Siedziałam na łóżku z zamkniętymi oczami podpierając się rękoma. Byłam
zła na Lucia, nie wiem o co, o zrobienie mi tych dzieciaków, o to, że to
na mnie spoczywał większy obowiązek. Denerwowało mnie to
niemiłosiernie, mało tego teraz nie wiedział co robić i stał w miejscu
jak kołek. Warknęłam coś w jego stronę, wstając mimo bólu i podchodząc
do szafy. W pół zgięta ubrałam cieplejsze ubrania, wychodząc z sypialni.
Chodzenie było nieznacznie utrudnione, wiadomo, w dodatku skurcze w
niczym mi nie pomagały, ale nie było to nic, czego bym nie wytrzymała.
Przekroczyłam próg salonu, słyszałam za sobą kroki wilkołaka. Już drugi
raz dla jakiegoś faceta otworzyłam szufladę w komodzie zawierającą
nieważne, tak pilnie strzeżone legitymacje osób, które zmarły, zmieniły
status, zrobiły coś, za sprawą czego dowód im bezpowrotnie zabrano. Nie
powinnam wykorzystywać ich do własnych, tak podłych w stosunku do innych
celów, ale nie miałam wyjścia. Dałam mu pierwszy lepszy, byle był
męski, po czym zaczęłam kroczyć w stronę drzwi, jednak ten stał w
miejscu i czytał to, co mu podałam chwilę temu.
– Fałszywa legitymacja. A teraz już chodź, chociaż zresztą nie musisz –
wycedziłam przez zęby, czując coraz większy ból. W końcu znaleźliśmy się
na leśnej drodze prowadzącej do powozów, a ja modliłam się, aby
wewnątrz któregoś siedział przewoźnik na zmianie. Moje modlitwy zostały
wysłuchane, bo po chwili czterokonny powóz ciągnięty przez gniadosze
obijał się o większe i mniejsze kamienie na drodze do medyczki. Harry
wiedziała o mojej ciąży, jako jedyna z całej wioski, chociaż wiedziałam,
że to niedługo ulegnie zmianie. Przecież dzieci będą musiały chodzić do
szkoły, do wioski, nie będą mogły żyć na odludziu, prędzej czy później
by zwiariowały, a w przyszłości wyraźnie by się to na nich odbiło, jak i
zresztą na ich kontaktach międzyludzkich. Z ulgą przyjęłam fakt, że
przewoźnik zatrzymał konie praktycznie pod samymi drzwiami, a ja wyszłam
z wnętrza powozu z drobną pomocą Lucia, choć upierałam się i dalej
upieram, że dałabym sobie radę. Wilkołak zapukał mocno w drzwi,
praktycznie wpychając mnie do środka, gdy Harry nareszcie je otworzyła.
Była ubrana w piżamę i szlafrok, a włosy związała z tyłu głowy,
widocznie szykowała się do snu, co za niefart, przeszkodziła jej rodząca
osiemnastolatka. Co by powiedziała moja matka?
– Dawno odeszły ci wody? – spytała, szykując w pośpiechu łóżko, gdy ja
siedziałam na fotelu zginając się pod każdym możliwym kątem.
– Niedawno. Nie wiem jak dawno – powiedziałam zirytowana, obejmując rękoma brzuch.
– W terminie? – kontynuowała, a ja tylko skinęłam twierdząco. Pomogła mi
się wygodnie ułożyć, wyganiając Lucia. Byłam zaskoczona, że nijak nie
skomentowała jego obecności tutaj, chociaż mogłam powiedzieć, że
dziewczyna widziała naprawdę różne kwiatki z mojej strony, więc wilkołak
nie był niczym nowym. W końcu ona zajmowała się Julesem przed śmiercią,
zresztą mną, jak i moimi dziećmi także.
Cztery godziny, litr wylanego potu i milion krzyków później urodziły się
bliźniaki - ale tylko jedno płakało. Na całe szczęście (nie wiem
dlaczego tak mówię), dziewczynka także zaczęła się drzeć, ale po
dłuższym czasie. Zgodnie z tym, co mówił Lucio, chłopiec nosił imię
Marcus Renard, a dziewczynka, według moich upodobań, Delilah Farrah.
Harry chciała mi je podać, ale z niewiadomych powodów to ja nie miałam
ochoty ich widzieć, a co dopiero trzymać. Zmęczona przekręciłam głowę w
przeciwnym kierunk, niż znajdowały się śpiące, umyte i ubrane dzieci.
Nie miałam pojęcia co będzie dalej, jak będą wyglądały widzenia Lucio z
bliźniakami, czy w ogóle w obecnej sytuacji mamy o czym rozmawiać, czy
po prostu rozejdziemy się w dwa, zupełnie inne kierunki. W tym samym
czasie usłyszałam skrzypnięcie drewnianych drzwi i kroki na panelach,
ale nie przekręcałam głowy w tym kierunku, dodatkowo zamykając oczy,
miałam nadzieję, że pomyśli, że śpię.
Lucio?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz