2 listopada 2018

Od Aven CD Asry

Chrup. Chrup, chrup i chrup-chrup.

Moje strzelające kości były jedynym dźwiękiem w ponurej komnacie. No może poza ciężkimi krokami cyklicznie odbijającymi się echem po korytarzu. Niech mnie wszyscy diabli. Człowiek całe życie ucieka przed najdrobniejszymi szczątkami odpowiedzialności, a tu tajemnicze głosowanie rzuca zwykłemu szaraczkowi na barki dylematy, troski i problemy. Zupełnie, jakby na postać z kreskówki spadł fortepian. Siedząc nad stertami papierzysk w dobijającej ciszy można oszaleć. Odłożyłam pióro i kałamarz na brzeg pulpitu, wzięłam kartkę do ręki i z impetem uderzyłam głową w stół. Zgredek wolny skrzat. Nie wiedziałam jak długo już tkwiłam nad narzuconymi obowiązkami, w końcu temu pokojowi poskąpili okien, a moje wyczucie czasu już dawno trafił szlag. W zimowe dni takie jak ten, gdy czas na łapanie jakiegokolwiek światła słonecznego był bardzo ograniczony zamknięcie w czterech ścianach skutecznie wybijało ostatnie resztki chęci do życia.

Jeszcze raz popatrzyłam na trzymany w ręce dokument. Nie mogłam być dłużej negatywna patrząc się na obiekt zwracający mi multum wolnego czasu, który mijał mi zazwyczaj w sumie na intensywnym nierobieniu niczego. Wstałam, powtykałam zwoje, księgi i karty na prawowite miejsca na półkach a ostatnią kartę z wytycznymi odwróciłam tyłem i położyłam na biurku. Jeszcze raz się przeciągnęłam, zabrałam płócienną torbę, z którą praktycznie przestałam się rozstawać i wyszłam. Ponurzy strażnicy odprowadzali mnie wzrokiem. Wiedziałam, że nie wypada mi wybiec w podskokach co mimo wszystko chętnie bym uczyniła, jednak któryś z nich mógłby pomyśleć, że na ostanie dni zwariowałam i szybko i boleśnie sprowadzić mnie na ziemię (w sumie kamienną posadzkę).

Na zewnątrz powitało mnie niewiarygodnie niebieskie niebo i oślepiająco skrzący się śnieg. Mrużąc ciągle oczy udałam się do myśliwskiego warsztatu z zamiarem spożycia obiadu. Chciałam zjeść cokolwiek, byle nie uciekające ani nie surowe, a wspólne pomieszczenia były najlepszą opcją zdobycia takiego kąska. Oczywiście mój ambitny plan zrobienia iglastego naparu legł w gruzach, gdy okazało się, że mój poprzednik opróżnił ostatni dzban czystej wody, a używanie opadłego, brudnego śniegu absolutnie nie wchodziło w grę. Szkoda tylko, że nikt nie pofatygował się do żadnego źródła słodkiej wody, by napełnić choć jeden. Przewróciłam oczami w myślach zastanawiając się jaką trudność może sprawić normalne, ludzkie zachowanie, jednak potem uznałam że w tej wiosce i tak dobrze że są w miarę "ludzkie" osoby, nieskłonne do rzucenia się pobratymcowi do gardła o byle co. Przewiesiłam koromysło z dużymi dzbanami przez ramię, złapałam kostur w dłoń i zdecydowałam udać się na wycieczkę. Mimo lekkiego mrozu tego dnia nie było tak ślisko, ogólnie droga była bardzo przyjemna, jeśli to dobre słowo na brodzenie w śniegu w nieciekawej ciszy, spoglądając na sczerniałe korony drzew Opuszczonego Lasu, który złowieszczo rozciągał się w oddali. Wiedziałam, że zbliżam się do nieciekawej okolicy. Byłam tu ze dwa razy w czasie polowań, jednak gdy miałam zapewniony skuteczny kamuflaż przy poruszaniu się i gdy nie musiałam się obawiać, że wkrótce nadejdzie zmrok, czy to przez mijający czas czy przez niesprzyjającą pogodę. W tym miejscu zarośla i drzewa stawały się stanowczo gęstsze, a śnieg nieco płytszy. Stanęłam w miejscu, przestępując z nogi na nogę, rozejrzałam się i nasłuchiwałam.

Teraz zimowy las wydawał się bardziej żywy. Zbyt żywy.Wznowiłam wędrówkę przyspieszając lekko kroku. Niedaleko jeziorka, w którym chciałam zaczerpnąć wody zobaczyłam ślady bosych, ludzkich stóp. Wyglądały na świeże, jednak śnieg na obrzeżach nie wyglądał na nadtopiony, jakby ktoś to tu przechodził był bardzo zimny. Z jednej strony, to mógł być ktoś przemarznięty i z ledwością walczący o przetrwanie, a z drugiej – podstępny mutant. Wstałam, pocierając zbrązowiałe, prawie czerniejące liście, również na głowie śniegiem tak, aby płasko leżały, nie zwiększając niepotrzebnie mojej małej postury. Teraz szłam po śladach powoli, czujnie na tyle na ile pozwalało mi nosidło. Ślady prowadziły prosto do jeziora, więc odłożyłam dzbany i torbę pod drzewo i wychyliłam się z kijem zza chaszczy. Na brzegu zobaczyłam leżące futrzaste ubranie, a w wodzie jego, jak można było się domyślić, nagą właścicielkę. Nie wiem, czy była nienormalna, czy przystosowana, ale jeśli zaszłam już tak daleko nie mogłam nic nie zrobić, jeśli okazało by się, że potrzebowała pomocy. Z takiej odległości musiałaby co najmniej miotać piorunami żeby mnie dosięgnąć, a nimfia zwinność z pewnością pozwoliłaby mi chociażby uciec, gdyby okazała się groźna. Sprawdziłam temperaturę wody. Była gęsta od zimna. Nie wiedząc jak zacząć, wbiłam kostur w śnieg i oparłam o niego wyprostowaną rękę wołając:

–Hej, hej, nie za zimno ci?!–Przyganiał kocioł garnkowi, pomyślałam, czekając aż nieznajoma powoli się odwróci rzucając na mnie błyszczące, głęboko złote spojrzenie.


Asra?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz