Nie bardzo wiedziałam jak mam się zachować w pobliżu wilkołaka. Było to
dla mnie conajmniej dziwne, aby rozmawiać z nim o moich dzieciach. A
raczej naszych, ale przez ostatnie miesiące starannie usiłowałam się
wypchnąć tę myśl, jak się okazało nieskutecznie i niepotrzebnie, bo
szansa, że poradzę sobie sama, jest nikła. Mimo to, choćbym miała konać,
to nikomu bym się do tego nie przyznała, bo miałam trudności aby
dopuścić to do samej siebie, a co dopiero innych. Pójście do Lucia było
czymś, czego mimo wszystko nie planowałam i jestem święcie przekonana,
że nigdy bym na to nie przystała, gdyby nie ta chwila odwagi, jaką wtedy
akurat zostałam obdarzona. On sam nie wyglądał na szczęśliwego, gdy
tylko otworzył mi drzwi, a na pewno nie bardziej, jak później ze mną
rozmawiał - jeśli miałabym określić jego humor z dwóch dostępnych (zły i
jeszcze gorszy), to dzisiejszy sięgałby poza skalę i chyba nikt nie
mógł z tym nic zrobić. Nie przeszkadzało mi to specjalnie, a jego
humorki w żadnym stopniu nie obchodziły, po byciu tym, kim byłam,
przyzwyczaiłam się do niechęci ludzi, a on nie był żadnym wyjątkiem. Z
tą różnicą, że to jego dzieci noszę pod sercem, a nie czyjeś inne. Nie
rozumiałam jego postawy, bo jeszcze tak niedawno chciał te dzieciaki,
ale nie spodziewałam się fajerwerków, dlatego też nie czułam się
rozczarowana, ani zawiedzona, wszystkiw informacje raczej przyjmowałam
na zimno, nawet jeśli nie było po mnie tego widać.
Już wiadomo, że ciąża zmienia, a ja jestem na to żywym przykładem.
Podczas naszej rozmowy Lucio padł jak długi na ziemię, zupełnie bez
powodu, a ja przez kolejną chwilę siedziałam tak, jak siedziałam i nie
zanosiło się na to, abym miała wstać. Kiedy jednak już to zrobiłam i
postanowiłam wtachać wilkołaka na kanapę, poczułam jak bardzo
przeszkadza mi brzuch i to, że nie powinnam dźwigać, a już na pewno nie
rosłego mężczyznę. Po kilkunastu minutach nareszcie mi się to udało, a
ja opadłam z powrotem na fotel, ocierając pot ze skroni. Ból kręgosłupa
odczuwałam nie tylko tam, gdzie on był, bo promieniował po wszystkich
innych możliwych partiach ciała, na co aż jęknęłam. Postanowiłam się
zbierać, bo dzieci dawały o sobie znać, a skurcze były bolesne i coraz
częstsze, a ja nie bardzo wiedziałam co to może znaczyć, w końcu miałam
osiemnaście lat, a moje doświadczenie z dziećmi (nawet takie opisane w
książkach) było równe zeru, a może nawet niżej, na minusie. Ubrałam z
powrotem swoją kurtkę, co trwało długo, podobnie jak wszystkie inne
czynności przeze mnie wykonywane, skutecznie utrudnione przez brzuch.
Materiał go nie opinał, ale nie przeszkadzało mi to, dopóki nikt z
wioski nie wiedział o jego istnieniu.
Śnieg już dawno stopniał, ale jakoś tego nie zauważyłam, po prostu
przeoczyłam fakt, że jest już wiosna, moje dotychczasowe życie opierało
się na trzech czynnościach - spaniu, jedzeniu i karmieniu Doriana, bo
jeździć na nim nie mogłam, a przynajmniej nie teraz. Doszłam do domu po
około godzinie, chyba że po prostu tak bardzo odczułam tę podróż, a
raczej odczuły ją moje spuchnięte nogi i gorsze samopoczucie.
Postanowiłam od razu położyć się do łóżka i przespać resztę życia, ale
niestety skurcze mi to skutecznie utrudniały, a ja, nie bardzo je
rozumiejąc, zacisnęłam mocno oczy i próbowałam spać dalej.
O dziwo zasnęłam, bo kiedy już się obudziłam, było zupełnie ciemno,
jednak krótko po pobudce bóle postanowily nawrócić. W najmniej
odpowiedniej chwili usłyszałam wejście do domu, poprzedzone wielokrotnym
pukaniem, przeklnęłam się za niezamykanie drzwi, a także za niezgaszone
światło wewnątrz domu, jak i przed nim, chociaż bardzo lubiłam poświatę
padającą w nocy przed chatką. Podniosłam się z łóżka, nasilając aurę na
tyle, na ile mogłam, licząc na to, że ten ktoś zrezygnuje, ale
wiedziałam że przez ciążę znaczna jej część została zagłuszona. Grymas
bólu nie zniknął z mojej twarzy dopóki nie przekroczyłam progu sypialni i
idącego w jej stronę Lucia.
Przecież doskonale ją zna, zironizowałam w myślach.
– Renard – powiedział, a ja zmarszczyłam brwi, po chwili jednak załapując.
– I musiałeś tu przychodzić w nocy, w dodatku nieproszony? Mogłeś zapukać – powiedziałam z wyrzutem.
– Pukałem, a drzwi były otwarte – wzruszył ramionami, a ja sapnęłam, czując kolejny skurcz.
– Cokolwiek. Tylko je dobrze domknij, jak już będziesz wychodził –
machnęłam ręką, cofając się do pokoju, ale stanęłam w pół kroku, czując
coś ciepłego, spływającego po moich nogach. Zamknęłam oczy, błagając
żeby to był jakiś nieśmieszny żart, ale chyba tym razem się
przeliczyłam. Doczłapałam do łóżka, w ogóle nie wiedząc co robić, a
choćbym chciała głęboko oddychać, czyli tak, jak zalecają, to nie
mogłam. W tym samym czasie usłyszałam trzaśnięcie drzwiami świadczące o
tym, że Lucio wyszedł, więc jeden problem z głowy.
Lucio?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz