7 listopada 2018

Od Sędziego CD Nyx

Gorączka mojej jaszczurzej, czy tam smoczej, panny gość spadła po kilku godzinach. Jednak nie był to koniec jej choroby. Przez bite pięć dni dziewczyna spała, jadła, kaszlała. Spałem wtedy mało, na wypadek gdyby miała nagle dostać takiego ataku jak ostatnio. A nie chciało mi się jej znowu szukać, mimo że nastąpiła odwilż i rozpoczynała się wiosna. Co do samej pogody, nie mogłem się wciąż nadziwić, że sezony zmieniają się tutaj tak szybko. Jakby był tu zupełnie inny upływ czasu. Tragedia. Jednak nastąpiło też coś, co było całkiem zaskakujące.

Trzeciego dnia choroby smoczycy, podczas przemiany mojej ręki w stal (do rąbania drwa, było to znacznie tańsze rozwiązanie od kupna siekiery) poczułem, jakby sama przemiana była lżejsza. I o dziwo, nie zacząłem po kwadransie czuć znajomego mrowienia, które zwiastowało koniec czasu przemiany - moja ręka pozostała stalowa około pół godziny, zanim zacząłem czuć lekkie tylko łaskotanie. Było to o tyle zaskakujące, że czas przemiany zawsze był krótki, ograniczony. Najwyraźniej wraz z upływem czasu ten limit się zwiększał.

Czwartego i piątego dnia choroby smoczyca znacząco odzyskała siły, jednak dopiero piątego dnia, który był jednocześnie pierwszym dniem, gdy temperatura przekroczyła pewnie z 15 stopni, smoczyca dała radę przeprowadzić rozmowę ze mną. Nie powiem, nieco się ucieszyłem, choć dalej zgrywałem poirytowanego całym tym zajściem. Ale w końcu było do kogo gębę otworzyć.
Opisałem mojej włamywaczce sytuację, jaka teraz przed nami stała - jej sławę, strach ludzi przed nią i też to, że osadnicy niekoniecznie lubią samotników. Pokazałem jej brutalną rzeczywistość - gdyby nie ja, pewnie już byłaby kostką lodu lub byłaby przerabiana na futerko nad kominek przez osadników. Nieciekawa perspektywa.

Rozmowę przerwało mi coś, co nawet u mnie wywołało dreszcz niepokoju. Pukanie do drzwi mojej chatki. Zerwałem się z miejsca i wyminąłem dziewczynę. Zasłoniłem okno sypialniane i posadziłem dziewczynę w łóżku.
- Leż i ani mru-mru... - szepnąłem i poszedłem do salonu, jednak szybko obróciłem głowę i spojrzałem na moją lokatorkę. - Sędzia. Jestem Sędzia. - Mruknąłem, na wypadek gdyby musiała mi wyryć imię na nagrobku. Chowanie smoka podchodzić będzie pod zdradę.
Zamknąłem za sobą drzwi sypialni. Znowu rozległo się pukanie, a zaraz potem usłyszałem nieznany mi głos.
- Jest ktoś w środku!? Potrzebuję pomocy! - Dało się słyszeć. Głos należał do młodzieńca.

Zakląłem pod nosem. Ile jeszcze mam pomagać innym, nic z tego nie mam!
Mimo swojego zirytowania otworzyłem drzwi. Przywitał mnie uśmiech. Ostre, małe ząbki, wąsy, dziwne uszyska i pazury.
- Szczur! - Krzyknąłem, przyjmując postawę bojową. Nie zdążyłem. Cztery szybkie ciosy wylądowały na moim brzuchu, a zaraz potem w moją klatę uderzyło poroże. Wpadłem do wnętrza mojej chatki razem z atakującym mnie wendigo. Sku*wiel zwalił mnie z nóg, by zaraz potem podnieść za kostki i grzmotnąć o sufit. Zamroczyło mnie, jednak szybko zwinąłem się i złapałem za poroże, odginając kark atakującego do tyłu. Zaraz potem uderzyłem w jego czaszkę łokciem. Puścił, upadłem. Wstałem jednak niemal natychmiast, a "goście" stanęli obok siebie. Szczur, wendigo. Dwóch. Odgłos kopyt. Pochylając się, do domku wszedł dumnie centaur. Młodzik raczej, twarz gładka jak dupa niemowlaka.

- Co to za maniery panowie - powiedział, szczerząc się szeroko. Szczur i wendigo zaśmiali się, wyraźnie musiał to być jakiś tylko im znany żart. Choć ich śmiech brzmiał bardziej jak pisk nienaoliwionego łożyska. Irytujące.
- Ach ci Osadnicy, tacy słabi - zadudnił wendigo. Jego głęboki, acz starczy głos zdradzał, że mam do czynienia z kimś starszym ode mnie co najmniej dwukrotnie.
- Co za miła dziura, możnaby się tu zadomowić! - zapiszczał szczurzy jegomość. Jego wzrok podążył do kuchni. Z sypialni za mną usłyszałem cichy skrzyp łóżka i dźwięk odsłanianej firany. Pięknie. Za całą pomoc moja lokatorka zwiewa. Choć nie mam jej za co winić. Nie jest w stanie walczyć.

- Pardon, moi drodzy - powiedziałem opanowanym i jak najniższym głosem. Do tej pory rozglądali się po mojej izdebce, teraz zamarli. Ton głosu zawsze potrafi zmienić nastawienia człowieka do rozmówcy. - Wiem, że Samotnicy to w większości ścierwa i szumowiny - zacząłem, zostawiając nieznaczną ilość Samotników w spokoju. Bywali tacy fajni, jak na przykład moja jaszczurka. Czasem.

- My nie tylko o chacjendę tutaj, białasie - powiedział centaur. - Specjalne pozdrowienia mamy od Perły, albinoski co jej ostatnio nimfę ukradłeś.
Spojrzałem na niego. Perła...albinoska...
- A! Ta mała smarkula, co jej ostatnio miśka zajebałem z Galią? Pamiętam tę gówniarę! I co z nią, jak zdrówko? Nóżek jeszcze nie złamała? Oby, bo ja chcę to zrobić! - powiedziałem ze śmiechem. Wywarło to takie wrażenie jakie miało. Centaur zastukał kilka razy kopytami o podłogę. Zły to wróg, który popełnia błędy.
- Morda tam! - ryknął mój oponent. Tego mi było trzeba. - Pazur, idź na zewnątrz i zobacz czy ma jakieś zapasy w szopie. Ja i Maniek zajmiemy się..usunięciem tego pozera z mięśniami wypełnionymi olejem.

Pazur, czyli szczur, skinął łbem i zwinnie, na czterech łapach, pognał na dwór. Drzwi zatrzasnęły się za nim, centaur i wendigo zbliżyli się. Nie było za ciekawie. Dwóch na jednego, do tego oba stwory był całkiem silne.
- Za obrazę perły najpierw połamię ci kopytami wszystkie kończyny, potem zacznę od bioder w górę miażdżyć twoje pozostałe kości, by na koniec nabić twój siwy ryj na poroże! - warknął parzystokopytny. Złość w nim kipiała.
Przyjąłem luźną pozę, jakbym wcale nie chciał się bronić, i skinąłem na wendigo. On tylko spojrzał na swojego chyba-szefa i nagle skoczył ku mnie. Głupek. Nie wykorzystał swoich atutów. Walczy ze mną w pomieszczeniu przy ogniu. Jest tu w miarę ciepło i jasno. Dwie jego mocne strony mam z głowy.

Nie musiałem nawet sięgać po metalową sztabę czy pręt. Nie było takiej potrzeby. Czaszkogłowy dopadł do mnie w ułamek sekundy, jednak ja o mgnienie oka szybciej ustawiłem się bokiem i cofnąłem u pół kroku. Wendigo, zwany Mańkiem, przeleciał obok. Złapałem go za jeden z rogów gdy frunął obok, drugą ręką natomiast zamknąłem jego biodro w uścisku o sile małej prasy hydraulicznej. Coś chrupnęło. Rzuciłem stworem jak śmieciem prosto na ścianę. Nie patrzyłem na efekt, tylko od razu odbiłem się od podłogi w stronę centaura. Ten, zaskoczony, stanął na tylne kopyta. Chciał się bronić. Nie wyszło mu.
Wziąłem jego przednie nogi na bary i złapałem konika za boki, po czym przewróciłem go na bok. Stracił równowagę i runął na podłogę. Nie pozwoliłem mu wstać, tylko od razu skoczyłem kolanami na jego kruchą, ludzką część. Żebra pękły pod moimi kilogramami, a zaraz potem odpuściła jego szczęka i zęby - te drugie latały raz po raz, gdy okładałem biedaka pięściami. Po sześciu czy siedmiu ciosach jego ciało zwiotczało a kark wygiął się nienaturalnie. Trochę przesadziłem. Świadka brak.

Poczułem szarpnięcie i nagłe uderzenie w ścianę. Nie zauważyłem kiedy leciałem. To była właśnie wyjątkowa siła wendigo.
Splunąłem w stronę truchła centaura, nad którym stało rogate stworzenie. To nie spoglądało na towarzysza, tylko skończyło przygotowywać się do skoku i runęło w moją stronę, próbując przyszpilić mnie rogami do ściany. Głupia zagrywka. Widoczność wendigo spadła do zera, więc nie zauważył jak się uchyliłem w lewo w ostatniej chwili. Nie zauważył też jak unoszę, złączone w młot, dłonie nad głowę i jak po chwili moje łapska spadły na jego czaszkę z siłą całkiem sporej prasy. Nie czuł bólu długo, gdyż podłożyłem kolano pod jego szyję i jego czaszkotwarz szybko odłączyła się od reszty ciała.

Poczułem smród palonej sierści i usłyszałem krzyk z zewnątrz. Będąc napompowanym adrenaliną nawet nie zwróciłem uwagi na krwawy bajzel w swojej chacie - wybiegłem na dwór.
Do strumyka właśnie skakał płonący pocisk, dawniej będący szczurem. Poznałem to tylko po ogonie, bo reszta ciała była zakryta płomieniami. Nie musiałem szukać zabójcy mojego...niedoszłego zabójcy. Oto przed moimi oczami ukazał się całkiem dziwny widok. Oto moim oczom ukazała się bardziej zjaszczurzona wersja mojej włamywaczki. Teraz nie była chodzącą torebką, tylko całą plandeką! Z niej to by multum parasoli zrobił!
Smużka dymu unosiła się z jej paszczy, więc to niechybnie ona orzygała ogniem tego tam...Pazura.

- No no no...jeszcze troszkę podrośnij, to siodło kupię i będę mógł polatać - zażartowałem, jednak przyjąłem postawę bojową. Sięgnąłem w bok i złapałem za jeden z wielu metalowych prętów, które miałem gdzieniegdzie wokół chatki - taki tam system obronny.
- Nie bierz tego do siebie - powiedziałem, absorbując metal na obie dłonie. Nie chciałem jej urazić, jednak dobrze wiedział, iż samotnicy potrafią postradać rozum przy przemianie. A dragon wcale nie był łatwym przeciwnikiem. O tyle o ile wendigo może mnie zadrasnąć, to ta przerośnięta salamandra może ze mnie zrobić szaszłyk!
- Ale salamandra to płaz, debilu - napomknąłem sam siebie pod nosem. To fakt. Smoki to jaszczurki, jaszczurki to gady. Salamandry to płazy. Poczułem się jak w Wiedźminie, gdzie była całkiem podobna sytuacja.

Nyx? To co, próbujesz zrobić ze mnie szaszłyk, czy mogę kupić siodło i pozwiedzać przestworza? :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz