8 marca 2020

Od Aven CD Eris - Szczury Laboratoryjne

Nie zdążyłam jeszcze zapoznać się lepiej z moją towarzyszką niedoli, jednak już przynajmniej kilka razy doświadczyłam jej zmian nastroju. Nie byłam pewna, czy jest lekko szalona czy to ma po prostu jakiś związek z mutacją, a raczej w tym momencie z szeregiem nachodzących na siebie mutacji. Wydawała się sprytniejsza niż można było przypuszczać, a w błysku jej oczu można było wyraźnie dostrzec nadzieje i przemyślane plany.
Nasłuchiwałyśmy i przyglądałyśmy się razem wrzawie powstałej na korytarzu więziennym. Przez jaszczurkowe geny mój upośledzony słuch nie był w stanie odbierać sensu poszczególnych padających słów. Nie było mi to potrzebne, wiele dało się wywnioskować po samym tonie rozmowy. Gdy zobaczyłam dwójkę mutantów, którzy ocalili nam skórę, związanych jak zwierzęta bez szansy ucieczki zmroziło mnie.
— Zabierają ich… — powiedziała cicho strażniczka. Skinęłam bezmyślnie głową i przygryzłam wargę. To była nasza wina, oni uratowali nam skórę. Trudno będzie w jakikolwiek sposób im pomóc… Co nie oznacza, że nie można będzie spróbować.
Leżący na wózku jaszczur chyba nie zamierzał łatwo sprzedać swoją skórę i próbował wierzgać, w końcu uwalniając swój ogon i rzucał nim we wszystkich kierunkach. Zanim został na dobre spacyfikowany przez zbrojnych chlasnął piękną panią naukowiec, zrzucając jej okulary. Ta, z gracją gimnazjalistki próbującej zaimponować przystojnemu koledze podniosła je udając niewzruszoną zaistniałą sytuacją. Podniosła się zarzucając w przekomiczny sposób włosami w bok i pomaszerowała za współpracownikami, aż wszyscy zniknęli i znów nastała cisza przerywana jedynie buczeniem lamp.
Eris położyła mi rękę na ramieniu i wskazała mi niewielką błyskotkę leżącą na podłodze. To musiał być jakiś czip lub klucz magnetyczny upuszczony przez kobietę. Jeśli miał nam w jakikolwiek sposób pomóc, to trzeba się było do niego dostać zanim przyjdzie tutaj następny patrol. Świecidełko było tak blisko, a tak daleko. Prawie na wyciągnięcie ręki. Spróbowałam przełożyć dłoń przez podajnik w ścianie, naszą jedyną formę kontaktu z zewnętrzem celi. Oczywiście konstrukcja nie mogła mi na to pozwolić – przecież wszystko tu musiało być doskonale przemyślane przez wielkie mózgi samozwańczych bożków. Popatrzyłam na strażniczkę i coś wpadło mi do głowy. Wskazałam jej w inną stronę i gdy tylko się odwróciła, wyrwałam jej większe, różowawe pióro. Ono gładko przeszło na drugą stronę, nawet muskało o kartę. Białowłosa wzburzyła się nieoczekiwanym zajściem, mówiła coś o braku ostrzeżenia i że starczyło poprosić, ale cel uświęca środki a mi po frustrujących kilku minutach udało się podsunąć błyskotkę pod półkę.
Teraz trzeba było podnieść to, operując piórkami jak pałeczkami do chińszczyzny, z czym zupełnie nie byłam w stanie sobie poradzić. Teraz inicjatywę przejęła strażniczka, poklepując mnie uspokajająco, gdy ręce zaczynały mi się już trząść. Gdy jej udało się bez większego trudu praktycznie napuszyła się z dumy. Nie było wiadome, do czego służył token, jednak obie uznałyśmy, że w rękach Eris lepiej się sprawdzi, zwłaszcza że to ona miała jakiś plan. Nie zamierzała mi go jeszcze zdradzić, ukryła brelok wśród piór i swoich białych, gęstych włosów.

~~~

Pozostawało jedynie wymyślić coś zanim „urocza” pani doktor przypomni sobie o swojej zgubie i domyśli się, gdzie mógł zapodziać się jej klucz zabezpieczeń. Po niedługim czasie pracownicy MOOGu znów przypomnieli sobie o nas i zjawili się przed drzwiami naszej celi. Tym razem przybyli tu ludzie, których nigdy wcześniej tu nie widziałam, co dawało wręcz dobre rokowania – nie byli to żadni „rzeźnicy” którzy swoją obecnością zwiastowali wycieczkę na sale operacyjne, z których już nie było powrotu.
Mimo wszystko towarzyszący im żołnierze również wykonywali swoją pracę skrupulatnie, rzucając mnie na glebę, zanim zdążyłam w jakikolwiek sposób okazać niepodporządkowanie się. Nie było to wcale konieczne, ponieważ opór przed nieznanym w tym momencie był bezcelowy – chyba że chciałabym oddać moje życie walkowerem i zwiększyć znacząco stężenie ołowiu pod moimi żebrami lub czaszką.
Skuta, poniżona i wywleczona jak przestępca nie miałam nawet okazji zaobserwować reakcji Eris, co więcej nie pozwolono mi nawet odwrócić się w tył celem zobaczenia, czy ją też zabrano. Rozpoczęłam krótki, szybki marsz w nieprzyjemnym towarzystwie przez korytarze i zakręty. Nie było tu aż tylu zbrojnych, ile można by się było spodziewać, nawet windy były usytuowane w dość dogodnym do ucieczki miejscu, lub być może miały sprawiać takie wrażenie, będąc jednak pułapką? Trudno było przewidzieć jakie chore pomysły siedzą w głowach ludzi, którzy profesjonalnie zajmują się uprzykrzaniem innym życia i zabawą w bogów.
Dotarłam… nie, zostałam dostarczona do gabinetu łudząco przypominającego ten należący to typowej pielęgniarki szkolnej – takiej, która siedzi tam chyba za karę i woli obserwować wszystkie bibeloty, które przez lata nagromadziła w pomieszczeniu, niż pomagać dzieciom przychodzącym w potrzebie. Cały obraz doskonale dopełniała ropuchowata kobieta, która mogłaby być moją matką, a może i babcią, oraz miała jakby przyklejoną do ust minę cioci, niezadowolonej z odpowiedzi na pytanie „kiedy znajdziesz sobie męża” zadane przy okazji świątecznego obiadu.
Femme fatale nawet nie raczyła obdarzyć mnie swoim spojrzeniem, tym bardziej w jakikolwiek sposób opowiedzieć o swoim zadaniu, jak by miał to w zwyczaju prawdziwy czarny charakter z filmu. Zabawne, ile podobieństw do tych zadufanych w sobie ludzi o ogromnej władzy było widać jak na dłoni. Kobieta stukała palcami w konsolę, a ja oglądałam pomieszczenie i nic nie przypominające schematy i notatki, które wydawały się dziwnie znajome. Zostałam popchnięta, nie zauważywszy że powinnam podążyć za wchodzącą do następnego pomieszczenia kobietą.
Tutaj przestało być tak miło. Operatorka wydawała krótkie polecenia pilnującym mnie mężczyznom oraz mi. Nie byłam pewna, co może się stać nawet za krótką chwilę, ponieważ każde zdanie wypowiedziane jej głosem brzmiało jak groźba. Nadeszło kolejne poniżenie, musiałam się rozebrać. Gdy przez długi czas moje ciało było obrośnięte liśćmi kryjącymi moją nagość przestałam czuć jakiekolwiek skrępowanie, nawet gdy mutacja postąpiła i coś się zmieniło wraz z porami roku. Nie byłam traktowana jak kobieta czy nawet zwierzę, ale mimo to bardzo źle się z tym czułam. Gdy zobaczyłam „basen” wyglądający jak szklana pułapka z której wydostawali się iluzjoniści dla uciechy gawiedzi, przeszły mnie dreszcze i nogi zaczęły się trząść. Zostałam tam siłą wrzucona i mogłam jedynie czekać na napełnienie się płynem.
Przeszłam już przez to piekło raz, wiedziałam że w ten sposób „naprawią” moją mutację. Gdy zielona, gęsta i przypominająca kisiel ciecz zaczęła wpływać i podnosić swój poziom straciłam nad sobą panowanie. Wszystkie poprzednie, traumatyczne przejścia wróciły zalewając moją głowę wspomnieniami strachu i spięciem wynikającym z tego, że wiedziałam co znów przeżyję. Błagałam, krzyczałam i klęłam waląc dłońmi w szkło, które nieubłaganie nie pękało, znosząc dzielnie moje ciosy. Pokryła mnie galareta, wdzierając się pod ciśnieniem do uszu, nosa i ust a ja po chwili zobaczyłam już tylko ciemność.
Zanim otworzyłam oczy, które znów nie będą pozwalać przez ładne kilka dni na w pełni dobre widzenie, zaczęłam kaszleć, wykrztuszając płyn. Podniosłam się i kasłałam na kolanach, aż załzawione i przekrwione oczy prawie nie wyszły mi z orbit, ale mogłam w miarę normalnie oddychać. Czułam zmęczenie, chciałam po prostu położyć się znowu i zasnąć, choćby na jeszcze krótką chwilę, ale w miarę jak wraz z powietrzem dochodzącym do moich płuc budziła się świadomość, ta myśl wydawała się coraz mniej kusząca. Byłam znów w klatce więzienia dla obiektów zmutowanych, naga, bez widocznych cech jaszczurczych genów, a Eris była przy mnie, podała ubranie, dodała otuchy. Zanim zaczęłam się jej przyglądać, chciałam wdziać cokolwiek na siebie. Miałam szczerą nadzieję, że miewa się lepiej niż ja i co więcej, dopracowała swój plan ucieczki i była skłonna podzielić się nim ze mną.

Eris? Dajemy nogę?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz