Zamiast wyjść na zewnątrz by zając się swoimi uprawami, został w swojej drewnianej chatce, pierwszą godzinę nie wiedział co ze sobą zrobić. Chodził po drewnianej podłodze, wsłuchując się w jej ciche pojękiwania i szum deszczu za szybą. Rozmyślał. Jego myśli przeskakiwały od jednej do drugiej, nie zostawiając mu chwili na zapamiętanie, chociaż małego ułamka z całego tego chaosu. W końcu przestał to robić, obawiając się, że jeszcze chwila a całkowicie straciłby humor i pogrążył się w dekadentyzmie, rozpamiętując wszystkie popełnione przez siebie błędy w ciągu całego życia. Postanowił zająć się czymś pożytecznym, nie mając nic innego w zanadrzu, zaczął robić porządki w swoich zapasach. Na jednej ze ścian na malutkich haczykach suszyły się zioła, zdjął je z nich i do wiązanek dodał nowe gałązki, które poprzedniego dnia zerwał w lesie, po czym odwiesił je z powrotem. Następnie przestawiał rzeczy, które w artystycznym nieładzie zagracały drewniany stół znajdujący się w pomieszczeniu. Na blacie w kilku miejscach rozsypały się drobne ziarenka kilku rodzajów rośli, ziarenko po ziarenku zbierał je i układał sobie na dłoni. Kiedy wszystkie czarne, delikatnie podłużne ziarna były zebrane, włożył je do odpowiedniego płóciennego woreczka. Tak samo postąpił z innymi nasionami, sortował je i chował do w oddzielne miejsca, tak by już nie mieszały się ze sobą. Odstawił na bok prowizoryczny moździerz, jaki wykonał z płaskiego kamienia, do rozgniatania roślin potrzebnych mu do tworzenia mieszanek o różnym zastosowaniu w zależności od tego, co użył do ich stworzenia.
Zajmując się sprzątaniem, przestał niepotrzebnie rozpamiętywać, odciął się od myśli, zagłębiając się w błogi spokój, jaki zapanował w jego wnętrzu. Skupiając się na swoim zadaniu, nie zwracał nawet uwagi na bodźce zewnętrzne. Nie słyszał już tłukących się o szybę gęstych kropli deszczu, on widoku, których gęsia skórka przechodziła mężczyźnie po karku. Na samą wizję tego, że mógłby stać pod ich gradem, z każdą mijającą sekundą moknąć coraz bardziej, robiło mu się zimno.
W chwili, gdy stwierdził, że wszystko zostało uprzątnięte, zauważył pewien bardzo istotny brak w zaopatrzeniu, mianowicie jego zapas wody pitnej skurczył się w tempie szybszym, niż się tego spodziewał. W opuszczonych chatach znalazł kiedyś kilka solidnych wiader, w których trzymał wodę. Z nich wszystkich tylko w jednym była jeszcze woda i to w niewielkiej ilości. Musiał iść nad rzekę, aby uzupełnić zapas. W chwili, gdy o tym pomyślał, wyjrzał przez okno i zaskoczony nieświadomie delikatnie otworzył usta, ale szybko kąciki jego ust uniosły się w górę, ciesząc się razem z ich właścicielem na to, co ujrzał. Za oknem nie było ślady po deszczu, na szklanej tafli pozostało kilka spływających kropli, a trawa w oddali pokryta mokrą warstwą mieniła się niczym małe gwiazdeczki, przez promienie słońca, które łaskawie wyjrzało zza deszczowych chmur.
Iri nie chciał przegapić takiej okazji, obawiał się, że niedługo deszcze znowu może zacząć padać, postanowił od razu wyjść z domu, by zaopatrzyć się w potrzebny mu surowiec. Dodatkową jego motywacją, że woda ze strumienia po deszczu smakowała lepiej niż na co dzień. Z tą myślą zabrał dwa wiadra i wyszedł z nimi z domu. Rzucił ulotne spojrzenie na swoje przydomowe uprawy, martwił się, że przez mocny deszcz może coś im się stać, jednak jego obawy były niepotrzebne. Wszystkie rośliny miały się dobrze, jedynie mała łodygi, niedawno zasadzonego łopianu przekrzywiła się na bok pod wpływem wiatru towarzyszącemu ulewie. Mężczyzna obiecał sobie, że poprawi to po powrocie, widocznie za płytko wsadził ją w ziemię.
Uważnie stawiając każdy krop, by nie zanurzyć się po kolana w błotnistym podłożu, faun przeszedł przez bagna i kiedy znalazł się już na stabilnym gruncie, przyśpieszył kroku. Chciał jak najszybciej załatwić tę sprawę. Mimo pośpiechu, jaki sobie narzucił, pozwolił sobie na rozglądanie się i podziwianie lasu w całej swojej pięknej okazałości. Inni pewnie powiedzieliby, że to miejsce jest straszne albo niebezpieczne, w przeciwieństwie do nich Iri tak nie myślał. Dostrzegał piękno lasu w koronach olbrzymich drzew, które prawie w całości przysłaniały niebo nad jego głową. Nisko nad ziemią, rosły krzaki i niebezpieczne, trujące rośliny, które bez problemu swoim ukrytym jadem pozbawiłyby go życia. Całe otoczenie miało dla niego urok, nie przeszkadzały mu niebezpieczeństwa czyhające w zaroślach czy ściółce. W końcu każda żywa istota miała prawo się bronić.
Nagle z jego myśli wyrwał go cichy ptasi ćwierkot, szybko rozpoznał, do kogo należy ten charakterystyczny wysoki ton. Paręnaście metrów przed sobą zauważył małe latające stworzonko o białozielonym zabarwieniu. Galorek za pomocą skrzydeł unosił się kilka sentymentów nad ziemią, ale wyżej nie było mowy, ponieważ biedak utknął w sidłach. Mężczyźnie od razu zrobiło się szkoda biednego stworzenia i ruszył w jego stronę z zamiarem udzielenia mu pomocy. Tak szybko, jak podjął tę decyzję, tak zatrzymał się w miejscu, od drugiej strony uwięzionego Galorka zbliżała się w jego stronę wysoka postać o szczupłej sylwetce, po której Iri zrozumiał, że ma przed sobą kobietę. Jej ognisto czerwone włosy opadały kaskadami na ramiona, nie zadała sobie trudy, aby odgonić z twarzy opadające na nią kosmyki. Wydawała się go nie zauważyć, skradała się bezszelestnie do ptaka, by w końcu rzucić się w jego stronę. Na jej nieszczęście w chwili, gdy miała dosięgnąć stworzenia, grunt się pod nią załamał i wpadła w dół z przytłumionym okrzykiem zaskoczenia.
Nie zastanawiając się nawet, faun od razu popędził w tamtą stronę, jednym szybkim ruchem uwolnił zwierzę z sideł, które odleciało z radosnym gwizdem. Mężczyzna zajrzał do środka jamy, była dosyć głęboka, kobieta cała się w niej znalazła, a zostało jeszcze na tyle miejsca, że ciemnoskóry na pewno by się tam zmieścił razem z nią.
– Nic ci nie jest? – zapytał, spoglądając na nieznajomą.
W odpowiedzi rudowłosa jedynie skrzyżowała spojrzenie swoich wielkich, błękitnych oczu z tymi Iriego. Jej wzrok go zaniepokoił, wydawał się nieobecny, jakby zamroczony.
– Pomogę ci – oznajmił i nie czekając na odpowiedź, ostrożnie zsunął się do dołu. W nie odpowiedni sposób wymierzył odległość i gdy puścił się dłońmi kępek trawy dzięki, którym znajdował się jeszcze na powierzchni, wylądował na stopach z takim impetem, że poczuł, jak przeszywają je igiełki bólu. Syknął boleśnie z tego powodu, ale zaraz opanował nieprzyjemne uczucie i skupił całą swoją uwagę na nieznajomej. Zlustrował ją uważnym wzrokiem od góry do dołu, by zatrzymać się na stopie, nienaturalnie wykręconej w na zewnątrz. – niedobrze – mruknął do siebie, po czym spojrzał w błękitne tęczówki, w których miał wrażenie, że jeszcze chwila, a mógłby się utopić. – Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy.
Kobieta dalej nie miała zamiaru mu na cokolwiek odpowiedzieć, ale w chwili, gdy faun się zbliżył, wyciągnęła przed siebie drobne ręce z zamiarem niedopuszczenia go do siebie. Iri rozumiał jej obawy i to, że chciała dać się mu dotknąć, jednak nie jeśli miał pomóc, musiał to zrobić. Pomimo sprzeciwów rudowłosej, jej siłowania się z mężczyzną i ataków, w końcu udało mu się ją okiełznać, wiedział, że prędzej czy później tak się stanie, był od niej większy i silniejszy. Podsadził ją do góry i pomimo ciągłego zamroczenia i obolałej kostki udało jej się wspiąć i wydostać na zewnątrz. Zaraz po niej na trawie pojawił się ciemnoskóry, szybko podniósł się z ziemi i podszedł do kobiety siedzącej na mokrym podłożu, przez swój uraz nie była w stanie stanąć w pozycji pionowej. Właścicielka błękitnych oczy widząc zbliżającego się do niej nieznajomego, spięła się i na tyle na, ile była w tej chwili w stanie, spojrzała na niego hardo, wzrokiem mówiącym jasno, że nie pozwoli nic sobie zrobić.
– Jestem Iri – przedstawił się spokojnym tonem mężczyzna, zatrzymując się od niej na odległość wyciągniętego przedramienia. Kucnął i w tej pozycji zaczął mówić dalej: – Najpewniej masz zwichniętą kostkę, zajmę się tym jeśli mi na to pozwolisz. Mieszkam niedaleko, mogę cię tam zabrać.
Cynth? +2PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz