Powoli wyprostował się na krześle z niemałym westchnieniem ulgi i cierpienia. Po chwili wyprężył się na krześle, rozciągając wszystkie nadwyrężone złą pozycją mięśnie. Przetarłszy kilkukrotnie kart, wstał z miejsca. W tamtej chwili nie miał kompletnie nic do roboty, a przynajmniej nie pamiętał, że jednak miał. Poprawił koszulkę, która nie wiedząc jakim sposobem poprzekręcała się na nim, to samo ze spodniami. Jak on w ogóle spał na tym stole? Po pierwszej myśli przestał zgłębiać temat w myśl klasyka: „Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz”, no właśnie… śpisz. Najwyraźniej wiedział więcej, niżeliby tego chciał. W ogóle nie czuł się wypoczęty, nigdy nie był. Alkohol niby pozwalał mu odpłynąć w pozorną krainę snu, ale robił też swoje z organizmem. Spać sama z siebie nie był w stanie, więc nawet nie miał szans stwierdzić jego regeneracyjnych skutków po przemianie, bo najzwyczajniej w świecie kłóciła się z jego nową naturą.
W pot porwał ze stołu nóż i wyszedł na zewnątrz, zostawiając uchylony do połowy głaz. Upewniwszy się, że na pierwszy rzut oka jest bezpiecznie, wygodnie rozsiadł się na kamieniu. Odetchnął Świerzym powietrzem, od razu czując się znacznie lepiej. Był trochę otępiały, zmęczony, ale jakoś dziwnie zrelaksowany. Nie ma co, czasem potrzebował się z kimś spotkać i porozmawiać. Przez dłuższą chwilę siedział na kamieniu, całkiem nie spodziewając się takiego obrotu sprawy. Częstując Tibbie bimbrem, oczywiście chciał być miły, choć rzucił tę propozycję bardziej dla czystej estetyki wyboru. Był przekonany, że wybierze raczej herbatę, kobieta jednak postanowiła go zaskoczyć. Tym bardziej nie podejrzewał, że ów wieczór okaże się tak miły. Nie pamiętał już, kiedy ostatnio miał okazje się z kimś napić, pośmiać i porozmawiać o pierdołach, a nie wszystkim, co dotyczy wyspy i przetrwania. Nie oczywistym również była ilość alkoholu, jaka się wtedy wylała. Założeniem był jeden ironiczny toast, a skończyło się na całkiem słusznej rozmiarów popijawie, którą przebić mogła tylko jedna akcja odbyta w tym lokum. Nowa znajoma zaskoczyła Colette’a także betonową głową. Dawno nie widział, by ktoś mógłby tak długo dotrzymać mu kroku przy piciu, oczywiście bimbru, jeśli chodziło o inne rodzaje alkoholi, sprawa nie jego przypadku nie wyglądała już tak kolorowo.
Po raz wtóry przetoczył nieco mętnym wzrokiem po najbliższej okolicy. Wiatr niósł właśnie przyjemną melodię lasu, gdy Renoir dostrzegł leżącą nieopodal kostkę drewna. Widać nie posprzątał wszystkiego, gdy wycinał drewno na wymiar, potrzebne mu do wykonania rękojeści. Uśmiechając się delikatnie, sięgnął po drewienko, przed moment taksując je wzrokiem. Szybko wpadł na pomysł wykorzystanie go do zabicia czasu, musiał w końcu znaleźć sobie jakieś zajęcia na zewnątrz. Nie chciał przeszkadzać brunetce w odpoczynku, buszując po pomieszczeniach. Trzymał klocuszek w palcach, oczami wyobraźni nadając mu kształt małego konika, jedyny, jaki wpadł mu wówczas do głowy. Dobywając nożyk, zaczął powolnymi, wręcz lakonicznymi ruchami wydobywać z drzewa owego wierzchowca. Początkowo ujawniając światu jedynie jego powierzchowne rysy, by z czasem nakreślić szczegóły. Kiedy jednak miał zamiar zabrać się za dokładne wyrzeźbienie grzbietu, usłyszał kroki. Jak na komendę uniósł wzrok na Tibbie, wyglądającą jakby stoczyła walkę i przegrała z meblem. Z pewnością, gdyby nadal był pod wpływem, zwyczajnie by się zaśmiał, skończyło się jedynie na uśmiechu, który równie szybko, jak się pojawił, zniknął zastąpiony niemym „auć”. Ciągnąc ostatni, ślepy ruch noża, przyblokował się, Bezimienny bezwiednie przyłożył nieco więcej siły, właśnie wtedy ostrze odbiło się od niewielkiego sęku na końskim zadzie. Klinga odbiła się, kłując mężczyznę w palec. Skrzywił się, nieznacznie odkładając oba przedmioty na bok, chyba wystarczy na razie.
Kobieta usiadła niedaleko na kolejnym kamieniu. Przez chwilę mężczyzna miał wrażenie, że będą tkwić tak w milczeniu, okazało się, jednak że nie. Słysząc pytanie dotyczące jeziora, uznał jej pomysł za nad wyraz dobry. Wskazał jej odpowiedni kierunek nad wodę, jednak nie bez zmieszania. Pomysł jakkolwiek był przedni, go jednak nawiedziło pewne wspomnienie, którego wydźwięk był raczej niejednoznaczny, choć raczej wolałby tego nie powtarzać, a już na pewno nie teraz. Po powrocie samotniczki postanowił również się wykąpać, tym razem jednak zachowując szczególną ostrożność.
Tibbie bardzo szybko zniknęła w gęstwinie, znów pozostawiając go samego ze sobą. Spojrzał na krwawiący palec, na szczęście nie pociachał się dotkliwie. Zabrał sprzęt i niedoszłego konika do środka, jeszcze brakuje, by jakaś bestia go dopadła w takim stanie, wyczuwając krew.
Uprzątnął stół i kubki, z których poprzedniego wieczora musiało się gęsto wylewać. Zgroza ile bimbru się zmarnowało, uciekając na blat i powoli ściekając na podłogę. Usiadł na swoim wcześniejszym miejscu i znów zaczął skubać w drewnie, a do powrotu samotniczki, figurka była już gotowa. Jej powrót, okazał się jedynie lawiną, istnym tornadem. Wchodząc do środka, niemal natychmiast zaczęła zbierać swoje rzeczy, rzucając jedynie:
— Będę już się zbierała. Dziękuję, że mnie przenocowałeś. I za ten bimber, było naprawdę przyjemnie — i jemu zrobiło się miło na te słowa i widząc niejako zadowolenie na jej twarzy.
Cieszył się, że mógł zapewnić jej trochę, jak sama ją określiła „przyjemnej” rozrywki. Nie miał jednak prawa już jej zatrzymywać, była dorosła i mogła sama o sobie decydować. Wiedział, że, tak czy siak, nie mogła długo u niego zostać, w zasadzie nawet tego nie chciał. Lubił rozmawiać z ludźmi, ale ich obecność go męczyła i dekoncentrowała. Zakładał, że miała podobnie, skoro tak garnęła się do znalezienia sobie nowej kryjówki. Zresztą, im wcześniej ją znajdzie, tym lepiej.
Następnych kilka dni minęło względnie spokojnie. Od czasu do czasu jedynie zdarzały się sytuacje, w których Bezimienna zmora zmuszana była do odwrotu taktycznego, nie chcąc popadać w kolejne konflikty z innymi mieszkańcami wyspy czy zwyczajnie nie chcąc bezsensownie narażać życie. Krew była towarem luksusowym i o byle co jej nie przelewał.
Ostatnie raczej przykre dla niego zdarzenie przypomniało mu jedynie, by pamiętać o budowaniu kondycji fizycznej. Zaniedbanie jej w takim miejscem było karygodnym niedopatrzeniem. Zwłaszcza w takiej sytuacji jak jego, gdy zmiana fory, nie tylko ciała, ale i ekwipunku wymagała od niego zużycia dodatkowych pokładów energii, równie cennej co płynąca w żyłach posoka. Skoro jednak tak unikał picia krwi, mógł postawić wszystko jedynie na tężyznę i sprawność ciała. Nawet budzenie u zwierząt koszmarów było dla niego czymś okropnym, znęcanie się psychiczne nad zwierzęciem, nawet jeśli to nie zdawało sobie z tego sprawy, było dla niego czymś odtrącającym.
Tym bardziej wszelkie wyprawy Colette’a do różnego rodzaju zapadlisk i kanionów w poszukiwaniu surowców, samo w sobie generowało spore straty w siłach. Wówczas, zaatakowany lub niezdolny do walki nie mógł zrobić nic innego jak porzucić znalezisko. Nie był w stanie zmienić formy przy zbyt wielkim obciążeniu. Być może gdyby zrobił użytek ze swoich nowym możliwości i pił krew… Żywił jednak nadzieję, że kiedyś uda mu się wypracować to samymi mięśniami.
Kolejne dni strawił nad treningach, wręcz zbawiennych dla jego ostatnich poczynać. Mniej myślał, czuł się zdrowszy, a co za tym idzie, znacznie mniej pił. Alkohol w końcu znacznie obniża wytrzymałość.
Co jakiś czas przez jego myśli przetaczała się jednak jego nowa znajoma. Często zdarzało mu się myśleć o wszystkich poznanych na wyspie ludziach, zarówno tych, z którymi miał dobre, jak i mogące się jeszcze poprawić relacje. Najczęściej wspominał jednak tych, którym z jakiegoś powodu sprzyjał, a których nie widział od dłuższego czasu. Jedną z tych osób była Tibbie, ciężko było mu powiedzieć o niej cokolwiek. Nie spędzili z sobą wiele czasu, nie rozmawiali w taki sposób, by lepiej się poznać, a jednak pomimo raczej szorstkiego poznania, mógł w całą stanowczością stwierdzić, że zwyczajnie ją polubił. Był ciekaw czy faktycznie udało jej się znaleźć nowe lokum, wolał nawet nie myśleć, że mogłoby być inaczej. Gdyby udało mu się ją jeszcze kiedyś spotkać, chętnie by o to zapytał, jak sobie radzi.
Na szczęście rana na nodze wygoiła się zadziwiająco szybko, choć niestety, regeneracją rodem z filmu o Wolverinie mógł jedynie poważyć, choć i tak działo się to znacząco szybciej niż u zwykłych ludzi. Po całym tym niefortunnym dniu pozostała mu jedynie brzydka blizna. Jakkolwiek nie oceniałoby się Renoira z wyglądu, a najczęściej padał w jego stronę „laluś” czy czasem złośliwy „padałek” to nie przejął się tym śladem, była to kolejna, jak zwykło się mawiać „blizna do kolekcji”.
Wyszedł, dopiero gdy wiedziony chęcią do kolejnej aktywności kowalskiej, miał już dość pracy w piecu, którym palił drewnem. Nie umiał tak długo pracować, ogień utrzymywał się stanowczo za krótko i był, jeśli można go tak w ogóle nazwać, chłodniejszy. Potrzebował czegoś bardziej kalorycznego, nie mógł sobie pozwolić w tak prymitywnych warunkach, by co chwila przerywać pracę i dorzucać drewna, to mijało się z celem.
Idąc przez las, był zdeterminowany, by przeszukać każdy centymetr widocznej skały w poszukiwania czarnego złota. Pamiętał, gdy w kilka dni po odejściu Tibbie, udało mu się znaleźć wielką grudę antracytu, jednak podczas prób przetransportowania jej do kryjówki, miał to nieszczęście natrafić na tę przeklętą rośliniastą świnię. Nie mógł stanąć do walki, z powodu niedoleczonej jeszcze rany. Miał ogromny żal do wyspy o całe to zajście, w końcu tego rodzaju surowiec był wręcz idealny.
Snuł się pomiędzy drzewami. Nie był szczególnie czuły na temperaturę, odczuwał ją jednak nie tak silnie, jak kiedyś. Problem tkwił też w fakcie, że tak neutralny był wobec chłodu. Bień był tak ciepły, że pomimo szczerych chęci, nie był w stanie wysiedzieć w swoim ukochanym płaszczu. Gdyby się przymusił, z pewnością cała wyspa wiedziałaby o jego nadejściu już z kilometra. Słońce świeciło tak jasno, że praktycznie nie widział niczego. Miał nocną naturę, słońce go drażniło. Zaczął wręcz narzekać w duchu, że nie wybrał się w poszukiwania noc lub przynajmniej wieczorem. Niewiadome jednak było ile zerwa całe wydobyci i w ogóle znalezienie czegoś godnego uwagi.
Szedł przez las z kilofek uwieszonym u pasa, pod wpływem ruchu, rękojeść obijała się o jego udo, jakby ponaglając go do szybszego tempa. Mężczyzna jednak pozostawała nieugięty, sunąc przez las jednakim rytmem.
W ten sposób, pomimo palących promieni Ziemskiej gwiazdy, udało mu się przemknąć pod osłoną drzew przez Zapomniany Las. Na szczęście kojarzył drogę, którą podążał, tak bliską osady. Musiał się pilnować, by nie spotkać jakiegoś osadnika. Wytężywszy wzrok, udało mu się nawet dostrzec fragment murów wioski. Ani jednak myślał zaglądać w tamte strony. Gdy tylko jednak miał opuścić las, by przedrzeć się przez spokojny strumyk, usłyszał szelest spomiędzy krzaków. Nie był to jednak dźwięk, który sam generował, to było coś jeszcze. Skupiając wszystkie zmysł, odskoczył, przyjmując pozycję bojową, nie dobył jednak miecza. Stał i nasłuchiwał — nic. Zdziwiony stał tak jeszcze dłuższą chwilę, upewniając się, że ów szelest nie był zwiastunek zagrożenia, jak mu się zdawało. Najwidoczniej było to jakieś niewinne, małe stworzonko buszujące w ściółce, a tak nieopatrznie trącające krzaki.
Zrobił jedynie w tył zwrot, by potężnie uderzyć w coś twarzą. Uderzenie było na tyle silne, że zakręciło mu się w głowie. Odbijając się od przeszkody, padł ciężko na ziemię z cichym jękiem bólu. Chwyciła się za roztrzaskany nos, że też zawsze musiał mieć takiego pecha. Unosząc jednak wzrok, spostrzegł nikogo innego jak Tibbie trzymającą się z kolei za czoło. Była chyba równie zaskoczona i zdezorientowana, jak on.
Najwidoczniej zadziałał kolejny paradoks wyspy. Chyba oboje słysząc dziwny szelest, wzięli się nawzajem za potencjalnego napastnika, po czym jednocześnie odskoczyli, stając plecy w plecy. To niesamowite jak nietypowe rzeczy mogły się dziać na wyspie; że też żadne z nich nie zauważyło obecności drugiego. Jakby ich kolejne spotkanie dziwne nie było, to Bezimienny cieszył się, widząc brunetkę. Chyba przywołał ją w myślach.
— Tibbie — podjął jakby niedowierzając, że to naprawdę ona. — M-miło się widzieć — wysilił się na uśmiech, powoli podnosząc.
Tibbie? +3PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz