Wkrótce nadszedł czas, abyśmy się rozeszli. Byłam wykończona po tym dniu, który, bądź co bądź, był intensywniejszy, niż jakbym jedynie szyła ubrania. Jednocześnie wiedziałam, że z każdym dniem, z którym niewiele robimy, ilość pracy narasta, a my coraz bardziej się w niej zakopujemy, ale chyba nie ma rzeczy, z którą bym sobie nie poradziła?
Nie dane mi było wyjść poza posesję Melody, gdyż chłopak dogonił mnie kilkoma sprężystymi krokami, w międzyczasie narzucając na siebie załataną już pelerynę.
— Może cię odprowadzę? Też planowałem już wracać — zaproponował. Moja mina musiała być nietęga, bo dodał szybko: — Jeszcze zaatakuje cię jakieś dzikie zwierzę albo co gorsza samotnik. Byłaby szkoda, gdyby wioska straciła tak uzdolnioną dziewczynkę.
Prychnęłam cichym śmiechem na jego słowa, kręcąc głową z politowaniem.
— W porządku, ale mieszkam trochę daleko — powiedziałam, otwierając już i tak rozpadającą się furtkę, która oddzielała nas od leśnego szlaku prowadzącego na granicę osady. Chodziłam nim codziennie, dodatkowo po zmroku, jak teraz i pomijając kilka niebezpiecznych sytuacji, nigdy zupełnie nic mi się nie stało, dlatego też nie uważałam, aby odprowadzenie mnie było potrzebne. Mimo to, nie oponowałam, bo w końcu towarzystwo Renarda nie było takie złe, jak początkowo myślałam. Kiedy zeszliśmy na mniej uczęszczaną ścieżkę mrok nocy stał się gęstszy i nieprzemierzony, a mgła spowodowała, że nawet nikłe światło pochodni ustawionych wcale nie tak daleko od nas niewiele dawało.
— Nie ma sprawy — wzruszył niedbale ramionami. — Nie spieszy mi się do siebie — stwierdził, nieco skrzywiony, a ja automatycznie zaczęłam się zastanawiać dlaczego. Moja wrodzona ciekawość nie powstrzymała mnie od zadawania pytań.
— Gdzie mieszkasz?
— Jakieś pół godziny od wioski, na tęczowej polanie gdzie biegają jednorożce — odparł z lekkim uśmiechem.
— To chyba jesteśmy sąsiadami — również zażartowałam, czując jak atmosfera się rozluźnia. Nie wiedząc czemu, była dość napięta, ale i to chyba odeszło w niepamięć. Na szczęście, bo nienawidziłam takich sytuacji.
Zaczęłam się zastanawiać nad tym, co mówił. Nie był rozentuzjazmowany na myśl o powrocie do własnego domu, to gdzie w takim razie był przez ostatnie miesiące?
— Nie narzekałbym.
Nie odpowiedziałam, idąc przed siebie, ramię w ramię z chłopakiem. Zapanowała cisza, ale już nie była niekomfortowa. Ot, taka zwyczajna, nawet całkiem luźna. W tym momencie, chyba za sprawą nocy i jej chłodu zeszło z nas całe napięcie, które się uzbierało tego dnia przez wcześniejsze wydarzenia. Renard był hybrydą. Zupełnie bym się tego nie spodziewała, ale co innego miałam myśleć? Że jest zwyczajnym człowiekiem?
— Czyli jesteś wilkołakiem? — zagaiłam po chwili cichym głosem. W obliczu nocy ciszę przerywał jedynie odgłos stawianych przez nas kroków, a i tak były one zagłuszane przez ściółkę leśną. Całkiem lubiłam tędy chodzić, moje nogi zawsze zapadały się śmiesznie w mchu i Renard także to chyba zauważył, bo każdy jego krok wydawał się być głębszym i ciężej stawianym.
— Na to wychodzi — zerknął na mnie, wydawało mi się, że szuka czegoś na mojej twarzy, jednak pozostałam niewzruszona. — Mój ojciec był wilkołakiem, a matka żniwiarzem i ciężko stwierdzić czy nie mam też czegoś po niej, wiesz?
— Och — zaśmiałam się nerwowo, słysząc to. — Żniwiarze nie przechodzą przemiany — wymruczałam pod nosem. — Ale to się czuje — dopowiedziałam po chwili.
Zaczęliśmy krążyć przy granicy z wioską, a ziemia stała się grząska. Zatrzymaliśmy się przy wyrwie skalnej i mrucząc ciche "poczekaj" zaczęłam szukać drewnianego mostku w gąszczu gałęzi. Był to jedyny sposób, aby dostać się do mojej chaty i nie utonąć w bagnie, które je otaczało. Drewno, po którym stąpaliśmy było już spróchniałe i niestabilne, ale wciąż przeze mnie użytkowane.
— Wiem, że nie przechodzą, ale matka kiedyś opowiadała mi o jej zdolnościach i zawsze gdzieś czułem, że mam podobnie — wyjaśnił, po czym głośno odchrząknął. — Ale co to za różnica, nie? - parsknął lekceważąco.
— Może kiedyś je... odkryjesz. Sama nie wiem jak to działa — powiedziałam, wpatrując się w swoje buty. Nie wiedziałam która jest godzina, a brak zegarka, czy chociażby widocznego na niebie księżyca mi w tym nie pomagał. Mimo to, panował kompletny mrok, w powietrzu unosił się charakterystyczny dla nocy, wilgotny zapach, a wokoło było przeraźliwie cicho. Upewniło mnie to w tym, iż na pewno nie jest to jeszcze wczesna pora, a coraz bardziej zbliżający się środek nocy. W pewnym momencie mrok przecięła nikła poświata pochodni, dochodząca zza drzew. Zaalarmowana, wycofałam się w cień gęstych krzaków, ciągnąc Renarda za sobą.
— To tutaj — wskazałam na drewniany most. — Tam mieszkam — ponownie odchrząknęłam. Luksusy — To może być straż albo jakiś samotnik — przełknęłam narastającą gulę w gardle. — Na pewno chcesz wracać? To trochę niebezpieczne, zawsze mogę cię przenocować — mówiłam cicho. — Już dawno po ciszy nocnej.
Renard? +1PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz