Film mi się urwał tuż po wejściu do chatki Venti. Nie spodziewałbym się, że można aż tak szybko odlecieć. Choć na dobrą sprawę naskładało się na to wiele innych aspektów. Zmęczenie, stres, tęsknota, to, że się martwiłem i sam fakt tej rośliny, która mnie postanowiła dziabnąć. Wszystkie rzeczy skupione w jedno, spowodowały mój stan.
Sam nie wiem, ile czasu byłem nieprzytomny, ani co się wokół mnie działo.
Wtedy też wpadłem w jakiś dziwny trans, który mnie ciągnął za rękę. Szedłem w stronę oświetlonego pomieszczenia przez tunel, który był oświetlony jedynie jednym światłem co półtora metra. Nie szedłem, a wręcz sunąłem nad ziemią w stronę pokoju, widząc przebłyski na ścianach, jakby różne momenty wyjęte z mojego życia. Pomniejsze aspekty, jak i ważniejsze wydarzenia. Wszystko prawdziwe i to, co się wydarzyło. W pewnym momencie jednak powoli zamieniało się to w coś jakby iluzje, rzeczy, które się nie wydarzyły, lub nawet nie mogły się wydarzyć. Mocno przejaskrawione oraz przekoloryzowane. W pewnym momencie zacząłem się czuć dziwnie. Nieswojo oraz lekko zagubiony. Zaczynałem słyszeć jakby nowe dźwięki, kolory czy też postacie.
Z czasem chciałem, aby ten dziwny stan się już kończył, jednakże wcale się na to nie zapowiadało. Byłem może w połowie korytarza, jednak jakbym nieco zwalniał. Obrazy był coraz intensywniejsze i bardziej wyraźne, aby po chwili niknąć za mgłą.
Miałem wrażenie, że ta roślina, co mnie udziobała, musiała zadziałać na mnie jak narkotyk.
Narkotyki mają to do siebie, że dawka musi albo przestać działać, albo zostać zniwelowana przez osobę trzecią. Można też przez siebie samego, o ile wszystko będzie dostępne pod ręką. Aktualnie sam nie mogłem tego zrobić, więc musiałem liczyć na tę staruszkę Tini, Teni, Tinie... Jak jej tam było. Taka staruszka. Uszka. Uszkastarmuszka.
Czułem narastający ból głowy, narastający niepokój oraz zwiększającą się ciepłotę ciała. Z każdą chwilą czułem się coraz dziwniej i mniej pewnie. Miałem wrażenie, że ten jad, czy cokolwiek innego co tam było, po prostu narastało we mnie i nasilało się. Jednocześnie jakbym nieco zwalniał, podróżując przez korytarz. W pewnym momencie miałem się zatrzymać, kiedy poczułem dziwne ukłucie, jak i coś zimnego na swoich kończynach oraz głowie.
Nie zatrzymując się, zacząłem powoli cofać. Z każdą sekundą powracałem coraz szybciej i szybciej. Można by rzec, że w pewnym momencie wręcz "spadałem" do tyłu. Nagle się ocknąłem.
Otworzyłem oczy, unosząc się na ręce i rozglądając się dokoła siebie.
- Co mnie ominęło? - Zapytałem niepewnie do zgromadzonych w pomieszczeniu.
- Niewiele, zemdlałeś. – Odparła kobieta, której jeszcze nie zdążyłem poznać.
- Deryck, poznaj moją przyjaciółkę Andre. Andre, poznaj Derycka. Tylko nie spiskujcie przeciwko mnie. – Przedstawiła nas sobie.
- Rozumiem, że wszyscy tutaj są osadnikami?
- Tak, od teraz ty też. Sama o to zadbałam.
- Chyba możemy już was zostawić. Venti, wyciągnęłam z pułapek za ciebie zwierzynę na dzisiaj dla Osady, więc masz wolne. – Poinformowała nas Andre.
- Teraz oboje będziecie dochodzić do siebie przez dwanaście godzin. Tylko ostrożnie. Łobuziaro, masz w spiżarce obiadokolacje dla waszej dwójki.
- Dziękuję wam wszystkim za pomoc. Bez was nie dałabym rady. – Venti pokiwała głową poważnie. – Jak mam to teraz wam wynagrodzić?
- Ryzykowałaś dla mnie życie – Przyznałem na głos z niedowierzaniem. – Zwróciło się między nami. Ja w coś wlazłem podczas wyprawy dla ciebie, ty dla mnie się połamałaś.
Powiedziałem, a Andre wraz z Tenią wyszły z chatki, zostawiając nas samych na pastwę losu. A właściwie samych sobie na rozmowy oraz może inne rzeczy. Na przykład planszówki.
- Wygląda na to, że zostaliśmy sami. – mruknęła po chwili nasłuchiwania i wkrótce odgłosy rozmów kobiet zniknęły w oddali. - Coś jeszcze ci się stało oprócz tej rośliny?
- Tak. Zgubiłem się. Tak poza tym to nic. Martwiłem się też o ciebie.
- Nie było takiej potrzeby. Nie wykrwawiałam się, a poza tym często zdarza mi się coś sobie zrobić. Taki mam zawód. Muszę teraz cię przerażać – Loki jej się zakręciły intensywniej, niż tego chciała.
- Nie szkodzi. - Uśmiechnąłem się delikatnie i z uczuciem. Czułem się jeszcze osłabiony.
- To jakie masz teraz plany? Wiesz już, gdzie się wprowadzisz? - Zapytała mnie o to, a pytanie zaczęło rozchodzić się po mojej głowie jakby echem, kilkanaście razy tam i z powrotem. Czułem się lekko zdezorientowany, jak i kopnięty brzydko mówiąc w dupe.
Teraz sobie zdałem sprawę z tego, że w osadzie muszę żyć jakby od nowa. Muszę się czymś zacząć zajmować, znaleźć sobie domek i jeszcze go pewnie opłacać za marne grosze, ale zawsze. Mruknąłem cicho i niepewnie sam do siebie, po czym spojrzałem na dziewczynę.
- W sumie... W sumie nie... - Powiedziałem, lecz za chwilę dopowiedziałem. - Chociaż mam pewien plan. Chcę na pewno być drwalem. Ścinać drzewa, opiekować się nimi oraz coś ze stolarstwem, ale amatorskim. Coś próbować, montować, budować... Nie jakieś szaleństwa, ale zawsze coś. Oprócz tego mam upatrzony... Dom w skale. Wydaje się to przyjemne miejsce do życia. Przez skały powinno być chłodniej, ale i przyjemniej... Tak czy inaczej, teraz moje życie się zmieni, co pewnie sama dobrze wiesz. Będę musiał się jakoś nauczyć żyć wśród was, jednocześnie próbując przeżyć wśród osób, które za mną nie przepadają... Heh... - Zaśmiałem się cicho i spojrzałem w podłogę. Zastanawiałem się, czy na pewno dobrze zrobiłem.
Venti powoli i ostrożnie wstała, kuśtykając do mnie i siadając obok, kładąc rękę na moim ramieniu i cicho mówiąc.
- Dokonałeś dobrego wyboru Derycku. Myślę, że odnajdziesz się tutaj i to, co będziesz robić, będzie sprawiało Ci przyjemność. - Powiedziała łagodnie, po czym ponownie wstała, gdy tylko przeniosłem na nią wzrok. - Odgrzeje nam tę obiadokolację... W sumie to zgłodniałam...
- Pomogę ci Venti. - Zacząłem się podnosić, ale dziewczyna od razu mocno mnie docisnęła do kanapy.
- Poradzę sobie. Odpocznij jeszcze chwilę i nabierz siły, abyś mógł zjeść. Teenie robi bardzo syte posiłki. - Zaśmiała się, po czym ruszyła w kierunku znanym dla siebie.
Powoli się rozejrzałem po mieszkaniu i ostrożnie się rozciągnąłem. Moje mięśnie były lekko zastałe, a całe ciało mnie trochę bolało. Chyba przez ten upadek, gdy zemdlałem. Tak czy inaczej, po krótkiej chwili wstałem i wtedy poczułem, że to był błąd. Od razu zakręciło mi się w głowie, ale złapałem się oparcia. Potrzebowałem dobrej chwili, aby dojść do siebie.
Gdy stałem już o wiele pewniej na nogach, udałem się do kuchni. Tam złapałem dziewczynę na podgrzewaniu pożywienia.
- A więc to tak! - Zawołałem, na co ta delikatnie podskoczyła.
- Co się stało? - Zapytała zdezorientowana.
- W sumie to nic. Chciałem zobaczyć twoją minę.
- Deryck!
Po zjedzonym posiłku oraz kilku rozmowach znów czułem, że nadużywam gościnności. Zacząłem się lekko kręcić i chciałem już wychodzić. Oczywiście moja droga Venti nie chciała mnie jeszcze puścić, tłumacząc się tym, że wolała mieć pewność, iż jestem cały i zdrowy. Pomimo moich zapewnień, ta nie chciała wierzyć. Kobiety jednak nie przegadasz.
Po kolejnych dwóch godzinach pozwoliła mi wyjść i wrócić bezpiecznie do domu. Podała mi jeszcze jakąś legitymacje, mówiąc, że to mam okazywać strażnikom podczas wchodzenia do wioski. Zapowiadało się coraz ciekawiej z dnia na dzień. Musiałem jeszcze obmyślić w głowie plan zabrania swoich wszystkich rupieci ze stajni i przetransportowania ich do swojego nowego domu. Spojrzałem jeszcze na kobietę z delikatnym uśmiechem malującym się na moich ustach. Było widać moje szczęście, które narastało od pewnego czasu. Może w końcu zaczęło mi się dobrze układać?
- Swoją drogą Venti to liczę, że mnie odwiedzisz, a nawet pomożesz mi urządzić mój domek... - Powiedziałem, patrząc w jej oczy.
- Oczywiście, jeśli masz taką ochotę i nie będzie ci przeszkadzać, że kobieta przestawia twoje rzeczy... - Zaśmiała się, na co odpowiedziałem tym samym.
- Myślę, że jakoś to przeżyję. Przyjdź jutro rano. Będę na Ciebie czekał. - Kiwnąłem delikatnie głową, na co odpowiedziała tym samym. - Do jutra Lady Venti. - Przytuliłem ją i ruszyłem w swoim kierunku.
***
Po powrocie już do swojego starego domostwa zabrałem wszelkie ubrania, przyrządy i narzędzia. Wszystko spakowałem do dwóch plecaków, które wrzuciłem na sanie, tak samo, jak z całą resztą, która się nie zmieściła. Oprócz tego zapakowałem też pocięte kawałki drewna, aby je wykorzystać w późniejszym okresie. Tamto drugie powalone drzewo musiał sobie już ktoś wykorzystać dla siebie. Ktoś już miał o tyle dobrze, że to już było powalone.
Powoli ruszyłem w stronę wioski z całym swoim marnym dorobkiem.
Miałem pewne problemy przy bramie, bo gdy mnie zobaczył szczególnie jeden ze strażników, z którym miałem od dawna na pieńku, chcieli mnie złapać i uwięzić. Zdziwili się jednak mocno, gdy zobaczyli mogą legitymacje, a gdy sprawdzili w spisie mieszkańców, to faktycznie się tam znajdowałem. Nie mogli się temu nadziwić i uwierzyć, jednakże musieli mnie wpuścić. Przecież nikt nie mógł podrobić ani legitymacji, ani wpisu w głównej księdze rady głównej. A może właśnie się dało?
Powoli podszedłem do swojego domu w skale i od razu cicho westchnąłem. Ni to ze zmęczenia, ni z natłoku myśli. Wiedziałem, iż teraz jakoś pasuje wszystko na spokojnie sobie poukładać i założyć jakiś biznes. Słyszałem co nieco o życiu w wiosce, że ludzie wymieniają się między sobą lub uprawiają handel barterowy. Postanowiłem sobie wszystko dokładnie rozpisać na kartce, na czym skupić się najpierw, co zrobić w drugiej kolejności i jak się tu rozpromować. Jako drwal miałem chyba dość ciężką pracę i dość potrzebną. W zimie przecież trzeba było palić w piecach, przez co było potrzebne drewno.
Czułem się teraz poniekąd potrzebny, jak i użyteczny. Czułem, że ludzie mogą mnie polubić i przestań mnie wytykać palcami. Postanowiłem nawet na skrócenie swoich włosów i zmianę ubrania. Chciałem też zainwestować w małe metalowe płytki, które posłużyłyby mi jako dodatkowy pancerz, szczególnie gdybym wychodził w las, aby ścinać drzewa. Dobrze wiedziałem jakie stwory mogą mnie zaatakować, jednocześnie, jak odpryski od rąbania drewna mogą pokaleczyć.
Robiło się coraz później, a ja kończyłem powoli przenosić swoje rzeczy z sań do domu. Miałem już na czym spać oraz co zjeść. Dostałem też kilka koron na wstępie, aby móc sobie kupić jakieś śniadanie rano. Oprócz tego dostałem jakieś ciuchy, które na dobrą sprawę wcale mi nie pasowały. Musiałem najwidoczniej odwiedzić krawcową, aby nieco przerobiła ubranie. Ciekawe swoją drogą, czy mieli swego rodzaju układ, skoro rozdawali ubrania. Wątpię, aby na chociaż jedną czwartą wszystkich, te ubrania pasowały. Chcąc nie chcąc musieli iść do krawcowej, żeby je delikatnie przeszyła, za co musieli zapłacić, a krawcowa pewnie odpalała działkę strażnikom. Wprost interes życia. Trzeba zdecydowanie to opatentować.
Stwierdziłem jednak, zastanawiając się nad ubraniem dłuższą chwilę, że po prostu porwę materiał na mniejsze kawałki i wykorzystam do czegoś. Teraz w końcu nie było takie łatwe zdobyć tkaninę czy tego rodzaju luksusy. Potrzebowałem jednak dobrze się zastanowić nad tym, na co dobrze to wykorzystać. Z pewnością chciałem sobie zrobić dwie pochodnie, gdyż na pewno przyjdzie mi pracować w nocy. Moja natura Wendigo w końcu kocha wszystko, co mroczne, przez co noc jest moją ulubioną porą dnia.
W końcu nadeszła wieczorowa pora, przez co trzeba było powoli zbierać się do spania. Czułem się zmęczony i lekko wykończony, a następnego dnia miałem mieć gościa w swoich nowych skromnych progach. Pasowało trochę posprzątać i przygotować kilka rzeczy. Nie mogłem też jej niczym przecież nie poczęstować.
W końcu poszedłem spać, zasypiając niemal od razu w mocny, głęboki sen.
Obudziłem się z samego rana, gdy tylko słońce zaczęło przebijać się przez okno. Otworzyłem powoli oczy, czując się co najmniej dziwnie, śpiąc w innym dla mnie, nowym miejscu. Spojrzałem na zegarek i aż podskoczyłem, widząc godzinę na zegarze. Dochodziła już dziewiąta, a za chwilę miała przyjść przecież Venti.
Od razu wyskoczyłem z łóżka i postawiłem na omlety z warzywami. Zacząłem je szybko robić, w międzyczasie się szybko ubierając i sprzątając swoje małe mieszkanko.
Czas leciał nieubłaganie szybko, a ja miałem jeszcze całą masę rzeczy do zrobienia. Miałem nadzieję, że kobieta nie zapuka jeszcze do moich drzwi. Na całe szczęście wysprzątałem w miarę ładnie dom w środku. Omlety były prawie gotowe i ja sam byłem już ubrany. Powoli przeleciałem wzrokiem cały dom, ale według mnie było w sam raz. Gdzieś w głębi mnie, wciąż trwała nadzieja, że Venti pomoże mi jakoś ładnie umeblować i udekorować ten dom, aby był w miarę przytulny.
Ściągnąłem omlety z patelni i położyłem na talerzykach, podając do tego sok. Dałem ręce na biodra i westchnąłem zadowolony z siebie, kiedy usłyszałem pukanie do drzwi. Wiedziałem kto to mógł być, szczególnie widząc, która jest godzina. Podszedłem do drzwi, otwierając i uśmiechnąłem się od ucha do ucha, widząc dziewczynę.
-Witaj Venti! Chodź, chodź. Śniadanie już czeka! - Zawołałem, robiąc krok do tyłu i jednocześnie miejsce w drzwiach, aby weszła do środka.
Venti? +3PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz