— Proszę bardzo — oznajmił, stawiając kubek przed kobietą. — Może jakiś
toast? — zaproponował, nadal trzymając swój kufel w powietrzu. — Za
rajską wyspę? — spytał z ironią w głosie.
— Za najlepsze wakacje, jakie nam się mogły przytrafić — dopowiedziała, a wtedy z uśmiechem zbili swoje kubki, po chwili wychylając duszkiem ich zawartość. Atmosfera rozluźniła się na tyle, że poruszali wiele tematów i rozmowa nie skończyła się tak szybko. Mężczyzna coraz to napełniał od nowa kufle, a ich zawartość znika niemal tak szybko, jak się pojawiła. Było przyjemnie, czyli tak, jak Tibby nigdy nie sądziła, że może być. Nie miała na wyspie bliższego kontaktu z nikim i nawet jeśli bliskość jej i mężczyzny nie była taką, jaką inni uznawali, dla dziewczyny był to jeden z nielicznych znajomych tutaj, dlatego ten wieczór spędzony z nim bardzo sobie ceniła. Znowu mogła zakosztować normalności, którą jej niegdyś brutalnie odebrano. Oczywiście, picie bimbru w rozpadającym się domku przypominającym katakumby z nadnaturalnie zmodyfikowanym mężczyzną nie było szczytem jej marzeń, ale najwidoczniej to było od dzisiaj jej codziennością i powinna się przyzwyczaić. Do sytuacji, rzecz jasna, nie do niego, jego domu czy bimbru.
Siedzieli do późnej nocy. Lekkie podpicie nie zajęło im dużo czasu, tak więc wkrótce wystarczyło im, że śmieją się i rozmawiają o wszystkim i o niczym. Pokój spowił mrok nocy, zrobiło się niesamowicie cicho i, jak to bywało na wyspie, nieprzyjaźnie, tak więc nie wychylali się spoza chatki, dalej opijając swoje wakacje. Gdyby miała chęci, przyznałaby, że bimber nie do końca trafiał w jej kubki smakowe, ale jego wytwarzanie na wyspie było dla niej na tyle abstrakcyjne, że nim nie pogardziła. Po którymś kuflu z kolei okazało się nawet, że właściwie to nie jest najgorszy.
— Na początku nie byłam przekonana, ale masz moje uznanie — powiedziała dość niewyraźnie, może przez wypitą ilość bimbru, może przez fakt, że był środek nocy, a ona bardzo lubiła spać. Czuła, jak sen nuży ją z każdą kolejną minutą. Nawet nie zarejestrowała, czy mężczyzna aby na pewno jej odpowiedział. Poczuła jedynie, jak jej dłoń, na której się opierała, zjeżdża bezwiednie, a głowa opada.
Obudziła się, kiedy w chatce było już jasno, a mężczyzny, z którym to kilka godzin temu piła bimber, zniknął. Siadła na pryczy, czując tępy ból głowy w skroniach i teraz pewnie powinna zacząć zastanawiać się jakim sposobem się tam znalazła, ale zamiast tego podeszła do okna, lustrując wzrokiem dwór. Przed chatką siedział mężczyzna, skupiony na czymś, co znajdowało się w jego rękach, jednak kiedy Tibby wyszła na zewnątrz, ten automatycznie przeniósł na nią swój wzrok, odrzucając trzymane rzeczy na bok. Podejrzewała, że mógł coś wyrabiać, ale w żadnym wypadku nie była to jej sprawa, więc stanęła w miejscu i przeciągnęła się, ziewając. Musiała wyglądać beznadziejnie, po nocy spędzonej w ubraniach czuła się nieświeżo, dlatego wzrokiem zaczęła szukać jakiegoś jeziora albo potencjalnego miejsca, w którym to mogłaby się umyć.
— Hej, jest tu jakieś jezioro? — zagaiła, siadając na jednym z większych kamieni. Dzisiejszego dnia było wyjątkowo ciepło, więc skierowała swoją twarz do słońca, mimo że jej upiornie blada cera domagała się cienia. — Przydałoby mi się umyć.
Zbiorniki wodne, wszystkie, bez wyjątku nigdy nie były na wyspie dość bezpieczne i zawsze wejście do jakiegoś wiązało się z niebezpieczeństwem, ale mimo wszystko, nawet mutantom. a przynajmniej niektórym zależało na zachowaniu jakiejkolwiek higieny. Bieganie po lesie spoconym, w zaschniętej krwi i wielu innych, bliżej niezidentyfikowanych substancji nie mogło być przyjemne nawet, jeśli ktoś sądził, że bardziej przypominaliśmy zwierzęta, niż ludzi. Nawet zwierzęta musiały się czasem umyć! Tym bardziej, że chęć dbania o siebie nie zaniknęła aż tak, przynajmniej u mnie, aby nie skorzystać z wody i się nie wykąpać. Inną sprawą było to, iż na wyspie zwyczajnie nie mieliśmy bieżącej wody, rur, ani kranu, z którego takowa mogłaby wypływać, tak więc co nam zostało, jeśli nie jeziora i strumienie?
—Tak — odparł, wskazując kierunek, w którym należało się udać, ale
minę miał niemrawą, jakby sobie o czymś przypomniał, ale nie w jej
naturze leżało dociekanie.
— W porządku, w takim razie wrócę niedługo.
— Uważaj na siebie — usłyszała na odchodne, kiedy zaczęła zmierzać we
wcześniej obranym kierunku. Skinęła głową, choć nie mogła powiedzieć, że
te słowa kompletnie jej nie zdziwiły. Nie widziała interesu, za sprawą
którego mężczyzna miałby się o nią martwić, ale skoro tak było, mile
połechtało ją to po głowie.
Poszła w kierunku wcześniej wskazanym przez mężczyznę. Musiała przedzierać się przez krzaki, które nieprzyjemnie kaleczyły jej skórę, jednak czym one były w porównaniu do rzeczywistego zagrożenia? Większość gałęzi, które stawały jej na drodze, łamała, mimo kolców. Na pewno nie obrała tej drogi, którą zawsze chodził mężczyzna, bo nie wierzyła, że regularnie przedzierał się przez podobne chaszcze. Musiał mieć wydeptaną ścieżkę, innego sposobu nie widziała. A może po prostu się nie mył? Przez gęstą roślinność przedarła się dość szybko i sprytnie, chwilę później stając przed sporym, rozciągającym się jeziorem. Gdzieś w oddali słyszała plusk wody, więc domyśliła się, że jest tam też strumień. Wybrała najbardziej dogodne miejsce i zaczęła się rozbierać, aby następnie wejść do wody. Schowała się między dwoma, dużymi kamieniami, skutecznie ukrywając się przed... wszystkim, co by mogło ją akurat obserwować. Mieszkając na wzgórzu miała dość niedogodny dostęp do wody, tak więc rozkoszowała się chwilą, gdyż ta była ciepła i przyjemna. Ciepła, znaczy, nie lodowata. Słońce miło przygrzewało jej skórę, tak więc kilka chwil i była sucha po wyjściu z jeziora. Ubrała się w czyste rzeczy, które wzięła ze sobą, a te wczorajsze zmięła w jedno i chwyciła w rękę. Ciemne, mokre włosy rozpuściła i pozwoliła im opaść luźno na jej ramiona, a że były długie, czasem przeszkadzały i blokowały widoczność.
— Będę już się zbierała. Dziękuję, że mnie przenocowałeś. I za ten bimber, było naprawdę przyjemnie — prychnęła nieco rozbawiona, pakując swoje rzeczy do torby, którą kiedyś uszyła. Nie miała wiele, z domu wzięła to, co się uratowało, ale nawet przed zawaleniem się dachu nie posiadała zbyt wiele. Mimo to, nie widziała większego problemu, aby znaleźć sobie inną chatę i zgromadzić nieco więcej rzeczy. Musiała się wziąć za siebie, jeśli chciała tu przeżyć, bo ciemnoskóry mężczyzna mógł być pierwszym i ostatnim, tak hojnym i przyjaznym. Było małe prawdopodobieństwo, że jeszcze kiedyś natknie się na tak pozytywnie nastawionego do niej samotnika, a osadnika - tym bardziej. W końcu większość z nich jedyne, czego chciała, to całkowicie wytępić samotnych strzelców, jakimi byli. Nie było to przyjemne, ale sytuacja, w jakiej się znajdowali zmuszała niektórych do całkiem nieludzkich decyzji.
Bezimienny? +2PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz