1 kwietnia 2020

Od Renarda CD Lynn [etap 3 > etap 4]

    Gdzie byłem? Dobre pytanie, chociaż odpowiedź na nie była bardzo prosta. Zamknięty we własnym świecie, w swojej głowie. Możliwe, że nadal w niej siedziałem bo wszystko dookoła wydawało mi się ciągle takie mętne, wyblakłe. Jakbym poruszał się we mgle, która przy okazji bardzo ograniczała moje ruchy. Chciałem się już uwolnić, znowu spojrzeć na wszystko z tej lepszej perspektywy, ale chwilowo było to bardzo ciężkie. Nigdzie nie widziałem wyjścia, jakiegoś klucza albo znaku, więc wychodzi na to, że jeszcze nie był to mój czas na powrót. Powoli spuściłem wzrok na jasnowłosą, która opatrywała moje rany. Była za bardzo zajęta wycieraniem brudu i krwi żeby zarzucić mi to, że się na nią gapię. Co ją właściwie obchodziło gdzie byłem? Zdaję sobie sprawę, że Melody się zamartwiała trwając w tej niewiedzy, ale Lynn? Z drugiej strony musiała pewnie też znosić grymasy jej znajomej co spowodowało, że teraz stała się taka ciekawska. W końcu odchyliłem głowę do tyłu i cicho parsknąłem żeby zwrócić jej uwagę.
- No wiesz, tu i tam. Szukałem czegoś na śniadanie - wzruszyłem ciężko ramionami i zerknąłem na jej mało rozbawioną tą wypowiedzią minę.

 No dalej, to było całkiem zabawne. Przynajmniej tak brzmiało w mojej głowie, która pełna myśli mogła faktycznie trochę zawodzić. Zamiast odpowiedzi na mój żart dostałem ostry cios w ramie, przez który prawie straciłem równowagę. Cicho się zaśmiałem i od razu złapałem się za ramię, w którym pulsował lekki ból po uderzeniu. Mimo, iż ja miałem w miarę dobry humor, Lynn nadal patrzyła na mnie surowo jakby chciała dać mi do zrozumienia, że mi nie odpuści, a ja się nie wywinę. Co za wkurzająca baba.
- Musiałem się odciąć na chwilę, jasne? - przewróciłem oczami w końcu też nieco poważniejąc, a przed oczyma znowu pojawił mi się obraz zakrwawionego ojca leżącego przy grobie Galii i Farrah - Poza tym do czego ci się przydadzą te informacje? - uniosłem lekko jedną brew.
- Na przykład do tego, czy robić tak - mocniej przycisnęła do rany gazik nasączony środkiem odkażającym. - Czy może traktować cię jak jajko - prychnęła.
Momentalnie zacisnąłem palce na blacie i wstrzymałem powietrze żeby nie wydać z siebie żadnego kompromitującego dźwięku. Nie oszukujmy się, odkażanie ran boli bardziej niż samo ich powstawanie.
- Spokojnie, nie potrzebuję litości - wypuściłem w końcu wstrzymywane powietrze - Skończyłaś już, prawda? - zapytałem z opanowaniem mając nadzieję, że więcej razy nie będzie mnie tak torturować.
- Nawet na litość trzeba sobie zasłużyć - mruknęła, wyrzucając do kosza zakrwawiony materiał. - Skończyłam.
- Dzięki Bogu - wydałem z siebie długi jęk ulgi i odwinąłem nogawki swoich spodni w końcu stając prosto.
Rany bolały mnie obecnie jeszcze bardziej niż wcześniej, ale miejmy nadzieję, że ból przejdzie tak szybko jak powstały. Przywróciłem się do ładu i zerknąłem na Lynn, która pakowała wszystkie rzeczy do prowizorycznej apteczki. Szturchnąłem ją lekko w ramię żeby na mnie spojrzała.
- Dzięki Lynn - skinąłem lekko głową w jej stronę.
Dziewczyna tylko lekko uniosła kącik ust i jakby machnęła na to ręką. Wyszedłem więc z małej łazienki, w której ledwo się mieściliśmy i udałem się do miejsca pracy Melody. Opierając się na jej stole przyuważyłem, że zszywała ona moją pelerynę, która wyglądała już raczej jak zwykła szmata. Szczerze, to nie obchodził mnie jej stan, ale znaczenie i to kim była jej wcześniejsza właścicielka. Uśmiechnąłem się na wspomnienie poważnej aczkolwiek bardzo kochanej matki. Kobieta chyba zauważyła mój mały uśmieszek bo bez słowa położyła swoją dłoń na mojej jakby chciała dodać mi otuchy.
- Nie musiałaś. Ukradłbym ci kilka nitek i sam bym ją zszył - niekontrolowanie zabrałem rękę, bo nagle dotyk innej osoby stał się dla mnie bardzo dziwny.
- Nie ma problemu, Renek. Dla ciebie wszystko, pamiętaj - wróciła do szycia zakładając długie pasma za uszy.
    Po chwili odstąpiłem i odepchnąłem się od blatu żeby przypadkiem stanąć twarzą w twarz z Lynn. Od razu przesunąłem się żeby zrobić jej przejście. Chyba wolałem jej obecnie nie podpadać. Nagle poczułem się wyjątkowo niepotrzebny, a wręcz niechciany. Wtargnąłem na ich teren zupełnie nie proszony i zostały zmuszone żeby odstąpić od swojej pracy i się mną zająć. Przecież mogłem jakoś poradzić sobie sam. Odkąd pamiętam działałem w pojedynkę, więc co mnie pokusiło żeby tutaj wrócić? Nagle od tego wszystkiego zaczęło kręcić mi się w głowie. Dziwna mgła znowu pojawiła się wokół mnie i już nie wiedziałem czy to tylko jakiś mój wymysł czy pomieszczenie faktycznie wypełniło się jakimś dymem. Zaczął on uniemożliwiać mi oddychanie i poruszanie się, ale jak uniosłem spojrzenie na kobiety, zupełnie nic im nie było i nie przerwały swoich czynności. Złapałem się za głowę sądząc, że kolejny raz mój umysł płata mi figle, ale przeważnie dosyć szybko to ustawało. Tym razem nie chciało odpuścić w ogóle. Ciężko zakasłałem w zgięcie łokcia i udałem się do łazienki przy okazji przewracając parę rzeczy na podłogę, które z hukiem się od niej odbiły. Wszystkie odgłosy zrobiły się takie wyraźne. Zaniepokojony głos Melody dosłownie zżerał mnie od środka. Gdy w końcu dotarłem do łazienki wydawało mi się, że podróż do niej trwała kilka godzin. Od razu zatrzasnąłem za sobą drzwi i tuż przy nich osunąłem się na ziemię. Zaczęło strasznie palić mnie pod skórą, ale drapanie w tych miejscach wcale nie pomagało. Wręcz przeciwnie, robiło się gorzej. Paznokcie znacznie się wydłużyły i poraniły moją skórę, na której zresztą zaraz zaczęła wyrastać gęsta sierść. Czułem jak moje kości zaczynają pękać i się przestawiać. Ciągle darłem się z bólu, ale tego nie słyszałem. Po całkiem długiej chwili nic już nie słyszałem. Tylko dziwny pisk. Krew buzowała we mnie jak szalona, ale czułem, że ktoś przejął nade mną kontrolę. Już nie byłem w swoim ciele, a moje ludzkie myśli odpychało coś na drugi plan. Gdy rozszalałymi oczami ujrzałem, że w drzwiach staje zaniepokojona Lynn chciałem wstać i zapewnić ją, że już wszystko dobrze. Zamiast tego uniosłem się na czterech kończynach i zacząłem zmierzać w jej stronę. Z pyska kapała mi ślina, a kły wręcz bolały od braku pożywienia. Tylko dlaczego? Nie byłem głodny, nie chciałem nikomu zrobić krzywdy. Na pewno nie im. Nie umiałem się jednak powstrzymać, ciągle się zbliżałem. Może faktycznie byłem więźniem, który nie potrafi już nawet zapanować nad własnym ciałem.

Lynn?

993 słow - 1 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz