27 czerwca 2019

Od Phanthoma CD Fafnir'a

Nie sądziłem, że zastaniemy taki chaos. Osadnicy biegali w te i we w te, zabierając rannych z ziemi i jednocześnie szykowali się do kolejnego ataku. Rozglądałem się po naciętych palach, plamach krwi, wystraszonych twarzach i połamanych budynkach gdzieniegdzie.
- Co to może być? - zapytałem Fafnira, z nadzieją, że zna odpowiedź, ale on tylko wzruszył ramionami. Po chwili obok nas, pojawił się hałas łamiących desek. Spojrzałem na wielkiego właściciela tego dźwięku, który przyglądał nam się z nieukrywaną wściekłością. Łeb sowy i ciało niedźwiedzia.
- Niedźów - powiedzieliśmy praktycznie jednocześnie. Zaczął zbliżał się w naszą stronę, gdyż reszta ludzi albo się chowała, albo była z tyłu i atakowała go. Wydawał się wcale nie czuć mieczy i strzał, które raniły jego wielkie cielsko, ale po chwili się odwrócił i zamachnął potężną łapą. Zauważyłem, że w ciało miał wbite dwie strzały, z których nawet nie pociekła krew. Na szczęście wojownicy zdążyli uniknąć ciosu, ale nie drewniana belka, podtrzymująca dach jakiegoś budynku. Część kłody wpadła do ogniska obok, iskry poleciały do góry, podpalając dach, wypełniony słomą, a mały płomyk w kierunku zwierzęcia, które widząc to, od razu się odsunął. Dostałem olśnienia, bał się ognia.
- Fafnir – zwróciłem się do towarzysza. - Boi się ognia, musisz go wypędzić – miałem na myśli jego zionięcie. Chłopak nie był tym pomysłem przekonany.
- A jeżeli coś spalę? - zapytał, obserwując bestię, która znudzona poprzednimi wojownikami, ruszyła w naszym kierunku, a ludzie zaczęli gasić palony budynek.
- Gorzej i tak nie może być – oznajmiłem z przejęciem. Fafnir’a najwidoczniej to przekonało, ponieważ stanął naprzeciwko bestii, a po chwili z jego ust wybuchnął ogień. Niedźów, który nie mógł się domyślić tego zajścia, szybko się zatrzymał i nie podchodził. Chłopak za to szedł w jego kierunku, zwierzę zaczęło się cofać, ale nie w stronę wyjścia. Chcąc mu pomóc, podbiegłem do ogniska, w którym paliła się część belki. Wziąłem go w ręce i podbiegłem do bestii, która zmieniła kierunek ucieczki. Szła w kierunku wyjścia, a ja wraz z chłopakiem ją odganialiśmy. Nagle jednak, gdy zrozumiała, że moje źródło ognia, to trzymane w ręku drewno, zaczęła machać łapą w moim kierunku. Dwa razu uniknąłem ciosu i ją odgoniłem, ale za trzecim zostałem pozbawiony swej broni. Odsunąłem się do tyłu, nie wiedząc co robić. Nie miałem przy sobie ani miecza, sztyletu, nawet kija! Byłem bezbronny jak małe dziecko.
- Phanthom! - usłyszałem głos chłopaka, ale nim ten zareagował, bestia rzuciła się na mnie.
Nie zrozumiałem, co się stało. Chciałem krzyczeć, ale zamiast tego poczułem gorąc na ustach i języku, a po chwili przede mną, pojawiła się potężna struga ognia, która poparzyła stwora w pysk. Zatoczyła się do tyłu, wywróciła jakieś beczki, a potem po kolejnym uderzeniu ogniem od strony albinosa, Niedźów postanowił się wycofać. Miał spalone futro, a ja byłem na tyle oszołomiony tym, co się stało, że nawet nie zauważyłem, kiedy osada znowu stała się bezpieczna; no prawie. Ludzie dalej biegali i gasili ogień, zabierali rannych i ich leczyli, a ja stałem jak ten słup soli i nie wiedziałem, co się stało. Po chwili podbiegł do mnie białowłosy, który uważnie mi się przyglądał. Spojrzałem na niego tępym wzrokiem.
- Co to miało być? - zapytałem i zakaszlałem, z moich ust wydobył się tylko obłok dymu, a ja poczułem palone mięso.
- Jesteś dragonem, to normalne. Nigdy nie ziałeś ogniem? - pokręciłem przecząco głową. - Przez cały trzy lata? - zapytał, znowu spotkał się z negatywną odpowiedzią.
- Chyba sobie przypiekłem język – powiedziałem po chwili, wyciągając język z ust i czując małą ulgę, kiedy zimny wiatr powiał w moim kierunku. Na twarzy znajomego pojawił się mały rozbawiony uśmieszek. Potem oboje zerknęliśmy na osadę, ogień został ugaszony, ale potrzebowali pomocy, wszystko było rozwalone, więc czułem, że powinienem tu zostać i zadbać o to, by wszystko się dobrze zakończyło. Zwróciłem się do Fafnir’a. - Zostanę i im pomogę – oznajmiłem.
- Ja też – powiedział szybko, ale uciekł wzrokiem, kiedy na niego spojrzałem. Pokiwałem głową i ruszyliśmy do grupki ludzi, którzy właśnie zbierali ten chaos do kupy.
Pracowaliśmy do później nocy, by jakoś to ogarnąć. Ognisko zostało sprzątnięte, słoma wyciągnięta, dziury w dachach okryte deskami, w wypadku deszczu, na który niestety się zbierało, płot znowu postawiony, ranni zostali opatrzeni, na szczęście nikt nie umarł, więc można było stwierdzić, że nie było tak źle. Zostało tylko jedno, nużące pytanie: skąd się on tu wziął? Stwory te mieszkały daleko od wioski, czy ten się zgubił? Czy może… góry Ungcy.
Gdy wszystko było skończone, a straż znajdowała się na swoich miejscach, podszedłem do albinosa, który właśnie podnosił rozwalone beczki.
- To wszystko? - zapytał, na co pokiwałem głowa.
- Mam pytanie. Wiesz, skąd się tu wzięła ta bestia? - zapytałem.
- Tak mi się wydaje – powiedział cicho. - Czułem, że coś mnie śledziło, gdy szedłem do wioski, ale nie widziałem tego. Sądziłem, że jak pobiegnę, to go zgubię – wytłumaczył. Pokiwałem głową. Nie byłem na niego zły, bo nie było takie powodu, każdemu mogło to się zdarzyć.
- A ja uważam – pobiegł do nas obcy głos, należący do jakiegoś mężczyzny. Dopiero po przyjrzeniu mu się, rozpoznałem Daniela; kobieciarza, którego znały wszystkie panie. - że specjalnie go tu przyprowadziłeś – dokończył. Spojrzałem na niego marszcząc brwi.
- Czemu tam myślisz?
- Bo jest Samotnikiem, to oczywiste – machnął ręką. - Ale ja się w to nie mieszam, panie dyktatorze – powiedział drwiąco i odszedł. Spojrzałem na chłopaka, którego te słowa najwidoczniej przybiły.
- Nie martw się – poklepałem Fafnir’a lekko po plecach. - Wracam do młyna. Chcesz u mnie przenocować, czy dasz radę dojść do swojego domu? - zapytałem.

Fafnir?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz