26 czerwca 2019

Od Fafnir'a CD Phanthoma


Kowal uważnie zmierzył mnie wzrokiem.
- Oczywiście. - odparł spokojnie, a na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Brunet wyminął mnie i otworzył drzwi bezpośrednio prowadzące do jego zakładu.
- Zapraszam. - rzucił, wchodząc do środka jako pierwszy. Bez słowa ruszyłem za nim i zamknąłem za nami drzwi. Młodzieniec podszedł do jednej z szafek w poszukiwaniu towaru, a ja tymczasem rozejrzałem się po pomieszczeniu, stojąc w samym jego środku. Pokój był niezwykle obszerny. Przez okna wpadały promienie słońca, przez co było w nim widno. Powoli mierzyłem wzrokiem każdy wyrób kowala, zapoznając się z ich formą i przypisując im różne funkcje, które to prawdopodobnie pełniły.
- Ile? - usłyszałem po chwili, więc wróciłem spojrzeniem do bruneta, który trzymał w rękach woreczek.
- Nie dużo. - odparłem, podchodząc do blatu, na którego powierzchnię młodzieniec wysypał zawartość znalezionego woreczka.
Kiedy odliczałem ilość gwoździ, które zamierzałem kupić, kowal przygotował drugi woreczek i schował do niego mój zakup. Po dokonaniu transakcji, pożegnaliśmy się. 
Ruszyłem w stronę wyjścia, zostawiając krzątającego się po zakładzie kowala. Po otwarciu drzwi, automatycznie spojrzałem w niebo, by jak zawsze określić stopień nasłonecznienia. Zbliżało się południe, więc słońce powoli wznosiło się wyżej i przybierało na sile. Czekałem na odpowiedni moment, kiedy przepływająca po błękicie biała chmura nieco je przysłoni. Gdy już się zbliżała do rozgrzanej tarczy, wykonałem niepewny krok do przodu, przechodząc przez próg. Promienie słoneczne od razu rozlały się po mojej osobie, odbijając się od białych ubrań. Podbiegłem więc szybko do najbliższego drzewa i ukryłem się w cieniu, rzucanym przez jego rozłożystą koronę. Drzwi zakładu same się za mną zamknęły. Westchnąłem cicho, zmartwiony swoim położeniem. Byłem uwięziony pod samotnym drzewem i nawet nie wiedziałem na jak długo. Doskonale wiedziałem, że wyjście na słońce skończy się dla mnie nieprzyjemnymi oparzeniami, które w najlepszym wypadku byłyby jedynie trudne do wyleczenia. Droga była długa, a słońce dopiero zaczynało zwiększać swoją moc, więc istniała możliwość, że to ostatni spacer w moim życiu. Nie ma to jak wspaniałe uroki lata.
Usiadłem więc zrezygnowany pod drzewem i oparłem się o jego pień w oczekiwaniu na dalszy rozwój wydarzeń. Miałem cichą nadzieję, że słoneczna pogoda nie potrwa zbyt długo i wkrótce zastąpi ją zbawienne zachmurzenie. Minuty jednak mijały, a sytuacja wcale nie wyglądała lepiej. Zaczynałem się martwić o to, czy uda mi się wyjść z wioski przed zmierzchem. Na wspomnienie uczucia, które towarzyszyło mi, gdy prawdopodobnie byłem obserwowany, po moich plecach przebiegł zimny dreszcz. Może i potrafiłem ziać ogniem, ale spójrzmy prawdzie w oczy, co to za obrona? Jeśli spanikuję, na pewno nawet jej nie użyję lub zrobię to za późno. Może i słońce było dla mnie szkodliwe, ale bez niego bałem się wracać.
W pewnym momencie drzwi warsztatu ponownie się otworzyły. Westchnąłem cicho i odgarnąłem włosy z czoła. Pewnie to wyglądało dziwacznie - przychodzę, kupuję gwoździe, wychodzę od kowala i siadam mu pod drzewem przy domu.
Po krótkiej chwili usłyszałem tuż obok odgłos szurania butów po drobnych kamieniach. Spojrzałem na kowala kątem oka.
- Coś się stało? - zapytał brunet.
- Nic takiego, naprawdę. - odparłem z wymuszonym uśmiechem. Nagle na moją stopę padł promień słońca. Automatycznie przyciągnąłem nogi do swojej piersi, chowając się w cieniu.
- Na pewno? Wyglądasz, jakbyś się chował przed słońcem - powiedział, uważnie mierząc mnie wzrokiem - Chcesz się schować u mnie? - zaproponował po chwili.
- Nie chcę się narzucać. Za chwilę powinno przejść.
- Jak uważasz. Jakby co, nie krępuj się - po tych słowach młodzieniec odwrócił się do mnie plecami i wrócił do warsztatu. Odprowadziłem go wzrokiem, a gdy drzwi się za nim zamknęły, spuściłem wzrok na wydeptaną ziemię. Nie chciałem wpraszać się komuś do domu tylko dlatego, że jestem albinosem, ale może kowal miał rację? Jeśli słońce dalej będzie coraz mocniej ogrzewać ziemię, cień drzewa może być niewystarczający. Możliwe, że nawet niego zostanę pozbawiony.
W pewnym momencie drzwi warsztatu na nowo się otworzyły.
- Dalej będziesz czekał, czy wejdziesz? - zawołał kowal od progu, wpatrując się we mnie. Uniosłem na niego wzrok. Może miał rację? Jeśli na zewnątrz zrobi się patelnia, nie zniosę tego.
Niepewnie podniosłem się z ziemi i otrzepałem ubrania z kurzu, patrząc w niebo. Chwilę czekałem na odpowiedni moment i wróciłem do bruneta, starając się przez całą drogę osłonić przed gorącymi promieniami.
- Coś do picia? - zapytał kowal, gdy już przekroczyłem próg.
- Mógłbym prosić o trochę wody? - zapytałem nieśmiało. 
- Jasne - odparł brunet z uśmiechem i przeszedł do dalszej części domu. Ja za ten czas rozejrzałem się jeszcze raz po warsztacie. Moją uwagę szczególnie przykuła broń. Z zainteresowaniem oglądałem wszystkie wyroby kowala. Do gustu wyjątkowo przypadły mi miecze. Przypominały mi o dawnych czasach, kiedy to jako dzieciak przeglądałem ilustrowane książki o średniowieczu. Jak zapewne każdy chłopiec marzyłem o zostaniu rycerzem. Nigdy jednak nawet do głowy mi nie przyszło, że mógłbym być tym, który ginie z ręki młodzieńca w srebrnej zbroi, ratującego niewiastę w potrzebie. Nigdy nie myślałem, że mógłbym być smokiem.
- Proszę. - głos bruneta wyrwał mnie z zamyślenia.
- Dziękuję. - powiedziałem, przyjmując od niego kubek z zimną wodą. Powoli upiłem z niego łyk. Przyjemny chłód rozlał się po moim rozgrzanym przez słońce organizmie.
- Masz talent. - dodałem, wskazując ruchem głowy na ostrza.
- To tylko kilkuletnie doświadczenie. - odparł Osadnik. Skinąłem głową w milczeniu.
- Jesteś nowy w wiosce? Nie przypominam sobie, żebym o tobie wcześniej słyszał. - zapytałem po chwili. Byłem bowiem ciekaw, dlaczego tak późno dowiedziałem się o kowalu, który od tak dawna był mi niezmiernie potrzebny.
- Mieszkam tu od trzech lat. Nie wychylam się niepotrzebnie.
Spojrzałem na bruneta z niedowierzaniem. I ja nic o nim nie wiedziałem? I niepotrzebnie szukałem różnych zamienników do naprawy domu?
-...Trzy lata? - wyjąkałem niewyraźnie. Tyle czasu w niewiedzy. Tyle czasu życia prawie jak jaskiniowiec.
Brunet pokiwał potakująco głową.
- To jak ci się podoba w wiosce? - zapytałem, chcąc jakoś podtrzymać rozmowę, ale również byłem ciekaw, co Osadnicy sądzą o swoim ugrupowaniu. Może kiedyś dołączę?
- Rzadko tam bywam, a jak już, to tylko na rynku. Wolę swoje cztery ściany. No i większość rzeczy przynosi mi transfer.
Czyli życie kowala niewiele się różni od życia Samatników. Uśmiechnąłem się do niego przyjaźnie.
- Twoja kolej. Pytaj o co chcesz. - powiedziałem i wcale nie dlatego, że kończyły mi się pytania. Brunet przez chwilę jakby się wahał.
- Jaką masz modyfikację? - zapytał w końcu. Czyli o to chodziło. Może nie chciał mnie urazić? To miłe. 
- Dragona. A ty?
Na twarzy kowala pojawił się uśmiech.
- Też. Potrafisz się już przemieniać?
Te słowa wywołały u mnie ciarki na całym ciele.
- Będę...Zmienię się...w smoka? - słowa ledwo wydobyły się z moich ust -Myślałem, że na pazurach, ogniu i skrzydłach się kończy. - dodałem przerażony.
- To chyba przedostatni etap - odparł entuzjastycznie brunet, a widząc wyraz mojej twarzy, uspokoił się - Będziesz mógł wracać do ludzkiej postaci. - kontynuował łagodnym głosem. Mimo to, wciąż bałem się tego, co nadejdzie.
Zacisnąłem palce mocniej na ścianie kubka.
- ...Nie chcę być jaszczurką na sterydach... - powiedziałem, patrząc na powierzchnię wody, która nie była już taka spokojna przez przechodzące po mnie dreszcze.
Kowal zaśmiał się cicho. Zapewne go to rozbawiło.
- Może i oba to gady, ale smok jest piękniejszy. - wyjaśnił brunet. Może i miał rację?
Nastała chwila ciszy, którą to pierwszy przerwał kowal. 
- Boisz się? - zapytał ciszej, jednocześnie przyglądając się mojej osobie. Czy się bałem? Jak diabli. Mimo to, nie chciałem tego powiedzieć. W jakim świetle by mnie to postawiło?
- ...Same skrzydła bolą...Przemiana obejmie wszystkie kości, mięśnie i skórę... - wyjaśniłem. Właśnie tego się lękałem. Bólu. Takiego, jaki odczuwałem będąc zamkniętym w laboratorium. Kiedy to się skończy?
- Pewnie tylko podczas pierwszych zmian. - młodzieniec machnął machinalnie ręką. Nie byłem pewien, czy jest takim optymistą czy chce pocieszyć mnie lub zapewnić siebie, że nie ma czym się martwić. Jego słowa jednak dodały mi odrobinę otuchy.
- Oby... Ale to nie zmienia faktu, że w postaci smoka trudniej jest się ukryć przed słońcem. - odparłem zmartwiony moim albinizmem. 
- Myślisz, że jako smok też będziesz musiał uważać? Zawsze możesz się przemienić. 
- Jak? - dopytałem. Bardzo chciałbym wiedzieć, jak mogę nad tym panować.
- No wrócić do ludzkiej postaci. 
- A jeśli to będzie niezależne od mojej woli? 
- Na pewno będzie. Chyba. W każdym razie wystarczy praktyka. - odpowiedział brunet jakby to było oczywiste.
- ...A ty masz już skrzydła?
Kowal pokręcił przecząco głową.
- Coś mnie to jeszcze omija.
- Jakbyś chciał, mogę ci pomóc z lataniem jak już się pojawią. - powiedziałem, wspominając moje samodzielne i jakże nieudolne próby wzbicia się w powietrze, dłuższego niż kilka sekund lotu i lątowania. To ostatnie chyba było najgorsze. Więc jeśli mogę pomóc innemu dragonowi z tym problem, chętnie to zrobię. 
- Czyli ty masz już skrzydła? - młodzieniec odwrócił się do mnie całkowicie, stając tym razem bokiem do stołu.
- Od niedawna. Na początku było trudno, ale już coraz lepiej idzie mi latanie. 
- Będziesz zły, jeśli się zapytam, czy możesz mi je pokazać? - zapytał niepewnie brunet po chwili ciszy. W sumie to czemu nie. Przecież to nic wielkiego. No chyba, że chodzi o ich rozmiar.
Odstawiłem gliniany kubek na drewniany blat.
- Tylko się nie wystrasz, bo jest to trochę drastyczne. - ostrzegłem, rozpinając powoli guziki białej koszuli. Zabawne. Widzimy się pierwszy raz, a ja już się rozbieram. Co się ze mną stało po zesłaniu na tą wyspę? Nie poznaję samego siebie.
Postanowiłem kontynuować rozmowę, by zagłuszyć myśli, które wstyd nasuwał mi do głowy.
- Skóra przeszkadza w rozłożeniu ich, więc czasem trzeba im pomóc. - wyjaśniłem, patrząc kątem oka na obserwującego mnie bruneta. Powoli zsunąłem materiał koszuli ze swoich ramion, zdejmując ją z siebie. Przytrzymałem ją kolanami i sięgnąłem do pleców, by pazurami pomóc poruszającym się pod skórą skrzydłom wyjść na zewnątrz.
- Ale piękne. - westchnął młodzieniec, gdy w końcu rozłożyłem owe skrzydła. Z zachwytem dziecka wymalowanym na twarzy delikatnie dotykał złotych łusek i przeźroczystej błony, przez którą przechodziło światło. Poczułem jak na moją twarz wypływa piekący rumieniec. Zawstydzony przytuliłem swoją koszulę do piersi, uważając przy tym, by nie zabrudzić jej krwią.
- Nie mogę się doczekać, aż mi wyrosną. - powiedział brunet, cały czas zachwycając się moim dodatkiem.
- Uzbrój się w leki przeciwbólowe. - ostrzegłem, wspominając swoją pierwszą przemianę.
- Dam radę. Przynajmniej mam taką nadzieję. - odparł kowal praktycznie całkowicie pochłonięty przez obiekt swoich westchnień, którym to były moje skrzydła. Czy ja wiem, czy są one aż tak urodziwe.
- Wierz mi, wiem co mówię. - powiedziałem z powagą.
- Więc wezmę to do serca. 
Poruszyłem lekko skrzydłami, wywołując u młodzieńca tym samym kolejne westchnienia zachwytu.
- Długo czekałeś na nie?
- Trochę. - uniosłem koszulę jedynym czystym małym palcem, by nie zostawić na niej szkarłatnych plam przy kontakcie z pozostałymi.
- Masz może chusteczki? Lub coś w tym stylu? - zapytałem nieśmiało. Kowal kiwnął głową. 
- Pomóc ci? - zapytał z troską w głosie. Ostrożnie podałem mu swoją koszulę i uniosłem brudne od krwi dłonie. Brunet ponownie przeszedł do drugiej części budynku, by po chwili wrócić z wilgotną ścierką.
- Czekasz na kogoś? - zapytałem, zmywając ze swojej skóry czerwień i wskazując ruchem głowy na pakunek przy drzwiach.
- Tak, na transfera. Tylko coś się spóźnia.
Powoli złożyłem skrzydła i na nowo je ukryłem, po czym ostrożnie włożyłem na siebie koszulę. Nieśmiało uniosłem wzrok na przyglądającego mi się młodzieńca. 
- Tak właściwie, gdzie mieszkasz? Chyba będziesz musiał poczekać jeszcze. - powiedział kowal, wsuwając ręce do kieszeni spodni.
- W pobliżu Gór Ungcy. - odparłem zgodnie z prawdą.
- Dość daleko.
- Jako Samotnik nie mogę mieszkać w wiosce, a tam są najlepsze warunki. - wyjaśniłem.
- Dlaczego zostałeś Samotnikiem?
- Lubię Osadników, ale wolę żyć osobno. 
- Ja uważam, że w grupie łatwiej. 
- Pewnie tak, ale chyba taki już jestem. - powiedziałem z wymuszonym uśmiechem. Nie chciałem być problemem dla mieszkańców wioski. Wciąż uczę się panować nad ogniem, uczę się latać i nie niszczyć przy tym wszystkiego wokół. Nie pasowałbym do Osadników. Byłbym tylko problemem.
- Jak coś, możesz się zwrócić do mnie. - powiedział miło brunet, za co podziękowałem mu z uśmiechem.
Nagle usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Obaj przenieśliśmy na nie wzrok. Kowal ruszył z miejsca w ich kierunku, po czym je otworzył.
- W końcu jesteś. - powiedział, wpuszczając do środka znanego mi transfera.
- Ty tutaj? - zapytał mężczyzna, podchodząc do mnie z uśmiechem. 
- Wpadłem na zakupy i zostałem uziemiony przez słońce. Ale nie narzekam dzięki dobremu towarzystwu. - odpowiedziałem, zerkając z uśmiechem na kowala. Brunet uniósł kącik ust i zawinął ręce na piersi.
- Też bym pogadał, ale jestem już nieźle spóźniony. - transfer wrócił do pana domu i wręczył mu sakiewkę z pieniędzmi - Zgodnie z umową.
Kowal wskazał na pakunek i pomógł go załadować transferowi na drewniany wózek.
- Bawcie się dobrze. - powiedział mężczyzna, żegnając nas. Odmachałem mu, stojąc w drzwiach obok kowala.
Gdy Osadnik zniknął nam z pola widzenia, wróciliśmy do warsztatu.
- Już się zastanawiałem, czy coś się stało. - zaczął kowal.
- Dlaczego?
- Rzadko się spóźnia. - wyjaśnił brunet. Osobiście uważam, że każdemu może zdarzyć się taki dzień, że z niczym nie jest na czas. 
- Tak w ogóle, jak cię zwą? - zapytałem, splatając dłonie za plecami. Było mi wstyd, że zapytałem o to tak późno.
Kowal uśmiechnął się rozbawiony.
- Phanthom. - powiedział, wyciągając do mnie dłoń.
- Fafnir. - odparłem, podając mu swoją.
- Miło poznać. - dodał brunet, ściskając moją rękę. 
- Mi również.
Phanthom wskazał mi drewniany stołek. Usiadłem na nim i spojrzałem na bruneta, który dostawił sobie drugi tuż obok.
- Opowiedz coś o sobie. - poprosił dragon. Co tu jest do opowiadania? Większość życia spędziłem w laboratorium jako królik doświadczalny.
- Jestem jedynakiem. Chyba. Przynajmniej nie wiem nic o tym, żebym miał rodzeństwo. Moi rodzice bardzo naciskali na naukę przedmiotów takich jak gra na skrzypcach i fortepianie, śpiew i tym podobne. - powiedziałem w skrócie. Nigdy nie lubiłem opowiadać o sobie. Poza tym moje życie przed zamknięciem w laboratorium nie było jakoś specjalnie długie, żebym miał o czym opowiadać.
- A ty? Opowiedz coś o sobie. - z uśmiechem spojrzałem na pana domu.
- Nie jestem ciekawą osobą. - odparł brunet, opierając się o ścianę.
- Pewnie tylko tak ci się wydaje.
Phanthom wzruszył ramionami.
- A co mogę o sobie powiedzieć? Lubię książki, kuć w żelastwie, lenić się na trawie, oglądać niebo. - wyliczył brunet.
- Ja niestety mogę tylko nocne. Jest piękne, ale chciałbym kiedyś móc posiedzieć na słońcu. - odparłem, unosząc słabo kącik ust, choć doskonale wiem, że to niemożliwe - Powiedz coś więcej. Na przykład książki. Też bardzo lubię czytać. Literaturę o jakiej tematyce lubisz najbardziej? - dopytałem, chcąc dowiedzieć się jak najwięcej o nowym znajomym.
- W sumie, to każdą, prócz historycznych, naukowych i romansów. - odparł kowal, zawijając ręce na piersi.
- Ja najbardziej właśnie historyczne o średniowieczu. - powiedziałem, patrząc na niego z ciepłym uśmiechem. 
- Ja wolę przygodowe z masą magii. Uwielbiam wchodzić w świat, który nie istnieje. - odparł Phanthom, unosząc kącik ust.
- Dawniej uwielbiałem czytać bestiariusze. - powiedziałem, wspominając swoje krótkie dzieciństwo.
- Ja trochę nie mogę patrzeć na zdjęcia, chociaż wiem, że w rzeczywistości wyglądają gorzej. - skrzywił się brunet.
- Miałem w domu takie ze szkicami. Naprawdę dobrymi. - dodałem. Sam nie byłem fanem komputerowych wersji istot z dawnych wierzeń.
- Mi się trafił autor, który chyba chciał straszyć ludzi.
Zaśmiałem się rozbawiony zarówno słowami jak i poważnym tonem Phanthom'a. Brunet uśmiechnął się, patrząc na mnie.
- Długo grasz na instrumentach? - dopytał młodzieniec. 
- ...Tylko parę lat...Później...no wiesz. - odpowiedziałem z wymuszonym uśmiechem. Zdecydowanie wspomnienie pobytu w laboratorium nie należało do najprzyjemniejszych. 
- Ta...A ty ile już tu jesteś?
- Sam już nie wiem. Tak dużo czasu minęło od zesłania, że zgubiłem rachubę.
- A jak się tu znalazłeś? - kontynuował kowal.
- Tak, jak każdy. Obudziłem się, kiedy spadałem do wody. Próbowałem dopłynąć do brzegu, ale straciłem przytomność. Fale same wyrzuciły mnie na brzeg. - powiedziałem. W tamtym momencie poczułem otaczający mnie chłód, więc objąłem się rękoma.
- Spadałeś do wody? - zapytał Phanthom zdziwiony.
- Wyrzucili mnie za burtę statku, którym tu przypływają z mutantami. - wyjaśniłem.
- Ja ostatnie, co pamiętam, to laboratorium. - odparł brunet szczerze zdziwiony. Może to i lepiej? Nie wiem.
-...Możemy zmienić temat? - zapytałem nieśmiało. Nie chciałem wracać do tamtych lat. Ani fizycznie, ani myślami.
Młodzieniec kiwnął głową, wyrażając w ten sposób zgodę. 
- Opowiedz coś o swoim zajęciu. - powiedziałem, prostując się. Naprawdę byłem ciekaw jak wygląda praca kowala. Jak to jest stworzyć coś wspaniałego z bezkształtnej bryły.
Phanthom rozejrzał się po warsztacie.
- A co tu opowiadać? Jestem kowalem, z każdego metalu zrobię ci wszystko, co zechcesz. Miecze, topory, zbroje, gwoździe , śruby. - odparł beznamiętnie brunet.
- Wszystko, co wykonujesz, to też sztuka. - powiedziałem podekscytowany. Kowal wzruszył ramionami.
- Nie widzę tego w ten sposób.
- A ja tak i podobają mi się twoje dzieła. - odparłem z ciepłym uśmiechem na twarzy. Phanthom również uśmiechnął się lekko. Zdecydowanie powinien robić to częściej. 
- Miło to słyszeć. W sumie to jesteś pierwszym, który ogląda je wszystkie, prócz transfera.
- Czuję się zaszczycony. - powiedziałem, na co młodzieniec zareagował cichym śmiechem.
***
Cały dzień spędziłem z Phanthom'em w jego warsztacie. Cieszyłem się, że mogłem go bliżej poznać. Na coś jednak przydaje się ten mój albinizm.
Zajęci rozmową nawet nie zauważyliśmy, że słońce zaczęło zachodzić. Widząc czerwone niebo przez okno, przypomniałem sobie, że najwyższy czas wracać do domu, zanim całkowicie się ściemni.
- Muszę już iść. Po ciemku może być trudniej trafić do domu. - powiedziałem, unosząc wzrok na Phanthom'a.
- Odprowadzić cię kawałek? Miło się z tobą rozmawia. - zaproponował brunet.
- Jeśli chcesz. Dobrego towarzystwa nie odmówię. - powiedziałem z uśmiechem, idąc w stronę drzwi.
Poczekałem chwilę, aż kowal zamknie swój dom i warsztat, po czym ruszyłem wraz z nim drogą. Chłodny wiatr, tak zbawienny o tej porze roku, bawił się w najlepsze moimi włosami. Odgarnąłem grzywkę i kontynuowałem rozmowę z Phanthom'em. Nawet las już nie wydawał się być taki straszny. Czyżby właśnie o to chodziło? Może faktycznie nie nadaję się na Samotnika?
Im bardziej zbliżaliśmy się do centrum i bramy, tym większy niepokój odczuwałem. Było to jedno z tych dziwnych przeczuć, które pojawiają się nagle i dręczą z niewiadomych powodów.
Wchodząc do rynku, ujrzeliśmy przerażonych Osadników. Biegali w różnych kierunkach, nawołując swoich towarzyszy. Istny chaos. Uniosłem wzrok na Phanthom'a. Po wyrazie jego twarzy widać było, że on również nie ma najmniejszego pojęcia, co się dzieje. Powoli zbliżaliśmy się do bramy, mijając coraz to więcej Osadników. Dopiero, gdy się tam zjawiliśmy, wszystko stało się jasne. Brama była otwarta. Spojrzałem na plamy krwi i szkarłatne ślady dużych łap pod nią. Ostrożnie zbliżyłem się do wyjścia z wioski. Ślady na zewnątrz mówiły, że wioska była kilka razy otaczana przez to duże zwierzę. Przeniosłem wzrok na ogrodzenie. Grube drewniane pale miały na sobie głębokie cięcia pazurów. Przypominały te niedźwiedzia. Podniosłem wzrok wyżej. Ale czy niedźwiedzie potrafią wspinać się po pionowym ogrodzeniu bez miejsca zaczepienia? Jedno było pewne, coś musiało być w lesie. Coś śledziło mnie, kiedy szedłem do wioski. I to coś teraz w niej było.

 Phanthom? :>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz