Nie miałam zamiaru się nad nim litować, bo to całkowicie mijało się z jakimkolwiek celem. Nie byłam też dla niego w żaden sposób bliską osobą, ot, znajomi. I to by było na tyle, dlatego nie naciskałam, ani nie pytałam, bo wiedziałam po sobie, że nie byłabym skora do mówienia czegokolwiek o sobie komuś, kogo nie znałam i zwyczajnie mu nie ufałam. On też nie był specjalnie wylewny, więc temat zwykle uciekał nam między palcami i sprowadzało się do krótkiego droczenia się i przekomarzania.
Po opatrzeniu jego ran, które, tak na marginesie, nie wiem jak zrobił, wróciłam do szycia jednej z wielu kurtek. Melody zszyła jego biedną pelerynę będącą w opłakanym stanie, a on z zadowoleniem zmierzył ją spojrzeniem. W pewnym momencie jego zachowanie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Wyglądał, jakby chwilowo stracił kontakt z rzeczywistością, nie odpowiadał na ciche pytania Melody, a jego oddech niespodziewanie przyspieszył do takiego tempa, jakie ja osiągałam po kilometrowym biegu. Żart, nie przebiegłabym tyle. Nagle stał się zupełnie nieporadny ruchowo, chwiał się na nogach i jego stan wyglądał na poważny. Obserwowałam to ze zmarszczonymi brwiami i narastającym uczuciem niepokoju, kiedy zaczął kierować się w stronę łazienki. Strącił przy tym gliniane słoiczki, które stłukły się z trzaskiem, a igły i szpilki wysypały się na podłogę, wbijając się w drewniane panele. Drzwi od łazienki trzasnęły z hukiem, Melody rzuciła się do nich niemalże natychmiast. Ja stałam z boku, to w końcu nie była moja sprawa, ale w razie potrzeby byłam gotowa pomóc. Obserwowałam rozwój sytuacji, kiedy do naszych uszu doszedł jego przepełniony bólem wrzask. Nie trwało to długo, bo przecież nikt nie dałby cierpieć mu samemu w łazience. Melody zniknęła gdzieś za rogiem, uprzednio mówiąc do mnie coś, czego niestety nie zdążyłam zarejestrować, a może nie byłam w stanie, oszołomiona sytuacją. Drzwi od łazienki w pewnym momencie stanęły otworem i już chciałam wejść, jednak widok, który ujrzałam, wbił mnie w podłogę. Nie wiem jak wielkie było zwierzę stojące przede mną, jednak jego wygląd sprawił, że moja krew stężała w żyłach, odchodząc całkowicie od twarzy. Przełknęłam ślinę, widząc jego rozwścieczenie i ślinę kapiącą z paszczy uzbrojonej w szereg ostrych, połyskujących zębów. Zaczęłam się cofać z przerażeniem, w miarę kroków, które Renard pokonywał w moją stronę. Nie przypominał siebie, jego oczy były zamglone i pozbawione wszelkich resztek człowieczeństwa, z jakimi jeszcze nie tak dawno się spotkałam. W momencie, w którym z moich oczu pociekły łzy doszło do mnie, jak bardzo niebezpieczne jest życie na wyspie oraz, że dosłownie każdy jest w stanie zrobić krzywdę. Chłopak nad sobą nie panował, nie było w nim nic z tego Renarda, którego obdarowałam kuksańcem jeszcze kilkadziesiąt minut temu. Czułam się przy nim niezwykle mała, jego postać przewyższała mnie kilka razy i mało brakowało, aby dotknął sufitu, który z resztą był bardzo wysoko, jak na moje oko.
W pewnym momencie, w którym myślałam, że nie wytrzymam z narastającego napięcia, Melody wróciła. Jej twarz przybrała zszokowany wyraz, ale chwilę później otrząsnęła się, krzycząc jego imię. Ten wydawał się, jakby tego zupełnie nie usłyszał - rozwścieczyło go to jeszcze bardziej. Nawet nie zauważyłam, kiedy skoczył w moim kierunku, a ja ze zduszonym krzykiem rzuciłam się w bok, aby mnie przypadkiem nie rozszarpał. Moja ciężka aura, która wytworzyła się jako mój naturalny mechanizm obronny nagle się przebudziła, na co nie miałam wpływu. Chłopak zaskomlał w bólu, opadając na ścianę. Ta zatrzęsła się niebezpiecznie, z komody, która stała o nią oparta, spadły na niego materiały i gliniane pojemniki z narzędziami. W budynku panowało pobojowisko, Renard opierał się o ścianę, ciężko dysząc, ja stałam przy jednej z przeciwległych, obserwując wszystko z przeszklonymi, szeroko otwartymi oczami, a Melody wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć.
– Dzień dobry, ja po – wszystkie głowy naraz obróciły się w stronę drzwi, z których dobiegł czyjś głos. Krępy mężczyzna w podeszłym wieku stał u ich progu, patrząc na nas ze zdziwieniem wypisanym na twarzy. Kobieta natychmiast ruszyła w jego stronę, blokując wszelki widok, a następnie wyszła z nim na zewnątrz, mówiąc coś, czego już nie dosłyszałam.
Przeniosłam swój rozbiegany wzrok na Renarda, który siedział tak, jak wcześniej, zmarnowany, z przymkniętymi oczami. Trząsł się jak osika na wietrze, chociaż to chyba było nie najlepsze porównanie, z uwagi na okoliczności. Mimo, że czułam obawę, podchodząc do niego, chwyciłam za koc leżący niedaleko i uklęknęłam przy chłopaku, narzucając go na jego ciało. Odgarnęłam wszystkie zniszczone rzeczy, które nas otaczały, pochylając się nad nim.
– Chodź, położysz się – położyłam delikatnie dłoń na jego ramieniu, a ten wzdrygnął się przy pierwszym kontakcie. Był rozpalony i spocony, a jego włosy opadały na jego czoło, kiedy popatrzył na mnie swoim nieprzytomnym wzrokiem.
– Poradzę sobie – zasapał ciężko i przy pierwszej próbie wstania od razu się przewrócił. Gdy ponowił starania upadł ponownie w końcu się poddając, na co westchnęłam ciężko, podchodząc do niego. Przerzuciłam jego rękę przez swoje ramię i w pierwszym momencie zgięłam się, czując jego ciężar, jednak chwilę później, na szczęście, leżał na kanapie w zacienionym kącie pomieszczenia. Nakryłam go szczelniej kocem, zostawiając na chwilę. W tym samym czasie poszłam do łazienki, z której wróciłam chwilę później z namoczonym ręcznikiem.
– Weź to – powiedziałam cicho, nakładając zimny materiał na jego spocone czoło. – Chcesz coś pić? – spytałam na wszelki wypadek, jednak była to chyba bardziej... próba łączności, bo ten wyglądał, jakby tracił kontakt z rzeczywistością.
– Wody – zasapał. – Proszę.
W momencie, w którym wstałam i podeszłam do prowizorycznego, kuchennego blatu, biorąc z niej jeden z kubków i nalewając do niego wody, wróciła Melody z wyraźnie zmartwionym wyrazem twarzy. Najwidoczniej przepędziła osadnika, który napatoczył się tu w złym czasie, a kiedy spojrzała na mnie, wzruszyłam tylko ramionami, dając Renardowi wodę, którą wypił duszkiem. Pierwszy kubek pełen wody pochłonął w kilka sekund. I drugi, i trzeci, i czwarty. A potem zasnął twardym snem, więc z bezradności jedynie nakryłam go jeszcze jednym kocem, a następnie zaczęłam sprzątać dom razem z Melody.
Renard? +2PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz