31 marca 2020

Od Tenebris'a CD Lynn

Obserwowałem w milczeniu wschód słońca, popijając przy tym gorącą herbatę z glinianego kubka. Który to już raz? Jak długo siedzę na tej przeklętej wyspie? Nie wiem. Usilnie próbuję odrzucić te natrętne myśli. Na próżno. Jak bardzo bym się nie starał, one i tak wracają do mnie jak bumerang. Co prawda nie jest mi tu jakoś specjalnie źle, ale mimo wszystko wolałbym wrócić do świata, który prawdopodobnie każdy ze skazańców utracił na zawsze.
Westchnąłem ciężko i wróciłem do kuchni, by przejrzeć zapasy. Nie uzupełniałem ich przez dłuższy czas, więc logicznym było to, że zaczynały się kończyć. Starczyło mi ich może na trzy dni. To bardzo mało, biorąc pod uwagę fakt, że okoliczna zwierzyna wciąż odbywa swój sen zimowy. Bardziej aktywne stworzenia przeszły na drugą stronę wyspy i zasiedliły miejsca sąsiadujące z Osadnikami. Nie uśmiechało mi się ponownie ruszać w stronę wioski, ale nie miałem innego wyboru. W końcu było to lepsze niż jazda na korzonkach lub śmierć głodowa. Z tego względu zdecydowałem, że wyruszę jeszcze przed wschodem słońca. Przygotowałem więc wszystko, co było mi potrzebne na wyprawę i wróciłem do sypialni, by zdrzemnąć się przed czekającym mnie długim dniem.
Tak, jak planowałem, wstałem może godzinę przed wschodem słońca. Przebrałem się, zjadłem szybkie śniadanie i zarzuciłem spakowaną wcześniej torbę na ramię. Gdy tylko wyszedłem z domu, od razu zapadłem się w ziemi, która zmieszana z topniejącym śniegiem zmieniła się w gęstą breję. Z każdym krokiem zatapiałem się w niej po kostki.
Jakimś cudem udało mi się dotrzeć do stajni. Przed wyjściem musiałem sprawdzić, czy znajdujące się w niej zwierzęta niczego nie potrzebują. Szybko uzupełniłem żłoby wodą oraz sianem i wysprzątałem boksy. Dopiero wtedy mogłem spokojnie udać się w stronę Osady.
Z trudem przeszedłem rozległe pola, które pora przedwiośnia zmieniła w prawdziwe bagno. Nie mogłem jednak porzucić swojej wyprawy. Nie, gdy miałem za sobą już połowę drogi. Ponad to nie mogłem mieć pewności, że sen zimowy przynajmniej części zwierząt, mieszkających w górach, zakończy się w trakcie trzech dni. Dlatego musiałem uparcie iść dalej.
Przeprawa przez las zajęła mi stosunkowo mało czasu, jednak nie mogłem powiedzieć tego o przeprawie przez rzekę. Topniejąca warstwa lodu, która ją skuwała nie była już tak gruba jak zimą. Musiałem jednak spróbować mimo to. Powoli postawiłem nogę na śliskiej powierzchni. Lód zarzeszczał cicho pod naciskiem. Westchnąłem cicho i ostrożnie postawiłem na lodzie drugą nogę. Kolejny, groźniejszy trzask dotarł do moich uszu. Brzmiało to jak ostrzeżenie, które niestety musiałem zignorować. Powoli zacząłem posuwać się naprzód.
Wszystko początkowo przebiegało bez przeszkód, ale gdy znalazłem się po samym środku rzeki, usłyszałem głośny trzask. Spojrzałem przez ramię. Zobaczyłem dużą rysę na powierzchni lodu, podobną do błyskawicy, która pędziła w moją stronę od brzegu. Ruszyłem biegiem przed siebie, chcąc jak najszybciej zejść z pękającego lodu. Biegłem coraz szybciej i szybciej, wciąż słysząc kolejne trzaski. Od brzegu dzieliło mnie już kilka metrów. Nagle poczułem grunt usuwający się pod nogami. Nie musiałem patrzeć w dół, by wiedzieć, że lód się pode mną załamał. Wykorzystując ostatnią chwilę, odbiłem się od powierzchni lodu. Cudem udało mi się wylądować na brzegu. Odetchnąłem z ulgą i spojrzałem na przebudzoną rzekę za sobą. Tą drogą już nie mogłem wrócić.
Podniosłem się z ziemi i ruszyłem w stronę pól uprawnych.
Gdy dotarłem do nich, stałem się niewidzialny. Osadnicy nie musieli wiedzieć, że tam byłem. Zbędne zamieszanie, które by przedłużyło moją wycieczkę.
Do Osady dotarłem bez przeszkód, wychodząc na pastwisko. Za nim stała stajnia, obok której jakaś dziewczyna pielęgnowała konia. Zamierzałem szybko opuścić wioskę, ale musiałem najpierw minąć Osadniczkę. Podjąłem decyzję, że najzwyczajniej przebiegnę obok niej i tak też zrobiłem. Gdy już przebiegałem obok nieznajomej, dziewczyna poderwała się na równe nogi. Musiała mnie usłyszeć. Zakląłem w myślach i spojrzałem na Osadniczkę, która się cofnęła. Zdecydowanie za duża czapka zsunęła się jej na oczy. Dziewczyna zaczęła z nią walczyć, wchodząc przy tym jedną nogą do wiadra z brudną wodą. Do moich uszu doszedł jej krótki krzyk, po czym ujrzałem jak Osadniczka traci równowagę i upada na ziemię, wywracając przy tym wiadro i tym samym, wylewając na siebie jego zawartość. Koń wyraźnie się zaniepokoił, a ja...stałem tam i walczyłem z samym sobą, by się nie roześmiać. Osadniczka poprawiła czapkę zdenerwowana i spojrzała na mnie.
- Popatrz co zrobiłeś! - krzyknęła. Skarciłem się w myślach. Ten obraz tak mnie rozbawił, że musiałem na nowo stać się widoczny.
- Może ci pomóc? - zapytałem, podając dziewczynie swoją dłoń. Chwyciła ją z wyraźną niechęcią.
- Nie sądziłem, że będziesz taka strachliwa. - mruknąłem.
- Co?! - wrzasnęła Osadniczka. Zmierzyłem wzrokiem jej przemoczone ubranie.
- Spraw sobie mniejszą czapkę, bo któregoś dnia jeszcze sobie krzywdę zrobisz. - dodałem ze spokojem i poprawiłem różową czapkę, która znowu zsuwała się dziewczynie na oczy.

Lynn? +1PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz