19 listopada 2018

Od Fafnir'a C.D Lucan'a [etap 1 → etap 2]

Bacznie obserwowałem wampira. Instynkt nakazywał mi zachować czujność. Mężczyzna odchrząknął cicho, prostując przy tym plecy. Po pomieszczeniu rozległ się odgłos przeskakujących kręgów. Automatycznie chwyciłem oszczep wolną ręką. Wampir obserwował mnie kątem oka, ale wyglądał na spokojnego. Mężczyzna przeciągnął się i odwrócił głowę w moją stronę.
- Smacznego. - mruknął z przymrużonymi oczyma.
- Tu jest dla Ciebie. - powiedziałem, trącając palcem miskę z surowym mięsem. Blondyn pokręcił przecząco głową i wstał.
- Nie jestem w stanie tego zjeść. Za to ty pachniesz o wiele lepiej. - odparł wampir. Po moich plecach kolejny raz przebiegł zimny dreszcz. Uniosłem oszczep, układając go jednocześnie wygodniej w dłoni.
- Spokojnie, nie zrobię Ci krzywdy. Mam hamulce. - powiedział mężczyzna, widząc moją reakcję. Następnie skierował się do wyjścia.
Kiedy blondyn uniósł dłoń, by odciągnąć na bok zasłonę z niedźwiedziej skóry i opuścić mój dom, usłyszałem głośne warknięcie. Poczułem jak robię się blady na twarzy. Dopiero po chwili dostrzegłem wzrok wpatrującego się we mnie wampira. To nie było złudzenie. Blondyn powoli uniósł dłoń i położył palec wskazujący na ustach, nakazując mi być cicho. Zaczął nasłuchiwać, a ja byłem zbyt przerażony, by uspokoić swój oddech. Serce waliło mi jak szalone. Nawet jeśli odgłos się nie powtórzył, a jedynym dźwiękiem był trzask gałązek w kominku i świst wiatru.
Wampir szarpnął mocno za futro i wyszedł na zewnątrz. Wpuszczony do chaty zimny powiew wiatru zgasił płomienie w kominku. Znowu nastała ciemność. Opatuliłem się przerażony swoim kocem ze skórek. Sekundy zdawały się być godzinami. Nie słyszałem wampira, ani on nie wrócił. Dlaczego wyszedł? Co było na dworze? Czy potrzebował pomocy?
Nagle usłyszałem warczenie głośniejsze od poprzedniego. Automatycznie poderwałem się z miejsca i wyjrzałem na zewnątrz. Wampir szybko podniósł się ze śniegu. Jeden z jego rękawów był przesiąknięty krwią. Przed sobą miał wilkołaka.
Czym prędzej wróciłem do domu i chwyciłem swój oszczep. Wybiegłem z nim na zewnątrz. Od razu wycelowałem w bestię. Rzuciłem oszczepem w momencie, kiedy wilkołak szykował się do skoku. Broń przebiła jego ciało. Z piersi bestii wyrwał się długi skowyt, a następnie wilkołak upadł na ziemię. Dopiero gdy na śniegu pojawiła się duża kałuża krwi, niepewnie zbliżyłem się do wampira. Z trudem oderwałem wzrok od martwego mutanta i spojrzałem na blondyna.
- Twoja ręka... - zacząłem. Cały się trząsłem. Nawet głos mi się załamywał.
- To nic. - przerwał mi mężczyzna. Nasze spojrzenia się spotkały. Dlaczego był taki spokojny?
Nagle wampir odwrócił się i ruszył w las.
- Hej! Gdzie idziesz?! - krzyknąłem, biegnąc za nim. Przecież był ranny. Mógł zachorować.
Mimo starań, nie znalazłem blondyna. Wróciłem więc do domu, zabrałem swój oszczep i rozpaliłem w kominku. Już wtedy wiedziałem, że nie zasnę przynajmniej przez kilka dni.

Nie widziałem wampira przez całą zimę. Szukając pożywienia, rozglądałem się po lesie, jakbym myślał, że za którymś z drzew zobaczę blondyna. Czy w ogóle jeszcze żył? Rana wyglądała na poważną. Był Samotnikiem, a leczenie takich obrażeń samemu jest praktycznie niemożliwe. Czy znał jakichś Osadników? Albo udał się do nich, żądając leczenia? Moja głowa była pełna takich i podobnych pytań. Wiedziałem, że pewnie nie znajdę na nie odpowiedzi, a mimo to zadawałem je sobie. Sam nie wiem jakim cudem udało mi się przetrwać.

Śnieg stopniał, pozostawiając po sobie błotniste tereny, pokryte rzadką trawą. Z czasem jednak stawała się ona gęstsza, aż w końcu zajęła każdy fragment ziemi. Przyszła wiosna. Zwierzęta stopniowo budziły się ze snu zimowego i opuszczały swe diury, norki, jamy, gawry oraz Bóg wie co jeszcze w poszukiwaniu pożywienia. Z koron drzew na nowo zaczęły wydobywać się ptasie śpiewy. Siedziałem właśnie na jednej z takich gałęzi i celowałem oszczepem w zająca, który zdawał się mnie nie dostrzegać. Już miałem rzucić bronią w jego stronę, gdy poczułem silne uderzenie w drzewo, na którym siedziałem. Automatycznie chwyciłem się pnia, by z niego nie spaść. Oszczep wypadł mi z ręki, a zając uciekł. Odprowadziłem go zrezygnowanym wzrokiem. To nie był mój szczęśliwy dzień.
Moje spojrzenie zjechało nieco niżej, ciekawe, co zniszczyło moje polowanie. Widząc ogromną czarną panterę, otworzyłem szeroko oczy. Kot wbijał pazury w korę, chcąc dostać się do mnie. Poczułem jak robię się blady i nie mogę złapać tchu. To zdecydowanie nie był mój dzień.
Kocur wydał z siebie ryk, od którego przeszedł mi zimny dreszcz po plecach. Pantera wbiła pazury jednej łapy w pień, a drugą zamachnęła się. Od razu przyciągnąłem nogę do swojej piersi, ratując się przed pochwyceniem przez mutanta. Kot jednak nie zamierzał rezygnować i zaczął się wspinać na drzewo, na którym siedziałem. Byłem przekonany, że to mój koniec.
Nagle kot został trafiony przez kamień. Wyraźnie rozdrażniony zeskoczył z drzewa i odwrócił się z rykiem w stronę, z której to nadleciał pocisk. Kiedy oddalił się nieco ode mnie, zeskoczyłem z gałęzi i chwyciłem swój oszczep. Słyszałem odgłosy walki prowadzonej kilka metrów dalej. Ten, kto odwrócił uwagę kocura uratował mi życie, więc uznałem, że wypadałoby mu pomóc. Podbiegłem więc do kota i wbiłem oszczep w jego odsłonięty bok. Przeraźliwy ryk wydobył się z piersi pantery, która to na nowo zwróciła całą swoją uwagę na mnie. Czym prędzej osłoniłem się bronią przed atakiem jej pazurów. Osobnik ukryty za kotem wykorzystał okazję i ranił mutanta od tyłu. Kocur machnął wielką łapą, odrzucając mnie nią na bok. Następnie rzucił się na mnie z pazurami. Czułem jak szarpie moje ubranie, a materiał stopniowo przesiąka krwią. Z trudem obróciłem się na plecy, chwyciłem mocniej oszczep i przebiłem nim kota. Mutant wydobył z siebie agoniczny ryk, a następnie opadł na mnie bezwładnie. Nie mogłem złapać tchu, czując na sobie jego ciężar. Osoba, która mi pomogła dobiegła do mnie i zrzuciła kota z moich nóg oraz piersi. Wziąłem gwałtowny oddech, jednocześnie przenosząc wzrok na, prawdopodobnie, Samotnika, który mnie uratował. Obraz był co prawda rozmazany, ale blond włosy i jasna cera wydały mi się znajome. Zacisnąłem zęby, czując nagły przypływ bólu, promieniujący od pleców. Sięgnąłem do nich, by dowiedzieć się, co z nich wystaje. Poczułem jeszcze większy ból, kiedy wrażliwa skóra została przeze mnie podrapana. Pod palcami wyczułem dziwną błonę, której kształt przypominał smocze skrzydła. Kiedy moje ręce na nowo znalazły się przed moją twarzą, zobaczyłem, że są zakończone skąpanymi w krwi pazurami.
Nagle zacząłem się krztusić własną krwią. Plując nią na bok miałem wrażenie, że moje zęby są ostrzejsze, niż poprzednio. Zaczynało kręcić mi się w głowie i nie miałem sił nawet siedzieć, więc opadłem na trawę, stopniowo tracąc przytomność. Wkrótce wszystko stało się czarne.


Lucan?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz