12 listopada 2018

Od Galii CD Lucia

Siedziałam na łóżku z zamkniętymi oczami podpierając się rękoma. Byłam zła na Lucia, nie wiem o co, o zrobienie mi tych dzieciaków, o to, że to na mnie spoczywał większy obowiązek. Denerwowało mnie to niemiłosiernie, mało tego teraz nie wiedział co robić i stał w miejscu jak kołek. Warknęłam coś w jego stronę, wstając mimo bólu i podchodząc do szafy. W pół zgięta ubrałam cieplejsze ubrania, wychodząc z sypialni. Chodzenie było nieznacznie utrudnione, wiadomo, w dodatku skurcze w niczym mi nie pomagały, ale nie było to nic, czego bym nie wytrzymała.
Przekroczyłam próg salonu, słyszałam za sobą kroki wilkołaka. Już drugi raz dla jakiegoś faceta otworzyłam szufladę w komodzie zawierającą nieważne, tak pilnie strzeżone legitymacje osób, które zmarły, zmieniły status, zrobiły coś, za sprawą czego dowód im bezpowrotnie zabrano. Nie powinnam wykorzystywać ich do własnych, tak podłych w stosunku do innych celów, ale nie miałam wyjścia. Dałam mu pierwszy lepszy, byle był męski, po czym zaczęłam kroczyć w stronę drzwi, jednak ten stał w miejscu i czytał to, co mu podałam chwilę temu.

– Fałszywa legitymacja. A teraz już chodź, chociaż zresztą nie musisz – wycedziłam przez zęby, czując coraz większy ból. W końcu znaleźliśmy się na leśnej drodze prowadzącej do powozów, a ja modliłam się, aby wewnątrz któregoś siedział przewoźnik na zmianie. Moje modlitwy zostały wysłuchane, bo po chwili czterokonny powóz ciągnięty przez gniadosze obijał się o większe i mniejsze kamienie na drodze do medyczki. Harry wiedziała o mojej ciąży, jako jedyna z całej wioski, chociaż wiedziałam, że to niedługo ulegnie zmianie. Przecież dzieci będą musiały chodzić do szkoły, do wioski, nie będą mogły żyć na odludziu, prędzej czy później by zwiariowały, a w przyszłości wyraźnie by się to na nich odbiło, jak i zresztą na ich kontaktach międzyludzkich. Z ulgą przyjęłam fakt, że przewoźnik zatrzymał konie praktycznie pod samymi drzwiami, a ja wyszłam z wnętrza powozu z drobną pomocą Lucia, choć upierałam się i dalej upieram, że dałabym sobie radę. Wilkołak zapukał mocno w drzwi, praktycznie wpychając mnie do środka, gdy Harry nareszcie je otworzyła. Była ubrana w piżamę i szlafrok, a włosy związała z tyłu głowy, widocznie szykowała się do snu, co za niefart, przeszkodziła jej rodząca osiemnastolatka. Co by powiedziała moja matka?

– Dawno odeszły ci wody? – spytała, szykując w pośpiechu łóżko, gdy ja siedziałam na fotelu zginając się pod każdym możliwym kątem.

– Niedawno. Nie wiem jak dawno – powiedziałam zirytowana, obejmując rękoma brzuch.

– W terminie? – kontynuowała, a ja tylko skinęłam twierdząco. Pomogła mi się wygodnie ułożyć, wyganiając Lucia. Byłam zaskoczona, że nijak nie skomentowała jego obecności tutaj, chociaż mogłam powiedzieć, że dziewczyna widziała naprawdę różne kwiatki z mojej strony, więc wilkołak nie był niczym nowym. W końcu ona zajmowała się Julesem przed śmiercią, zresztą mną, jak i moimi dziećmi także.

Cztery godziny, litr wylanego potu i milion krzyków później urodziły się bliźniaki - ale tylko jedno płakało. Na całe szczęście (nie wiem dlaczego tak mówię), dziewczynka także zaczęła się drzeć, ale po dłuższym czasie. Zgodnie z tym, co mówił Lucio, chłopiec nosił imię Marcus Renard, a dziewczynka, według moich upodobań, Delilah Farrah. Harry chciała mi je podać, ale z niewiadomych powodów to ja nie miałam ochoty ich widzieć, a co dopiero trzymać. Zmęczona przekręciłam głowę w przeciwnym kierunk, niż znajdowały się śpiące, umyte i ubrane dzieci. Nie miałam pojęcia co będzie dalej, jak będą wyglądały widzenia Lucio z bliźniakami, czy w ogóle w obecnej sytuacji mamy o czym rozmawiać, czy po prostu rozejdziemy się w dwa, zupełnie inne kierunki. W tym samym czasie usłyszałam skrzypnięcie drewnianych drzwi i kroki na panelach, ale nie przekręcałam głowy w tym kierunku, dodatkowo zamykając oczy, miałam nadzieję, że pomyśli, że śpię.

Lucio?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz