Nie sądziłem, że zastaniemy taki chaos. Osadnicy biegali w te i we w te,
zabierając rannych z ziemi i jednocześnie szykowali się do kolejnego
ataku. Rozglądałem się po naciętych palach, plamach krwi, wystraszonych
twarzach i połamanych budynkach gdzieniegdzie.
- Co to może być? - zapytałem Fafnira, z nadzieją, że zna odpowiedź, ale
on tylko wzruszył ramionami. Po chwili obok nas, pojawił się hałas
łamiących desek. Spojrzałem na wielkiego właściciela tego dźwięku, który
przyglądał nam się z nieukrywaną wściekłością. Łeb sowy i ciało
niedźwiedzia.
- Niedźów - powiedzieliśmy praktycznie jednocześnie. Zaczął zbliżał się w
naszą stronę, gdyż reszta ludzi albo się chowała, albo była z tyłu i
atakowała go. Wydawał się wcale nie czuć mieczy i strzał, które raniły
jego wielkie cielsko, ale po chwili się odwrócił i zamachnął potężną
łapą. Zauważyłem, że w ciało miał wbite dwie strzały, z których nawet
nie pociekła krew. Na szczęście wojownicy zdążyli uniknąć ciosu, ale nie
drewniana belka, podtrzymująca dach jakiegoś budynku. Część kłody
wpadła do ogniska obok, iskry poleciały do góry, podpalając dach,
wypełniony słomą, a mały płomyk w kierunku zwierzęcia, które widząc to,
od razu się odsunął. Dostałem olśnienia, bał się ognia.
- Fafnir – zwróciłem się do towarzysza. - Boi się ognia, musisz go
wypędzić – miałem na myśli jego zionięcie. Chłopak nie był tym pomysłem
przekonany.
- A jeżeli coś spalę? - zapytał, obserwując bestię, która znudzona
poprzednimi wojownikami, ruszyła w naszym kierunku, a ludzie zaczęli
gasić palony budynek.
- Gorzej i tak nie może być – oznajmiłem z przejęciem. Fafnir’a
najwidoczniej to przekonało, ponieważ stanął naprzeciwko bestii, a po
chwili z jego ust wybuchnął ogień. Niedźów, który nie mógł się domyślić
tego zajścia, szybko się zatrzymał i nie podchodził. Chłopak za to szedł
w jego kierunku, zwierzę zaczęło się cofać, ale nie w stronę wyjścia.
Chcąc mu pomóc, podbiegłem do ogniska, w którym paliła się część belki.
Wziąłem go w ręce i podbiegłem do bestii, która zmieniła kierunek
ucieczki. Szła w kierunku wyjścia, a ja wraz z chłopakiem ją
odganialiśmy. Nagle jednak, gdy zrozumiała, że moje źródło ognia, to
trzymane w ręku drewno, zaczęła machać łapą w moim kierunku. Dwa razu
uniknąłem ciosu i ją odgoniłem, ale za trzecim zostałem pozbawiony swej
broni. Odsunąłem się do tyłu, nie wiedząc co robić. Nie miałem przy
sobie ani miecza, sztyletu, nawet kija! Byłem bezbronny jak małe
dziecko.
- Phanthom! - usłyszałem głos chłopaka, ale nim ten zareagował, bestia rzuciła się na mnie.
Nie zrozumiałem, co się stało. Chciałem krzyczeć, ale zamiast tego
poczułem gorąc na ustach i języku, a po chwili przede mną, pojawiła się
potężna struga ognia, która poparzyła stwora w pysk. Zatoczyła się do
tyłu, wywróciła jakieś beczki, a potem po kolejnym uderzeniu ogniem od
strony albinosa, Niedźów postanowił się wycofać. Miał spalone futro, a
ja byłem na tyle oszołomiony tym, co się stało, że nawet nie zauważyłem,
kiedy osada znowu stała się bezpieczna; no prawie. Ludzie dalej biegali
i gasili ogień, zabierali rannych i ich leczyli, a ja stałem jak ten
słup soli i nie wiedziałem, co się stało. Po chwili podbiegł do mnie
białowłosy, który uważnie mi się przyglądał. Spojrzałem na niego tępym
wzrokiem.
- Co to miało być? - zapytałem i zakaszlałem, z moich ust wydobył się tylko obłok dymu, a ja poczułem palone mięso.
- Jesteś dragonem, to normalne. Nigdy nie ziałeś ogniem? - pokręciłem
przecząco głową. - Przez cały trzy lata? - zapytał, znowu spotkał się z
negatywną odpowiedzią.
- Chyba sobie przypiekłem język – powiedziałem po chwili, wyciągając
język z ust i czując małą ulgę, kiedy zimny wiatr powiał w moim
kierunku. Na twarzy znajomego pojawił się mały rozbawiony uśmieszek.
Potem oboje zerknęliśmy na osadę, ogień został ugaszony, ale
potrzebowali pomocy, wszystko było rozwalone, więc czułem, że powinienem
tu zostać i zadbać o to, by wszystko się dobrze zakończyło. Zwróciłem
się do Fafnir’a. - Zostanę i im pomogę – oznajmiłem.
- Ja też – powiedział szybko, ale uciekł wzrokiem, kiedy na niego
spojrzałem. Pokiwałem głową i ruszyliśmy do grupki ludzi, którzy właśnie
zbierali ten chaos do kupy.
Pracowaliśmy do później nocy, by jakoś to ogarnąć. Ognisko zostało
sprzątnięte, słoma wyciągnięta, dziury w dachach okryte deskami, w
wypadku deszczu, na który niestety się zbierało, płot znowu postawiony,
ranni zostali opatrzeni, na szczęście nikt nie umarł, więc można było
stwierdzić, że nie było tak źle. Zostało tylko jedno, nużące pytanie:
skąd się on tu wziął? Stwory te mieszkały daleko od wioski, czy ten się
zgubił? Czy może… góry Ungcy.
Gdy wszystko było skończone, a straż znajdowała się na swoich miejscach,
podszedłem do albinosa, który właśnie podnosił rozwalone beczki.
- To wszystko? - zapytał, na co pokiwałem głowa.
- Mam pytanie. Wiesz, skąd się tu wzięła ta bestia? - zapytałem.
- Tak mi się wydaje – powiedział cicho. - Czułem, że coś mnie śledziło,
gdy szedłem do wioski, ale nie widziałem tego. Sądziłem, że jak
pobiegnę, to go zgubię – wytłumaczył. Pokiwałem głową. Nie byłem na
niego zły, bo nie było takie powodu, każdemu mogło to się zdarzyć.
- A ja uważam – pobiegł do nas obcy głos, należący do jakiegoś
mężczyzny. Dopiero po przyjrzeniu mu się, rozpoznałem Daniela;
kobieciarza, którego znały wszystkie panie. - że specjalnie go tu
przyprowadziłeś – dokończył. Spojrzałem na niego marszcząc brwi.
- Czemu tam myślisz?
- Bo jest Samotnikiem, to oczywiste – machnął ręką. - Ale ja się w to
nie mieszam, panie dyktatorze – powiedział drwiąco i odszedł. Spojrzałem
na chłopaka, którego te słowa najwidoczniej przybiły.
- Nie martw się – poklepałem Fafnir’a lekko po plecach. - Wracam do
młyna. Chcesz u mnie przenocować, czy dasz radę dojść do swojego domu? -
zapytałem.
Fafnir?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz