“ Od kiedy pamięta spędzała czas na zamkniętym osiedlu, którego
populacja składała się z rodzin powiązanych w jakimś stopniu z
militariami. Uwielbiana przez dorosłych, wraz z innymi w podobnym w jej
wieku tworzyli swego rodzaju społeczność. Szajka jak nazwano ich w
prześmiewczym tonie, uhonorowali się panami ich dzielnicy. Grupa
jeżdżących dzieci na rowerach, rysunki na chodnikach oraz stworzone bazy
w osiedlowym parku na zawsze wpisały się w krajobraz tamtejszej części
miasta.
Arleight Castelle w barwnych czasach swojego jestestwa, wcale nie
przypominała obecnej siebie. Znakiem rozpoznawczym był długi warkocz
opadający na plecy, a oczy z ciekawością spoglądały na świat. Czas
szkolny oraz zabaw dzieliła między nauką gry na skrzypcach, a w
późniejszym czasie łucznictwu. Chmury nadchodziły nad jej sylwetką
powodując szepty sąsiadów, kiedy zauważono przy niej ojca. Rosłego
mężczyznę, wyniszczonego przez nieustające w tamtym czasie misje
wojskowe na objętą konfliktami ziemię. Dość rygorystyczne wychowanie
odbiło się w pewnym stopniu na jej psychice, pozostawiając już na zawsze
pewne nawyki. Jednak pewien dzień gwałtownie zmienił jej spojrzenie na
świat. Nieplanowane spotkanie dziewczynki z starszym chłopcem,
wychowanym w całkiem innej rzeczywistości, zmieniły ją diametralnie.
- Spójrz! Teraz nie możesz spojrzeć na nas z góry, kiedy sama jesteś na
dnie! - popchnięta na betonowy chodnik dziewczyna upadła, zaliczając
bolesny upadek na część ciała, gdzie plecy kończyły mieć swoją
szlachetną nazwę. Niepewnie wbiła wzrok w budynek obok, aby ominąć
kontakt z oprawcami, którzy z ciekawością spoglądali na dalszy rozwój
wydarzeń. W tym momencie liczył się wyższy od nich brunet i upadła
dziewczynka. - Było nie pomagać słabeuszom… Chociaż zmiana ofiar jest
lepsza, hm? Jak się z tym czujesz, tatuś będzie wściekły.
- W-warto jest pomagać… Nie. Należy pomagać drugiej osobie, kiedy jest w potrzebie…
- Oczywiście! Można pomagać, ale przeważnie powinno działać to w obie
strony. - pochylił się lekko do przodu, chowając dłonie w kieszenie
jeansów. Nigdy nie rozumiał ludzkiej dobroci. Stamtąd gdzie pochodził,
pomoc bezinteresowna kończyła się splunięciem komuś w twarz. Więc
dlaczego z zaciekawieniem przyglądał się dziewczynie, której nastawienie
zaskoczyło go? - Zapomniałaś języka w gębie?!
- P-przykro mi… Że zostałeś skrzywdzony przez swoich przyjaciół… "
Nagły ruch przed nią podziałał niczym wiadro wylanej wody, prosto na jej
głowę. Musiało minąć kilka chwil, aby zrozumieć jej sytuację. Zauważyła
tylko leżący obok duży kawał drewna, stojącego przed nią mężczyznę w
dość dziwnej pozie. Ominęło mnie coś, pomyślała. Oczy rozszerzyły się
znacznie kiedy poczuła ciepło skóry wilkołaka. Wcześniej wspomniany nie
ubrał już mokrej koszuli, na jej miejsce zarzucając zielony materiał.
Nagła bliskość naruszająca jej przestrzeń osobistą, spowodowała swoisty
odskok do tyłu. Jednak przyroda nie zamierzała w żaden sposób iść
wampirzycy na rękę. Pisk upadku przestraszył siedzące na niedalekiej
gałęzi ptaki, a za ich plecami sarna rzuciła się do ucieczki.
- C-co się… Znaczy się, co właśnie się stało, huh?! Dlaczego jesteś tak
blisko mnie?! Dlaczego nie masz… koszuli?! - zapytała lekko zagubiona,
ratując swoją sytuację. Chcąc ukryć rumieńce, automatycznie odbiła głową
w bok.
- Zgrywasz taką niewinność… Ale rumieńce mówią same za siebie. - zaśmiał
się cicho szatyn, czekając na dalszy tok wydarzeń. W tym samym czasie
zdołał wrzucić upadły fragment ponownie na wózek. - Gdybyś nie bujała w
obłokach, swoim refleksem zdążyłabyś odskoczyć. Marnie pisała się Twoja
sytuacja… Dobrze, że zrobiłem przerwę, wstrzymując na chwilę wędrówkę.
- Jakby od pstryknięcia palcem, o dziwo znalazłeś się obok mnie, hm? Szłam w końcowej części powozu.
- Wołałem, abyś rzuciła mi bukłak z wodą. Ten jakimś sposobem znalazł
się przywiązany do plecaka, który postanowiłaś nieść na plecach. Ale
blada jak śmierć dziewczyna, wykazała się jakże wspaniałym wyborem czasu
na rozmyślanie. O tak! Specjalnie przyszedłem do Ciebie, tak dla
własnego widzi mi się. - prychnął, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
Takiej postawy u Stasia jeszcze nie dostrzegła od ich nagłego
zapoznania, co spowodowało niemałe zaskoczenie. - Więc mogę prosić
szanowną Raven… O podzielenie się wodą?
- Dobra! Nie musisz dalej ciągnąć swojej gierki, wiesz? Załapałam. Moja i
TYLKO moja wina, że poświęciłam czas na stare wspominki. - mruknęła,
wręczając mu pojemnik z błogosławioną cieczą. Sama po wstaniu zaraz do
pionu, udała się na przód wozu. Nie zamierzała w jakikolwiek sposób
tłumaczyć się mężczyźnie, tym samym dalej prowadzić bezsensowną rozmowę.
Duma nie pozwoliła jej na to, na początku spisując ją na straty.
- Nigdy nie zrozumiem skomplikowanego układu kobiet.
Naprawdę? Pomimo ciągłego rozmyślania nad filozofią działania świata...Nie znalazłam obiekcji, które potwierdzą moja teorie…
- Może podzielisz się wnikliwym obserwacjami, chętnie posłucham. - odparł, jakby na złość siadając naprzeciwko niej.
- Ah! Mam gdzieś kto stworzył ludzi, nie poświęcił odpowiedniej ilości
czasu na facetów! - powiedziała wylewając frustrację, tym samym wstając z
dotychczasowego miejsca spoczynku. Łapiąc za ramiączka plecaka szybkim
krokiem ruszyła przed siebie. - Nie opierdzielaj się, wilczku! Nie mam
całego dnia, aby siedzieć i rozmawiać jak na jakimś obozie!
~ * ~
Przez jej ciało przechodziła niepewność. Najmniejszy szmer, który
docierał do jej ucha skutkowało natychmiastowym sięgnięciem po broń.
Wchodząc na teren osadników w czasie dnia było dla niej czymś nowym,
dlatego też kryła się za powozem. Sama wampirzyca mogła szczerze
stwierdzić, że przysłowiowe “zdziczenie” w jakimś stopniu zakorzeniło
się w jej stylu bycia. Przeważnie wszystkie aktywne rzeczy wykonywała
pod osłoną mroku, aby zminimalizować przebywanie wśród innych mutantów
do minimum. Pierwszy raz od początku swojej przygody na wyspie
postanowiła zaufać komuś na tyle, aby iść obok niego i zaufać “jesteś
bezpieczna”.
- Tutaj… Pomimo burzliwej pory roku, pola wyglądają pięknie. - szepnęła
oniemiała, zatrzymując się na pobliskim wzniesieniu. Widok jaki miała
przed sobą, odebrał jej mowę. Łany porastających tereny zbóż delikatnie
szeleściły pod wpływem wiatru. - Mieszkasz tutaj?
- Poprawka, ja się tym zajmuje. - powiedział szybko, nie zaprzestając dalszego kroku ku widocznym zabudowaniom.
- Kawał dobrej roboty, wilczku.
Pan Staś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz