21 czerwca 2019

Od Renarda CD Pana Stasia

    Chłopiec niczym burza dotarł do swojego rumaka przed tym uderzając głową o mur podczas przechodzenia pod nim. Jego niezdarność z dnia na dzień wydawała się zwiększać, a on sam się za to przeklinał, gdyż jego ciało zdobiły liczne siniaki i zadrapania. Wdrapał się na konia tym razem z wyjątkową ostrożnością i wyruszył w drogę powrotną modląc się, żeby zdążyć przed ojcem i nie musieć mu się tłumaczyć z tego, gdzie przebywał. Renard w kłamstwach i wymówkach był kiepski więc nawet nie chciał próbować. Lucio zresztą wiedział, że jeżeli syn nie pałęta się gdzieś po lesie to na pewno zawitał do wioski. Czarnowłosy dotarł na miejsce można powiedzieć, że w ostatnim momencie. Gdy udało mu się zejść z konia bez szwanku, zza domu wyszedł jego ojciec i krzyżując ramiona tylko podejrzanie spojrzał na Renarda.
- Gdzie byłeś? - zapytał poważnym głosem zjeżdżając go wzrokiem.
- Ten... Hee... Tutaj! - z tego całego pośpiechu nie mógł teraz uspokoić oddechu mimo, iż bardzo się starał.
- To dlaczego jesteś taki zdyszany? - zmarszczył brwi niby to w gniewie, a raczej robił to przeważnie gdy coś podejrzewał.
- Bo... Biegałem! Biegałem sobie z koniem - uśmiechnął się zakłopotany chcąc oprzeć się ręką o bok ogiera, który okazał się stać za daleko, przez co Renard zachwiał się, ale na szczęście nie stracił równowagi.
- Mhm - nadal mu nie wierzył, ale postanowił odpuścić - Upolowałem coś na kolację. Niedługo będzie gotowa. A i... Pozbyłeś się peleryny? - dodał zanim wszedł do domu.
- Tak. Zrzuciłem ją z klifu - oczywiście skłamał, ale nie miał wyjścia.
Lucio i tak do wioski nie chodzi, więc nie zauważy, że peleryna jego kochanki stoi na wystawie u krawcowej. Chłopiec obserwował jak jego ojciec wchodzi do domu z dwoma zającami przewieszonymi przez ramię. Pewnie nikt się tego nawet nie domyślał, ale wilkołak był świetnym kucharzem i Renard bardzo cieszył się, że może zajadać się jego posiłkami i nigdy nie chodził głodny czy niedożywiony. W końcu pożegnał się z koniem i ruszył do środka za jego opiekunem od razu kierując się do pokoju. Odłożył swoje rzeczy i zdjął pelerynę wieszając ją na wieszaku na drzwiach, czyli na jej specjalnym miejscu. Wiedział, że jutro czeka go misja pod tytułem maść, więc będzie zmuszony odwiedzić wioskę. O dziwo nie czuł się nawet źle z tym, że zdobędzie ją prawie nielegalnie. Wydawało mu się, że póki robi to w dobrej wierze to nikt nie powinien się o to czepiać. Ciotka Harry i tak przecież wyjechała z wioski i niewiadome było kiedy wróci, a jeżeli to nie zauważy przecież braku jednej maści. Renard spakował rzeczy na jutrzejszą misję i zbiegł na dół zwołany przez Lucia. Zasiadł grzecznie do stołu wyczekując, aż ojciec poda mu posiłek. Chwilę później stało przed nim dobrze wypieczone mięso zająca w warzywach i ziołach. Warzywa i zioła zostały zapewne skradzione transferom lub handlarzom, na których napadł zdeterminowany Lucio. Tak czy siak, taka była codzienność i Renard już się do tego przyzwyczaił. Póki co postanowił rzucić się na przepyszne danie i sprzątnął je z talerza w mniej niż kilka minut. Wytarł usta wierzchnią stroną rękawa i wyprostował się czekając, aż i ojciec skończy jeść. Postanowił przerwać głuchą ciszę i doinformować się, co do jutrzejszych planów jego opiekuna.
- Tato? - wymachiwał nogami pod stołem i obserwował jak Lucio kończy swój posiłek - Co jutro robisz?
- Jak zawsze, idę na polowanie i nieco rozrabiam - wzruszył ramionami spoglądając na syna - A ty co taki ciekawski?
- Nie, nic. Po prostu chciałem się dowiedzieć, kiedy będziemy mogli trochę poćwiczyć walkę. Już dawno nie robiliśmy treningów - poszedł w tą stronę, bo wiedział, że tym samym uszczęśliwi ojca.
- O, proszę. Dobrze, że się tym interesujesz. Wrócę pod wieczór, więc będziemy mogli potrenować nad rzeką - odparł wstając od stołu i zebrał naczynia, żeby wrzucić je do zlewu i niestarannie przemyć. 
- Super. Dobranoc! - zeskoczył z krzesła i podbiegł do ojca, żeby objąć go lekko w pasie, na co ten zareagował wielkim zdziwieniem.
Nie mieli w zwyczaju obdarzać siebie nawzajem uczuciami, ale Renard odkąd pamiętał tulił się do matki i siostry, a gdy ich zabrakło, ofiarą został Lucio. Zmieszany nagłą czułością od syna tylko wyciągnął rękę i poklepał go lekko po plecach żegnając się z nim na dobranoc. Uszczęśliwiony chłopiec szybko dotarł do swojego pokoju i od razu wskoczył pod koce, żeby rano obudzić się na czas.
    Jasnym świtem Renard był już rzecz jasna na nogach i właśnie przyodziewał buty w holu mając lekkie problemy z zawiązaniem sznurówek. Niegdyś matka próbowała go tego nauczyć, ale potem odłożyli naukę, a teraz Renek nie wiedział jak sobie poradzić. Nie rezygnując jednak pozawiązywał mocne supły zamiast kokardki i wybiegł z domu. Dopadł do konia i tym razem wybrał drogę na skróty, którą ostatnio odkrył, a dzięki której szybciej dostanie się do wioski. Jak poprzednio uwiązał rumaka do drzewa i przecisnął się pod murem tym razem jednak zmierzając się z wielkim dla niego niebezpieczeństwem. Gdy Renard przechodził pod spodem, w okolicach przechadzał się właśnie strażnik. Chłopiec zastygł w miejscu i przyległ do dziury jak najmocniej i odczekał chwilę, aż strażnik odwróci wzrok i da mu szansę na przejście. Uzbrojony mężczyzna wcale się nie spieszył, ale na szczęście nie podchodził bliżej tylko cicho gwiżdżąc stawiał wolne kroki ku wierzy zwiadowczej. Dla chłopca jego przechadzka zdawała się trwać wieczność, a z tego stresu jeszcze się biedaczek spocił. Wyczekał odpowiedniego momentu i gdy strażnik był wystarczająco daleko, maluch wyczołgał się z ziemi i pobiegł ile sił mu było w nogach w stronę chaty Harry. Po drodze nie odwracał się ani razu bojąc się, że facet go zauważy i zacznie gonić. Na całe szczęście dotarł do celu bezpiecznie i teraz musiał rozkminić, jak dostanie się do środka. Przysiadł na ganku obserwując przechodniów, którzy podejrzanie na niego zerkali. Nie mógł wejść głównymi drzwiami, ale przecież były jeszcze tylne, prowadzące bezpośrednio do spiżarni z lekami. Obiegł dom i znalazł się przy drewnianych drzwiach zabezpieczonych kłódką. Wtem ciemnowłosy wyjął ze swojej torby dwa cienkie druciki i ukucnął przy ciężkim mechanizmie, który chciał jakimś cudem rozbroić. Za pomocą swoich narzędzi zaczął grzebać w zamku i układać druciki w jakikolwiek sposób mając nadzieję, że coś zaskoczy i kłódka spadnie. Męczył się nad tym ustrojstwem dobre kilkanaście minut i gdy już myślał, że wszystko stracone, kłódka zaskoczyła i spadła mu prosto na palce u nogi. Zawył z bólu zaraz jednak szybko zakrywając usta dłonią i czym prędzej wszedł do środka, żeby nikt go nie zauważył. W środku było sporo półek z jeszcze większą ilością przeróżnych fiolek, buteleczek i pojemników. Renard bezproblemowo znalazł półkę z maściami, a zaraz i jakieś preparaty dla zwierząt. Nie wiedząc co dokładnie dolega zwierzętom tamtego pana, zgarnął wszystkie cztery i zapakował je do torby. Gdy miał już wszystko, czego potrzebował, wcześniej rozglądając się przed wyjściem wydostał się na zewnątrz. Ponownie zamknął kłódkę na drzwiach i ruszył w stronę gospodarstwa wczoraj poznanego mężczyzny. Bez trudu je odnalazł, gdyż było to jedyne większe gospodarstwo niedaleko pól uprawnych, gdzie znajdowała się tak liczna zwierzyna. Podszedł do drzwi i zapukał do nich, ale gdy od dłuższego czasu nikt mu nie otwierał, postanowił przysiąść na ławce i poczekać. Ułożył swoją torbę na kolanach i był bardzo podekscytowany tym, że mógł uczestniczyć w tak ważnej misji. Długo nie musiał czekać, gdy w oddali zauważył zbliżającego się faceta. Podniósł się z ławki od razu wyciągając z torby cztery maści.
- Witaj Renard.. Co Cie do mnie sprowadza? - zapytał z uśmiechem, gdy dotarł do malucha.
- Maści. Dzisiaj rano pożyczyłem je z chatki naszej uzdrowicielki. Miałem oczywiście zapasowe klucze, więc bez problemu wszedłem do środka - począł dłubać butem w ziemi jak miał w zwyczaju, gdy kłamał lub coś kombinował - Proszę - podał wszystkie cztery wyczekując reakcji.
- Oh, dziękuję - uśmiechnął się przeglądając napisy na odwrocie i zanim zdążył coś powiedzieć, malec go wyprzedził.
- Wziąłem aż cztery, bo nie wiedziałem co dolega twoim zwierzakom. Mam nadzieję, że któraś zaradzi na ich problem - wpatrywał się z wyczekiwaniem w mężczyznę z podenerwowania gniotąc rąbek swojej peleryny.

Pan Staś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz