniec
odwrócił się do mnie plecami i wrócił do warsztatu. Odprowadziłem go
wzrokiem, a gdy drzwi się za nim zamknęły, spuściłem wzrok na wydeptaną
ziemię. Nie chciałem wpraszać się komuś do domu tylko dlatego, że jestem
albinosem, ale może kowal miał rację? Jeśli słońce dalej będzie coraz
mocniej ogrzewać ziemię, cień drzewa może być niewystarczający. Możliwe,
że nawet niego zostanę pozbawiony.
W pewnym momencie drzwi warsztatu na nowo się otworzyły.
-
Dalej będziesz czekał, czy wejdziesz? - zawołał kowal od progu,
wpatrując się we mnie. Uniosłem na niego wzrok. Może miał rację? Jeśli
na zewnątrz zrobi się patelnia, nie zniosę tego.
Niepewnie
podniosłem się z ziemi i otrzepałem ubrania z kurzu, patrząc w niebo.
Chwilę czekałem na odpowiedni moment i wróciłem do bruneta, starając się
przez całą drogę osłonić przed gorącymi promieniami.
- Coś do picia? - zapytał kowal, gdy już przekroczyłem próg.
- Mógłbym prosić o trochę wody? - zapytałem nieśmiało.
-
Jasne - odparł brunet z uśmiechem i przeszedł do dalszej części domu.
Ja za ten czas rozejrzałem się jeszcze raz po warsztacie. Moją uwagę
szczególnie przykuła broń. Z zainteresowaniem oglądałem wszystkie wyroby
kowala. Do gustu wyjątkowo przypadły mi miecze. Przypominały mi o
dawnych czasach, kiedy to jako dzieciak przeglądałem ilustrowane książki
o średniowieczu. Jak zapewne każdy chłopiec marzyłem o zostaniu
rycerzem. Nigdy jednak nawet do głowy mi nie przyszło, że mógłbym być
tym, który ginie z ręki młodzieńca w srebrnej zbroi, ratującego
niewiastę w potrzebie. Nigdy nie myślałem, że mógłbym być smokiem.
- Proszę. - głos bruneta wyrwał mnie z zamyślenia.
-
Dziękuję. - powiedziałem, przyjmując od niego kubek z zimną wodą.
Powoli upiłem z niego łyk. Przyjemny chłód rozlał się po moim rozgrzanym
przez słońce organizmie.
- Masz talent. - dodałem, wskazując ruchem głowy na ostrza.
- To tylko kilkuletnie doświadczenie. - odparł Osadnik. Skinąłem głową w milczeniu.
-
Jesteś nowy w wiosce? Nie przypominam sobie, żebym o tobie wcześniej
słyszał. - zapytałem po chwili. Byłem bowiem ciekaw, dlaczego tak późno
dowiedziałem się o kowalu, który od tak dawna był mi niezmiernie
potrzebny.
- Mieszkam tu od trzech lat. Nie wychylam się niepotrzebnie.
Spojrzałem
na bruneta z niedowierzaniem. I ja nic o nim nie wiedziałem? I
niepotrzebnie szukałem różnych zamienników do naprawy domu?
-...Trzy lata? - wyjąkałem niewyraźnie. Tyle czasu w niewiedzy. Tyle czasu życia prawie jak jaskiniowiec.
Brunet pokiwał potakująco głową.
-
To jak ci się podoba w wiosce? - zapytałem, chcąc jakoś podtrzymać
rozmowę, ale również byłem ciekaw, co Osadnicy sądzą o swoim
ugrupowaniu. Może kiedyś dołączę?
- Rzadko tam bywam, a jak już, to tylko na rynku. Wolę swoje cztery ściany. No i większość rzeczy przynosi mi transfer.
Czyli życie kowala niewiele się różni od życia Samatników. Uśmiechnąłem się do niego przyjaźnie.
-
Twoja kolej. Pytaj o co chcesz. - powiedziałem i wcale nie dlatego, że
kończyły mi się pytania. Brunet przez chwilę jakby się wahał.
- Jaką masz modyfikację? - zapytał w końcu. Czyli o to chodziło. Może nie chciał mnie urazić? To miłe.
- Dragona. A ty?
Na twarzy kowala pojawił się uśmiech.
- Też. Potrafisz się już przemieniać?
Te słowa wywołały u mnie ciarki na całym ciele.
-
Będę...Zmienię się...w smoka? - słowa ledwo wydobyły się z moich ust
-Myślałem, że na pazurach, ogniu i skrzydłach się kończy. - dodałem
przerażony.
- To chyba przedostatni etap - odparł
entuzjastycznie brunet, a widząc wyraz mojej twarzy, uspokoił się -
Będziesz mógł wracać do ludzkiej postaci. - kontynuował łagodnym głosem.
Mimo to, wciąż bałem się tego, co nadejdzie.
Zacisnąłem palce mocniej na ścianie kubka.
-
...Nie chcę być jaszczurką na sterydach... - powiedziałem, patrząc na
powierzchnię wody, która nie była już taka spokojna przez przechodzące
po mnie dreszcze.
Kowal zaśmiał się cicho. Zapewne go to rozbawiło.
- Może i oba to gady, ale smok jest piękniejszy. - wyjaśnił brunet. Może i miał rację?
Nastała chwila ciszy, którą to pierwszy przerwał kowal.
-
Boisz się? - zapytał ciszej, jednocześnie przyglądając się mojej
osobie. Czy się bałem? Jak diabli. Mimo to, nie chciałem tego
powiedzieć. W jakim świetle by mnie to postawiło?
- ...Same
skrzydła bolą...Przemiana obejmie wszystkie kości, mięśnie i skórę... -
wyjaśniłem. Właśnie tego się lękałem. Bólu. Takiego, jaki odczuwałem
będąc zamkniętym w laboratorium. Kiedy to się skończy?
-
Pewnie tylko podczas pierwszych zmian. - młodzieniec machnął machinalnie
ręką. Nie byłem pewien, czy jest takim optymistą czy chce pocieszyć
mnie lub zapewnić siebie, że nie ma czym się martwić. Jego słowa jednak
dodały mi odrobinę otuchy.
- Oby... Ale to nie zmienia faktu,
że w postaci smoka trudniej jest się ukryć przed słońcem. - odparłem
zmartwiony moim albinizmem.
- Myślisz, że jako smok też będziesz musiał uważać? Zawsze możesz się przemienić.
- Jak? - dopytałem. Bardzo chciałbym wiedzieć, jak mogę nad tym panować.
- No wrócić do ludzkiej postaci.
- A jeśli to będzie niezależne od mojej woli?
- Na pewno będzie. Chyba. W każdym razie wystarczy praktyka. - odpowiedział brunet jakby to było oczywiste.
- ...A ty masz już skrzydła?
Kowal pokręcił przecząco głową.
- Coś mnie to jeszcze omija.
-
Jakbyś chciał, mogę ci pomóc z lataniem jak już się pojawią. -
powiedziałem, wspominając moje samodzielne i jakże nieudolne próby
wzbicia się w powietrze, dłuższego niż kilka sekund lotu i lątowania. To
ostatnie chyba było najgorsze. Więc jeśli mogę pomóc innemu dragonowi z
tym problem, chętnie to zrobię.
- Czyli ty masz już skrzydła? - młodzieniec odwrócił się do mnie całkowicie, stając tym razem bokiem do stołu.
- Od niedawna. Na początku było trudno, ale już coraz lepiej idzie mi latanie.
-
Będziesz zły, jeśli się zapytam, czy możesz mi je pokazać? - zapytał
niepewnie brunet po chwili ciszy. W sumie to czemu nie. Przecież to nic
wielkiego. No chyba, że chodzi o ich rozmiar.
Odstawiłem gliniany kubek na drewniany blat.
-
Tylko się nie wystrasz, bo jest to trochę drastyczne. - ostrzegłem,
rozpinając powoli guziki białej koszuli. Zabawne. Widzimy się pierwszy
raz, a ja już się rozbieram. Co się ze mną stało po zesłaniu na tą
wyspę? Nie poznaję samego siebie.
Postanowiłem kontynuować rozmowę, by zagłuszyć myśli, które wstyd nasuwał mi do głowy.
-
Skóra przeszkadza w rozłożeniu ich, więc czasem trzeba im pomóc. -
wyjaśniłem, patrząc kątem oka na obserwującego mnie bruneta. Powoli
zsunąłem materiał koszuli ze swoich ramion, zdejmując ją z siebie.
Przytrzymałem ją kolanami i sięgnąłem do pleców, by pazurami pomóc
poruszającym się pod skórą skrzydłom wyjść na zewnątrz.
- Ale
piękne. - westchnął młodzieniec, gdy w końcu rozłożyłem owe skrzydła. Z
zachwytem dziecka wymalowanym na twarzy delikatnie dotykał złotych łusek
i przeźroczystej błony, przez którą przechodziło światło. Poczułem jak
na moją twarz wypływa piekący rumieniec. Zawstydzony przytuliłem swoją
koszulę do piersi, uważając przy tym, by nie zabrudzić jej krwią.
- Nie mogę się doczekać, aż mi wyrosną. - powiedział brunet, cały czas zachwycając się moim dodatkiem.
- Uzbrój się w leki przeciwbólowe. - ostrzegłem, wspominając swoją pierwszą przemianę.
-
Dam radę. Przynajmniej mam taką nadzieję. - odparł kowal praktycznie
całkowicie pochłonięty przez obiekt swoich westchnień, którym to były
moje skrzydła. Czy ja wiem, czy są one aż tak urodziwe.
- Wierz mi, wiem co mówię. - powiedziałem z powagą.
- Więc wezmę to do serca.
Poruszyłem lekko skrzydłami, wywołując u młodzieńca tym samym kolejne westchnienia zachwytu.
- Długo czekałeś na nie?
-
Trochę. - uniosłem koszulę jedynym czystym małym palcem, by nie
zostawić na niej szkarłatnych plam przy kontakcie z pozostałymi.
- Masz może chusteczki? Lub coś w tym stylu? - zapytałem nieśmiało. Kowal kiwnął głową.
-
Pomóc ci? - zapytał z troską w głosie. Ostrożnie podałem mu swoją
koszulę i uniosłem brudne od krwi dłonie. Brunet ponownie przeszedł do
drugiej części budynku, by po chwili wrócić z wilgotną ścierką.
- Czekasz na kogoś? - zapytałem, zmywając ze swojej skóry czerwień i wskazując ruchem głowy na pakunek przy drzwiach.
- Tak, na transfera. Tylko coś się spóźnia.
Powoli
złożyłem skrzydła i na nowo je ukryłem, po czym ostrożnie włożyłem na
siebie koszulę. Nieśmiało uniosłem wzrok na przyglądającego mi się
młodzieńca.
- Tak właściwie, gdzie mieszkasz? Chyba będziesz musiał poczekać jeszcze. - powiedział kowal, wsuwając ręce do kieszeni spodni.
- W pobliżu Gór Ungcy. - odparłem zgodnie z prawdą.
- Dość daleko.
- Jako Samotnik nie mogę mieszkać w wiosce, a tam są najlepsze warunki. - wyjaśniłem.
- Dlaczego zostałeś Samotnikiem?
- Lubię Osadników, ale wolę żyć osobno.
- Ja uważam, że w grupie łatwiej.
-
Pewnie tak, ale chyba taki już jestem. - powiedziałem z wymuszonym
uśmiechem. Nie chciałem być problemem dla mieszkańców wioski. Wciąż uczę
się panować nad ogniem, uczę się latać i nie niszczyć przy tym
wszystkiego wokół. Nie pasowałbym do Osadników. Byłbym tylko problemem.
- Jak coś, możesz się zwrócić do mnie. - powiedział miło brunet, za co podziękowałem mu z uśmiechem.
Nagle
usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Obaj przenieśliśmy na nie wzrok. Kowal
ruszył z miejsca w ich kierunku, po czym je otworzył.
- W końcu jesteś. - powiedział, wpuszczając do środka znanego mi transfera.
- Ty tutaj? - zapytał mężczyzna, podchodząc do mnie z uśmiechem.
-
Wpadłem na zakupy i zostałem uziemiony przez słońce. Ale nie narzekam
dzięki dobremu towarzystwu. - odpowiedziałem, zerkając z uśmiechem na
kowala. Brunet uniósł kącik ust i zawinął ręce na piersi.
-
Też bym pogadał, ale jestem już nieźle spóźniony. - transfer wrócił do
pana domu i wręczył mu sakiewkę z pieniędzmi - Zgodnie z umową.
Kowal wskazał na pakunek i pomógł go załadować transferowi na drewniany wózek.
- Bawcie się dobrze. - powiedział mężczyzna, żegnając nas. Odmachałem mu, stojąc w drzwiach obok kowala.
Gdy Osadnik zniknął nam z pola widzenia, wróciliśmy do warsztatu.
- Już się zastanawiałem, czy coś się stało. - zaczął kowal.
- Dlaczego?
-
Rzadko się spóźnia. - wyjaśnił brunet. Osobiście uważam, że każdemu
może zdarzyć się taki dzień, że z niczym nie jest na czas.
- Tak w ogóle, jak cię zwą? - zapytałem, splatając dłonie za plecami. Było mi wstyd, że zapytałem o to tak późno.
Kowal uśmiechnął się rozbawiony.
- Phanthom. - powiedział, wyciągając do mnie dłoń.
- Fafnir. - odparłem, podając mu swoją.
- Miło poznać. - dodał brunet, ściskając moją rękę.
- Mi również.
Phanthom wskazał mi drewniany stołek. Usiadłem na nim i spojrzałem na bruneta, który dostawił sobie drugi tuż obok.
-
Opowiedz coś o sobie. - poprosił dragon. Co tu jest do opowiadania?
Większość życia spędziłem w laboratorium jako królik doświadczalny.
-
Jestem jedynakiem. Chyba. Przynajmniej nie wiem nic o tym, żebym miał
rodzeństwo. Moi rodzice bardzo naciskali na naukę przedmiotów takich jak
gra na skrzypcach i fortepianie, śpiew i tym podobne. - powiedziałem w
skrócie. Nigdy nie lubiłem opowiadać o sobie. Poza tym moje życie przed
zamknięciem w laboratorium nie było jakoś specjalnie długie, żebym miał o
czym opowiadać.
- A ty? Opowiedz coś o sobie. - z uśmiechem spojrzałem na pana domu.
- Nie jestem ciekawą osobą. - odparł brunet, opierając się o ścianę.
- Pewnie tylko tak ci się wydaje.
Phanthom wzruszył ramionami.
- A co mogę o sobie powiedzieć? Lubię książki, kuć w żelastwie, lenić się na trawie, oglądać niebo. - wyliczył brunet.
-
Ja niestety mogę tylko nocne. Jest piękne, ale chciałbym kiedyś móc
posiedzieć na słońcu. - odparłem, unosząc słabo kącik ust, choć
doskonale wiem, że to niemożliwe - Powiedz coś więcej. Na przykład
książki. Też bardzo lubię czytać. Literaturę o jakiej tematyce lubisz
najbardziej? - dopytałem, chcąc dowiedzieć się jak najwięcej o nowym
znajomym.
- W sumie, to każdą, prócz historycznych, naukowych i romansów. - odparł kowal, zawijając ręce na piersi.
- Ja najbardziej właśnie historyczne o średniowieczu. - powiedziałem, patrząc na niego z ciepłym uśmiechem.
- Ja wolę przygodowe z masą magii. Uwielbiam wchodzić w świat, który nie istnieje. - odparł Phanthom, unosząc kącik ust.
- Dawniej uwielbiałem czytać bestiariusze. - powiedziałem, wspominając swoje krótkie dzieciństwo.
- Ja trochę nie mogę patrzeć na zdjęcia, chociaż wiem, że w rzeczywistości wyglądają gorzej. - skrzywił się brunet.
-
Miałem w domu takie ze szkicami. Naprawdę dobrymi. - dodałem. Sam nie
byłem fanem komputerowych wersji istot z dawnych wierzeń.
- Mi się trafił autor, który chyba chciał straszyć ludzi.
Zaśmiałem się rozbawiony zarówno słowami jak i poważnym tonem Phanthom'a. Brunet uśmiechnął się, patrząc na mnie.
- Długo grasz na instrumentach? - dopytał młodzieniec.
-
...Tylko parę lat...Później...no wiesz. - odpowiedziałem z wymuszonym
uśmiechem. Zdecydowanie wspomnienie pobytu w laboratorium nie należało
do najprzyjemniejszych.
- Ta...A ty ile już tu jesteś?
- Sam już nie wiem. Tak dużo czasu minęło od zesłania, że zgubiłem rachubę.
- A jak się tu znalazłeś? - kontynuował kowal.
-
Tak, jak każdy. Obudziłem się, kiedy spadałem do wody. Próbowałem
dopłynąć do brzegu, ale straciłem przytomność. Fale same wyrzuciły mnie
na brzeg. - powiedziałem. W tamtym momencie poczułem otaczający mnie
chłód, więc objąłem się rękoma.
- Spadałeś do wody? - zapytał Phanthom zdziwiony.
- Wyrzucili mnie za burtę statku, którym tu przypływają z mutantami. - wyjaśniłem.
- Ja ostatnie, co pamiętam, to laboratorium. - odparł brunet szczerze zdziwiony. Może to i lepiej? Nie wiem.
-...Możemy zmienić temat? - zapytałem nieśmiało. Nie chciałem wracać do tamtych lat. Ani fizycznie, ani myślami.
Młodzieniec kiwnął głową, wyrażając w ten sposób zgodę.
-
Opowiedz coś o swoim zajęciu. - powiedziałem, prostując się. Naprawdę
byłem ciekaw jak wygląda praca kowala. Jak to jest stworzyć coś
wspaniałego z bezkształtnej bryły.
Phanthom rozejrzał się po warsztacie.
-
A co tu opowiadać? Jestem kowalem, z każdego metalu zrobię ci wszystko,
co zechcesz. Miecze, topory, zbroje, gwoździe , śruby. - odparł
beznamiętnie brunet.
- Wszystko, co wykonujesz, to też sztuka. - powiedziałem podekscytowany. Kowal wzruszył ramionami.
- Nie widzę tego w ten sposób.
-
A ja tak i podobają mi się twoje dzieła. - odparłem z ciepłym uśmiechem
na twarzy. Phanthom również uśmiechnął się lekko. Zdecydowanie powinien
robić to częściej.
- Miło to słyszeć. W sumie to jesteś pierwszym, który ogląda je wszystkie, prócz transfera.
- Czuję się zaszczycony. - powiedziałem, na co młodzieniec zareagował cichym śmiechem.
***
Cały
dzień spędziłem z Phanthom'em w jego warsztacie. Cieszyłem się, że
mogłem go bliżej poznać. Na coś jednak przydaje się ten mój albinizm.
Zajęci
rozmową nawet nie zauważyliśmy, że słońce zaczęło zachodzić. Widząc
czerwone niebo przez okno, przypomniałem sobie, że najwyższy czas wracać
do domu, zanim całkowicie się ściemni.
- Muszę już iść. Po ciemku może być trudniej trafić do domu. - powiedziałem, unosząc wzrok na Phanthom'a.
- Odprowadzić cię kawałek? Miło się z tobą rozmawia. - zaproponował brunet.
- Jeśli chcesz. Dobrego towarzystwa nie odmówię. - powiedziałem z uśmiechem, idąc w stronę drzwi.
Poczekałem
chwilę, aż kowal zamknie swój dom i warsztat, po czym ruszyłem wraz z
nim drogą. Chłodny wiatr, tak zbawienny o tej porze roku, bawił się w
najlepsze moimi włosami. Odgarnąłem grzywkę i kontynuowałem rozmowę z
Phanthom'em. Nawet las już nie wydawał się być taki straszny. Czyżby
właśnie o to chodziło? Może faktycznie nie nadaję się na Samotnika?
Im
bardziej zbliżaliśmy się do centrum i bramy, tym większy niepokój
odczuwałem. Było to jedno z tych dziwnych przeczuć, które pojawiają się
nagle i dręczą z niewiadomych powodów.
Wchodząc do rynku,
ujrzeliśmy przerażonych Osadników. Biegali w różnych kierunkach,
nawołując swoich towarzyszy. Istny chaos. Uniosłem wzrok na Phanthom'a.
Po wyrazie jego twarzy widać było, że on również nie ma najmniejszego
pojęcia, co się dzieje. Powoli zbliżaliśmy się do bramy, mijając coraz
to więcej Osadników. Dopiero, gdy się tam zjawiliśmy, wszystko stało się
jasne. Brama była otwarta. Spojrzałem na plamy krwi i szkarłatne ślady
dużych łap pod nią. Ostrożnie zbliżyłem się do wyjścia z wioski. Ślady
na zewnątrz mówiły, że wioska była kilka razy otaczana przez to duże
zwierzę. Przeniosłem wzrok na ogrodzenie. Grube drewniane pale miały na
sobie głębokie cięcia pazurów. Przypominały te niedźwiedzia. Podniosłem
wzrok wyżej. Ale czy niedźwiedzie potrafią wspinać się po pionowym
ogrodzeniu bez miejsca zaczepienia? Jedno było pewne, coś musiało być w
lesie. Coś śledziło mnie, kiedy szedłem do wioski. I to coś teraz w niej
było.
Phanthom? :>