21 listopada 2018

Od Lucan'a C.D Melody

- Witaj. – wymruczałem, spoglądając na klęczącą istotę. Z jej twarzy powoli odchodziło zafascynowanie a zastąpiło je dziwne szczęście, którego do końca nie mogłem zrozumieć. Odetchnąłem głośniej, czując w klatce piersiowej dziwny, duszący uścisk. Kobieta wstała i otrzepała kolana ze śniegu, po czym prędko zadarło głowę w górę, jakby w obawie, że w tym krótkim okresie czasu gdy na mnie nie patrzyła, mógłbym zniknąć.
- Dzień Dobry. – odparła, obdarowując mnie szczerym uśmiechem. – Szukałam Cię..- zaczęła, ściągając z ramienia torbę. Przerwałem jej, chwytając dość mocno jej ramię. Kiedy zmierzyła mnie pytającym spojrzeniem rozejrzałem się niespokojnie, strzygąc uszami.
- Zaraz porozmawiamy, najpierw zejdźmy z lodu i z widoku, jesteśmy tu wystawieni jak na dłoni. – puściłem jej rękę by przenieść dłoń na jej plecy. Dziewczyna widocznie zrozumiała moje zamiary, gdyż szybko zarzuciła torbę na ramię i pozwoliła się poprowadzić, szczelnie przylegając do mojego torsu. Odeszliśmy kilkanaście metrów, wkraczając w gęstwinę pokrytych śniegiem świerków. Przyglądając się krajobrazowi, powoli kontynuowałem spacer ścieżką, ówcześnie sytuując dłoń z powrotem w kieszeni spodni.
- Dlaczego tu jesteś, Melody? – spytałem obojętnie, wbijając wzrok w ścieżkę przed siebie. Dziewczyna drgnęła i jakby wyrwana z transu, szybko zaczęła grzebać w swoim bagażu. Nie przerywając spaceru, spoglądałem na jej niezdarne ruchy.
- Pomyślałam, że możesz marznąć w zimę, mam tu dla Ciebie kilka rzeczy!- zaczęła radośnie, uśmiechając się od ucha do ucha. W tym momencie zacząłem zastanawiać się, co sprawia, że ludzie mogą aż tak tryskać pozytywną energią. Przecież ona przyniosła mi tylko czapkę i szalik, a to nic nie zwykłego, bynajmniej w moich oczach. Nie żebym nie doceniał jej pracy, po prostu mi nie dawało szczęścia dzielenie się z ludźmi, nie czułem tego. Widząc jednak jej minę, dotarło do mnie, że to jednak ze mną jest coś nie tak, a nie na odwrót. Kiedy kobieta zaczęła wydobywać z torby wydziergane szaliki i berety, skonfundowany spojrzałem po sobie. Nic poza jedwabną koszulą zapinaną na guziki, skórzanych spodni, starego, zbitego i niedziałającego już zegarka oraz  butów nie miałem na sobie. Wszędzie wokoło był śnieg, a ja nawet nie odczuwałem minusowej temperatury. Delikatnie ująłem szalejące dłonie Melody i zmusiłem ją do spojrzenia mi w oczy.
- Melody, ja nie marznę. Ciepłe ubrania są mi zbędne. – powiedziałem to najdelikatniej jak tylko potrafiłem. Mimo to, dostrzegłem, że tknęło to nieco dziewczynę, gdyż momentalnie jej uśmiech zrzedł. – Ale dziękuję za Twoje chęci. – dodałem mając nadzieję, że może chociaż to nieco poprawi sytuację. Bezskutecznie, dziewczyna zgrymasiła się i wyswobadzając ręce z mojego uścisku, schowała je do kieszeni puchowego płaszcza.
 - Jasne. –odparła przywdziewając sztuczny uśmiech. Schrzaniłem. Mimo że jakoś specjalnie nie zależało mi na relacjach z tą osadniczką, coś mnie do niej pchało, nie żadne uczucie, ani pożądanie. Ona miała w sobie po prostu to coś.
- Okej, czapek nienawidzę, ale szalik może by się mi przydał. – uniosłem lekko kąciki ust, spoglądając w stronę mojej towarzyszki. Udało się. Kobieta podzieliła mój uśmiech i już po chwili, owinęła wokół mojej szyi granatowy, dziergany, w dodatku ciepły choć nie za gruby szalik.
- Śliczny, dziękuję. – odparłem obdarowując ją serdecznym uśmiechem. Kolejne pół godziny przespacerowaliśmy po lesie, rozmawiając o tym jak osadnicy znoszą tę paskudnę porę roku i jakie kolejne problemy się tam dzieją. Z czasem zaczęło się ściemniać, a podczas tej niedługiej przechadzki, odprowadziłem moją towarzyszkę niemalże pod samą granicę osadników.
- Tu się rozstajemy, nie chcę, żebyś miała przeze mnie kłopoty. – odklepałem standardową regułkę, nawet nie spoglądając na istotkę stojącą obok. Bardziej zaintrygowali mnie strażnicy, chodzący w tę i we w tę, bacznie obserwując otoczenie. Nagle poczułem dziwny ścisk i ciepło w okolicy klatki piersiowej. Spojrzałem w dół a to co ujrzałem było dość… zabawne. Mała, odziana w puch Melody przylgnęła do mnie, by mnie uścisnąć. Nie odwzajemniłem tego gestu, nie czując zwyczajnie na to potrzeby. Kiedy już się odczepiła, spojrzała na mnie raz jeszcze z tym swoim serdecznym uśmiechem.
- Uważaj na siebie. –powiedziała półszeptem, jakby w obawie, że strażnicy mogliby ją usłyszeć. W odpowiedzi jedynie skinąłem głową. A potem odeszła. Odprowadziłem ją wzrokiem dopóki nie zniknęła z mojego pola widzenia. Jeszcze chwilę stałem tak z rękami w kieszeniach, obserwując psy na warcie, niedługo potem zaczął mnie wzywać mój własny dom.

***

Wskoczyłem przez okno, mocno uderzając stopami o ziemię, starając się nie stracić równowagi. Od razu zrzuciłem z ramienia ciężki bagaż wypełniony suvenirami. Rozejrzałem się po chatce nadstawiając uszu. Cisza. Czyżbym jej nie zastał. Wszędzie dookoła był bałagan, co mogło jedynie świadczyć o nawale pracy, jaki spadł na Melody przez zmianę pogody. Śnieg już zniknął a zastąpiły go równie irytujące ulewne deszcze. Powoli przeszedłem na schody, a tam udało mi się w końcu coś usłyszeć, coś co sugerowało, że nie przebywałem w chacie sam. Odczuwając pewnego rodzaju ulgę wdrapałem się po schodach na górę, kierując się dźwiękiem chlupoczącej wody. Wtem moim oczom ukazał się parawan, do nozdrzy dotarł zapach ziołowych olejków, zaś uszy zaszczycone zostały pięknym, kobiecym głosem. Powoli podszedłem do parawanu, zupełnie nie zważając na to, jaką reakcję mogę u dziewczyny wywołać. Zamoczona po piersi w parującej wodzie, rozczesywała smukłymi palcami mokre włosy. Drugą ręką subtelnie nacierała obojczyk różanym olejem, który pozostawiał na jej skórze kawałeczki różanych płatków. Widok ten bezsprzecznie ucieszył moje oko. Uśmiechnąłem się półgębkiem, krzyżując ramiona na piersi i nie chcąc wyjść na podglądacza głośno odchrząknąłem. Dziewczyna momentalnie wzdrygnęła się, chlapiąc wodą poza balię. Gdy spostrzegła moją sylwetkę, momentalnie zakryła rękoma miejsca intymne, czerwieniąc się na całej twarzy.
- To ja poczekam na dole. – powiedziałem z szerokim uśmiechem i odmaszerowałem na parter. Cały czas myślałem o perfekcyjnym zapachu jej ciała, krwi, która płynęła jej w żyłach, która była tak subtelna i czysta jak ona sama. Odchrząknąłem mimowolnie, czując wzbierające pieczenie w krtani. Chcąc przestać myśleć o narastającym głodzie, zacząłem wypakowywać na stół zawartość plecaka, który ze sobą przywlokłem. Skóry różnych zwierząt układałem na stole, segregując je ze względu na wielkość i stan. Uporałem się z tym prędko, co tylko przywróciło moje myśli o posiłku. Spojrzałem za okno. Księżyc wisiał już ponad chmurami, zmrok zapadł  jakiś czas temu. Lecz jedynie na czym mogłem się skupić, to swoje odbicie w oknie, na ślepiach, które biły szkarłatnym światłem i swoim wyglądem oznajmiały „uwaga, budzi się potwór”. Zawarczałem, starając się pozbyć miliona igieł wbijających się w mój przełyk.
Drewniane stopnie schodów zaskrzypiały.

Melody?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz