1 kwietnia 2020

Od Bobby CD Derycka

Wystarczyło jedno niuchnięcie zawartości puszki, a świat jakby stał się bardziej kolorowy. Cudowny zapach przypominał dobre czasy które dawno minęły. Miłe siedzenie w chłodne wieczory z parującym kubkiem, w dresach, z uczuciem błogiego spokoju i stabilności. Czegoś, czego ostatnimi czasy bardzo tu brakowało. Nie żebym sama narzekała na moją robotę, bo w końcu to ja utrzymywałam mury wioski w jednej kupie. Ale jak widać po samotniku goszczącym właśnie w moich skromnych progach, guzik to dawało.

Niemniej musiałam skończyć rozkoszowanie się zapachem zapłaty, która rzeczywiście była wystarczająca. Aż nadto. Wróciliśmy do miłej pogadanki przy winku. Jak wiadomo wszystko co dobre, szybko się kończy, a Deryck jako samotne, wolne stworzenie chciał niedługo później zmyć się w swoją stronę. Pewnie puściłabym go, gdybym nie miała w domu okien, albo była ślepa. On zaczął zakładać swój śmieszną kurteczkę, a na dworze wręcz pizgało złem. Poza wiatrem, który niósł to co w Senniku było najgorsze, to w dodatku zaczął padać śnieg.

Samotnik zaczął się wykręcać jaki to nie jest odporny na zimno, że nic mu nie będzie. Zanim skończył dopinać się zobaczyłam plamę na jego szyi. Kiedy siedział, wydawało mi się że po prostu był odrobinę brudny, czego mogłam się spodziewać po facecie przesiadującym w krzakach. Tu, teraz i w tym świetle nie wyglądało to już tak fajnie. Podeszłam do mężczyzny, który nieco się chyba speszył nieoczekiwaną bliskością. Spojrzałam mu w oczy, po czym złapałam za skrawek materiału jego koszuli i odchyliłam. W tym momencie złapał mnie za nadgarstki, nie zezwalając na oględziny swoich ran. Wyrwałam dłonie z jego uścisku.

-Jesteś ranny!

-To nic takiego…

Stanęłam pomiędzy nim a drzwiami i splotłam ręce na piersi.

- Nie wyjdziesz z tego domu ranny i w takim ubraniu.

Deryck jeszcze przez dobrą chwilę oponował, ale w końcu się poddał, z jednej strony zapewne nie chcąc mnie urazić. Wbrew pozorom, jestem dość dobrze zaopatrzona we wszelkie leki i mazidła. Jako osoba powiedzmy, bardziej „narażona” na wszelkiego rodzaju skaleczenia starałam się mieć zawsze, wszystko co mogłoby się przydać a przy okazji nie zepsuć leżąc jakiś czas na półce w słoiku. Dostęp do specyfików wyrabianych przez wioskowych zawodowców z pewnością były sporą przewagą nad tym, czym dysponował ten samotnik, no chyba że kradł, albo miał jakieś kontakty, co by mnie wcale nie zdziwiło.

Po przymuszeniu nieco zakłopotany mężczyzna niechętnie pokazał mi swoje rany. Musiał już wcześniej użyć jakiegoś specyfiku, bo część z nich lekko się przysuszyła i mogły zacząć się powoli goić. Gorzej wyglądały te plamy w miejscach, gdzie odzież obcierała i pewnie zmazywała lek. Przed opracowaniem jakiegoś świetnego planu poskładania chłopa do kupy, zaproponowałam mu kąpiel. W sumie nie dałam też żadnego wyboru. On miał grzecznie siedzieć i czekać, a ja przyniosłam drewno na opał, postawiłam kocioł z wodą nad ogniem i zaczęłam w międzyczasie szukać czegoś odpowiedniego.

W czasie, gdy Deryck się kąpał, przygotowałam ciepłą kolację. Nie wiedziałam, co lubi, więc przygotowałam w standardzie posiłek z mięsem. Wydało mi się to najodpowiedniejszą opcją, patrząc na to, że miał w sobie gen jakiegoś zwierza tropiącego, a więc i pewnie drapieżnika. W trakcie posiłku nie odzywał się zbytnio, wyglądał na zmartwionego. Zapewnienie go, że nie nadwyręża gościnności nieco poprawiło mu humor, ale wciąż było widać, że coś mu leży na wątrobie, obojętnie czy robił dobrą minę do złej gry.

Nim skończyłam dokonywać aplikacji moich super środków na ofiarę tej popieprzonej pory roku, zrobiło się późno. Poszliśmy więc spać, ja w swoim łóżku, a on na kanapie na którą nalegał jakby było to złote łoże. No nic, dałam mu do dyspozycji górkę koców i futer, nie mógł więc chyba narzekać.

Mimo że pierwszy raz od przybycia na wyspie nocowałam w domu faceta, w dodatku samotnika którego nie znałam jakoś super dobrze, to wyspałam się bez żadnych przebudzeń, no i oczywiście obudziłam się, co w sumie było małym sukcesem każdego dnia.

Odbyłam moją codzienną, poranną rutynę, i poszłam do mojego skromnego kuchnio-salonu wykombinować jakieś śniadanie. Deryck wciąż spał, a przynajmniej tak wyglądał. I tak wiedziałam, że się obudzi jak zacznę się tłuc pracując przy garach. Nie spodobało mi się natomiast błoto ciągnące się od progu. Oraz jego koszula, znajdująca się w innym miejscu niż ją położyłam. I... igliwie na jego włosach? Serio?

Gdy tylko przetarł i otworzył oczy, zaczął się przeciągać, lecz nagle zastygł w bezruchu. Spojrzał na mnie jak dziecko przyłapane na podjadaniu czegoś, co było przygotowane dla gości. Pomachałam mu grożąco łopatką, która swoją drogą choć była czystą prowizorką, to stanowiła chyba mój ulubiony odziedziczony po poprzednim właścicielu przedmiot w tym domu.

- Lepiej, żebyś miał dobre wytłumaczenie. Ale pierw priorytety.

Brzydkie obramówki znikły, suma summarum nic się nie sączyło, ani nie rozkleiło. Muszę przyznać że część tych cudeniek nigdy nie miałam wątpliwej przyjemności testować na sobie, ale działały dość dobrze. Postanowiłam nie informować o tym fakcie mojego królika doświadczalnego.

Siedliśmy razem do śniadania, ale nie dane nam było dokończyć w spokoju, gdyż rozległo się głośne pukanie. Nie. WALENIE w moje drzwi, które były świeżo naprawione i zamalowane. Niech coś im się stanie, odpryśnie choćby jeden płatek farby, to nogi z dup…

- Natychmiast otwórz, jeśli tam jesteś!

Uhuhu, groźnie. Spojrzałam pytająco na Derycka. Co on do cholery musiał przeskrobać? Niemniej, coś musiałam z nim zrobić. Pociągnęłam go za rękę do łazienki. Otwarłam największą szafkę i znajdujące się tam ręczniki rzuciłam na wannę. Kazałam mężczyźnie wleźć tam i siedzieć cicho. Zamknęłam go tam, skulonego i poszłam otworzyć drzwi.

Strażnik za nimi od razu wstawił buciora przez mój próg, jakbym miała mu chociaż zatrzasnąć drzwi przed nosem. A ja przecież nie z tych.

-Słuchaj Bobby, wiem że ostatnio dobrze się bawisz sama. Nie widziałem cię w wiosce od jakiegoś czasu, a teraz niedawno widziano w okolicach coś... jakiegoś potwora. Chciałem sprawdzić, czy na tym bagnie jeszcze jakoś żyjesz. - powiedział wysoki strażnik. To był swój chłop, chociaż wcześniej mizdrzył się do mnie i nie jestem pewna czy przyjął do wiadomości, że ze mną nie ma szans.

- Dzięki za troskę, naprawdę doceniam. W razie czego mogę być pewna, że będziesz pierwszą osobą która znajdzie moje zwłoki.- i zapewne zbezcześci, dodałam w myślach.

- Tak na marginesie, to widziałaś coś może ostatnio? Cokolwiek, co kręci się w okolicy?

- A co? Macie trupa? - starałam się obrócić to w żart, mając szczerą nadzieję, że odpowiedź będzie przecząca. Zaczęłam martwić się o Derycka w szafce. W łazience nie było nawet okna, więc nie miał szans na ucieczkę, gdyby strażnik zaczął nalegać na wejście do środka.


Deryck? +2PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz