5 kwietnia 2020

Od Charlesa do Venti i Giny

     Charles zatracił się w czasie i nawet rysowanie kredą po ścianie jaskini nie pomogło mu na dłuższą metę w odliczaniu dni na wyspie. Próbował też uformować prowizoryczny kalendarz, co pomogłoby mu w jakikolwiek sposób odczuć, że w pewien sposób ma kontrolę nad własnym życiem, nawet jeśli znalazł się w kropce. Mimo to, jego najszczersze chęci spaliły się na panewce, bo poczucie, jakby jego życie uciekało mu między palcami, w końcu wygrało i przejęło nad nim kontrolę. Każdy dzień zaczął mieszać się z poprzednim, nie rozróżniał, czy minął tydzień, czy może miesiąc, nie mieli tu także zegarków czy kompasu, a nawet jeśli, podejrzewał, że ten po prostu by tu nie działał, bo równie dobrze wyspa mogła znajdować się na równiku, pośród niczego. To uczucie było okropne i pożerało mężczyznę od środka, jednak nie mógł sobie pozwolić na słabość. Kto to widział, żeby jego młodsza siostra lepiej dawała sobie radę od niego samego. W rzeczywistości nie wiedział jak wyglądała ta sytuacja z jej perspektywy, bo po prostu z nią o tym nie rozmawiał i nie chodziło tu o unikanie rozmowy na ten temat - czas wolny na wyspie skrócił się do minimum, było ich za mało, aby mieli wszystko pod kontrolą i każdy miał przydzielone swoje zajęcia. Akurat Charles musiał być tym, który zajmował się wszystkim naraz, ale widocznie los tak chciał. Mimo wszystko, też nie było tak, że nie dawał sobie rady.

     Był dorosłym mężczyzną, nauczonym radzić sobie w prawie każdych warunkach, więc przyzwyczajenie się do nowego życia było dla niego jedynie kwestią czasu. Mieli do zrobienia w obozie tak dużo, że zanim uwinęli się z połową obowiązków, nastawała noc - więc pracowali nawet po zmroku, na zmiany. Nie miał zbyt wiele czasu na spędzanie go z Giną, która także zajmowała się swoimi sprawami - większość dnia przesiadywała w namiocie, robiąc tylko sobie znane rzeczy, ale Charles wolał, aby tak było, niżby miała iść na zwiady do lasu obok, do którego wysyłali coraz to młodsze osoby. Bezsprzecznie postawiłby się nawet samemu Edwardowi, który przejął dowodzenie już pierwszego dnia na wyspie, gdyby ten wysłał Ginę w nieznane. Mężczyzna dobrze wiedział, że tu, gdzie się znaleźli, nie było bezpiecznie. Zdawał sobie także sprawę z tego, że wyspa nie jest bezludna, wręcz przeciwnie - zamieszkana przez potwory, o których nigdy nie śnili. Właśnie z tego powodu był gotów zaszyć wejście do namiotu razem z Giną w jego wnętrzu, niż dać jej oddalić się o więcej, niż kilkadziesiąt kroków od "miejsca zamieszkania".

     Cały ekwipunek, jaki posiadali, był bardzo prowizoryczny, ale potrzebowali czasu, aby osiedlić się tu nieco bardziej. Podejrzewał, że miejsca na obóz nie zmienią, poza tym - obecne nie było złe, wystarczyło tylko je odpowiednio zmodernizować, tak aby nie spać w przeciekających namiotach, które czasem topiły się w błocie gorzej, niż ludzie. Nie było co ukrywać - do luksusów było im daleko i Charles dalej zadręczał się faktem, iż nie zapewnił Ginie odpowiedniego życia, bo przecież mógł, w końcu był starszy o siedem lat. Dowodziło to tylko o jego bezmyślności i mimo, że zmienił się od tamtych czasów, dalej nie mógł sobie tego wybaczyć.

     Ten dzień zaczął się tak, jak każdy inny - od zmiany warty na umownej granicy obozu. Usłyszał krzyki z namiotu obok i gdyby nie wstał wcześniej, te na pewno by go obudziły. Gina, która dalej tkwiła we śnie, zmarszczyła tylko brwi i przewróciła się na drugi bok. Widocznie była zbyt zmęczona, by ją to obudziło. Charles wstał, niepocieszony, że słońce nawet dobrze nie wzeszło, a ci już wyrywali go z łóżka dość brutalnym sposobem. Ostatnie, na co miał ochotę, to bójki i kłótnie. Zwlókł się dość szybko, kiedy gorączkowa atmosfera nie opadała, a wręcz przeciwnie, rozmówcy wzburzali się coraz bardziej z każdą mijaną minutą. Wyszedł z namiotu, zamykając za sobą jego materiałowe drzwi. Na zewnątrz powietrze było rześkie i dalej unosił się charakterystyczny zapach nocy i rosy. Mgła oblekła cały obóz i nawet światło pochodni wbitych w piasek było nikłe w obliczu tak gęstego i wilgotnego powietrza. Skierował się w stronę sąsiedniego namiotu, w którym świeciło się światło, mimo w pozostałych dalej panował mrok.

    – Charles! – jego imię było pierwszym, co usłyszał, kiedy wszedł do wnętrza namiotu. Wcześniej ich rozmowa była zbyt zagłuszona przez jego ściany, aby cokolwiek dosłyszeć. – Dobrze, że przyszedłeś – Edward zmierzył go spojrzeniem. – Nie mamy śniadania – dodał, a kiedy Charles odpowiedział mu jedynie uniesieniem brwi, kontynuował: – Jeszcze trochę i ludzie zaczną się buntować.

     To był najbardziej typowy scenariusz, o jakim mężczyzna by pomyślał, wyobrażając sobie grupę ludzi na praktycznie bezludnej wyspie, tak więc nie zdziwiło go to, co usłyszał. Podejrzewał też, że obowiązek zapewnienia im pożywienia właśnie spadł na niego, z momentem przejścia przez próg namiotu. Chociaż, nawet bez tego pewnie by mu kazali, a on nie byłby w stanie się sprzeciwić, bo przecież to dla dobra innych.

     – Mogę pójść do lasu – przewrócił po kryjomu oczami, bo wiedział, że nie miał innego wyjścia. Kto inny miałby to zrobić? Nie był niezastąpiony, ale w obliczu tej sytuacji sprawa była chyba przesądzona.

     – To idź już teraz, zdążymy to jeszcze przyrządzić zanim wszyscy wstaną – powiedział białowłosy, jednak myślami był już gdzie indziej, bo zaczął przebierać rzeczy w jednej ze skrzyń, jakby czegoś poszukując. Charles postanowił wyjść z namiotu, wiedząc że nic tu po nim. Musiał się pospieszyć, żeby zdążyć przed wschodem słońca, dlatego zawrócił do swojego namiotu.

     Zaczął ubierać się w nieco cieplejsze ubrania, a także wziął potrzebne rzeczy. Sztylety, noże, łuk i strzały, w zasadzie wszystko, co mogłoby mu się przydać. Miał także skórzaną torbę na jagody i inne owoce, które może spotkać w lesie. W tym samym czasie Gina zaczęła się budzić, najwyraźniej przez szum, który narobił mężczyzna.

     – Idź jeszcze spać – powiedział, widząc że jego siostra już nie śpi. – Wrócę potem.

     – Nie! Idę z tobą – momentalnie zerwała się z prowizorycznego łóżka, stając na równe nogi naprzeciwko Charlesa, który uniósł brwi, prychając głośno.

     – Nigdzie nie idziesz – pokręcił głową, nawet nie przejmując się jej nagłymi pokładami energii. Nie patrząc na nią, kontynuował pakowanie materiałowego plecaka, który tu znaleźli.

     – Zdziwisz się – odparła również pakując swoje rzeczy do tego samego plecaka i wzięła do kieszeni procę.

     Przewrócił oczami, kiedy ta nie dawała mu spokoju. Wiedział, że jej upór jest zbyt duży, żeby odwieść ją od tego pomysłu, więc nawet nie próbował, bo tylko niepotrzebnie zszargałby swoje nerwy.

     – Masz się nie wychylać, iść za mną i uważać – warknął, kiedy ta zaczęła ubierać na siebie grubsze ubrania. Nie miał zamiaru jej matkować, ale jednocześnie czuł, że był jej to winien za te wszystkie lata. Nadal pozostał sobą, starym Charlesem, ale teraz dodatkowo był bardziej zaangażowany w bycie bratem dla Giny, co pewnie odczuła na wyspie dwa razy bardziej, niż kiedykolwiek.

Nawet nie zwracał uwagi na to, co mówiła, kiedy w końcu wyszli z namiotu. Skierowali się na polną, błotnistą drogę i Charles obiecał sobie, że gdy tylko dziewczyna zacznie narzekać, urwie jej głowę i zostawi w lesie. Brodzili w grząskiej ziemi, aby wejść na nieco stabilniejszy grunt dopiero po kilkunastu metrach. W tym miejscu zaczynał się las. Charles wręczył siostrze torbę na owoce, które zaczęła zbierać. Część z nich była jeszcze niedojrzała, ale większość nadawała się do spożycia. Nigdy nie można było być pewnym, czy coś przypadkiem nie jest trujące, tym bardziej tu, na wyspie, ale innego sposobu na przeżycie nie mieli. W przeciągu godziny Gina nie denerwowała go aż tak, co już było swego rodzaju osiągnięciem. Zdobył też kilka zajęcy, a nawet sarnę, więc nie było opcji, że wrócą z pustymi rękoma. Wszystko szło po ich myśli, dopóki nie wkroczyli na nieznany im teren, gdzie wszystko ucichło. Mężczyzna odczuł niepokój, kiedy świat nagle zamarł, ale starał się tym nie przejmować, tylko dalej robił swoje. Wiatr dął w materiał, na którym zaczepione były martwe zwierzęta, a które niósł na plecach. Genevieve w tym samym czasie zbierała owoce, nieświadoma tego, że ktoś ich obserwuje. W pewnym momencie oboje usłyszeli dźwięk łamanej gałęzi, który tym samym zdradził czyjąś obecność. Zmysły Charlesa wyostrzyły się, wyszedł przed Ginę, instynktownie chcąc ją ochronić i zaczął się nerwowo rozglądać, stojąc bez ruchu.

     – Kto tu jest? – powiedział podniesionym tonem, dobrze wiedząc, że ten ktoś i tak doskonale go usłyszy.

Venti? +2PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz