26 marca 2020

Od Tibbie CD Bezimiennego


Do dziewczyny powaga sytuacji nigdy nie dochodziła w odpowiednim tempie. Niestety. Czasem trochę trwało, zanim zdała sobie sprawę z kilku ważnych w owym momencie rzeczy, ale taka była jej natura i niestety nie dało się już tego zmienić. Akurat w tym czasie stanie i gapienie się na krwawiącą ranę chłopaka nie było najlepszym wyjściem, ale tkwiąc w takowej fazie zawieszenia, przynajmniej upewniła się, że są bezpieczni, bo do tej pory jeszcze nic ich nie zaatakowało.

– No to na co czekasz, pokazuj co tam masz – wyciągnęła ręce, mówiąc to. – Bo się zaraz wykrwawisz.

– Dziękuję, już poradzę sobie sam – stwierdził spokojnym, choć nieco przesyconym bólem głosem.

– Daj spokój, wiem że moja aparycja nie wzbudza zaufania i prawdopodobnie nie znam się na tym, co zaraz będę robić, ale ty z twoimi trzęsącymi się dłońmi prawdopodobnie zrobisz sobie większą krzywdę, niż ja tobie bym była w stanie – zbliżyła się, kucając. Przytaknął lekkim skinięciem głowy z miną, której już niewiele brakowało do minimalnego rozbawienia i uśmiechu.

– To nie tak, że nie wzbudzasz zaufania, gdyby tak było, to byśmy tu nie siedzieli – odparł niezmienionym tonem, ale znacznie przyjaźniejszym.

Machnęła ręką, nie zagłębiając się w szczegóły i jednocześnie przyjrzała się bliżej ranie, tłumiąc resztę jego oporów, argumentów, niechęci i wszystkiego innego, co by potencjalnie mogło ją powstrzymać.

– Trochę nie wiem co teraz – zaczęła nagle. Widząc, jak mężczyzna przewraca oczami, chwyciła za wcześniej przyniesione rzeczy. Rana bez wątpienia nie wyglądała najładniej, z resztą mało jaka rana mogła wyglądać ładnie, jednak ta przebijała wszystkie inne. – Jest trochę... niesmaczna – uznała, przekrzywiając głowę. – Skóra ci zwisa – mówiąc to, chwyciła do ręki środek odkażający, polewając nim okolice rany. Niemalże od razu zaczęło pienić, oczyszczając ją z wszelkiego brudu i Tibbie była pewna, że musiało go boleć. Bezsprzecznie. Mimo wszystko, zranienie nie wyglądało na tak głębokie i obszerne, aby trzeba było je zszywać, więc po kilkudziesięciu minutach i trzynastu przekleństwach później, na nodze jej towarzysza tkwił opatrunek. Odgarnęła włosy z twarzy jednym zamaszystym ruchem, prostując plecy. Wzięła się pod boki i z wyraźnie wymalowaną dumą na twarzy, uśmiechnęła się.

– Cudownie. Tylko nie rób gwałtownych ruchów, bo jeszcze ci spadnie z nogi, a wtedy to już tego nie założę.

– Nie rozważałaś zostania sanitariuszką? – spytał tonem niejednoznacznym, jakby tworząc idealną fuzję drobnej zgryźliwości, żartu i faktycznej ciekawości.

– Słuchaj, niektórzy bardzo chcieliby mieć tutaj takich sanitariuszy! Wyobraź sobie, że w średniowieczu jak cię coś bolało, to ci to odcinali – powiedziała oburzona, stając na równe nogi i otrzepując kolana.

– O średniowieczu to akurat nie musisz mnie uczyć - odparł, po czym zaciął na chwilę usta. – Wybacz, nie chciałem cię urazić, nieopatrzny żart – dodał po chwili. – Dziękuję za pomoc – w odpowiedzi jedynie kiwnęła głową, rozglądając się po pomieszczeniu.

– To ja będę już wracać – powiedziała po dłuższej chwili tkwieniu w kompletnej ciszy, co spotkało się z nieco zaskoczonym spojrzeniem mężczyzny.

– Na zewnątrz pewnie nadal czai się pumanietoperz – zauważył nieco zatroskany. – Możesz tu przecież zostać do jutra.

– To nie będzie konieczne, naprawdę – zaprzeczyła automatycznie. Nie uśmiechało jej się tkwić z nieznaną jej osobą dłużej, niż to konieczne i tu wcale nie chodziło o sympatie tylko o fakt, iż najzwyczajniej w świecie mógł jej coś zrobić. Jedna noc spędzona w swoim towarzystwie jeszcze nic nie dowodziła, a przynajmniej nie jej.

– Nie chcę otwierać rany, tylko po to, żeby musieć wyjść i przywlec cię tu z powrotem, opatruję nieco gorzej od ciebie – kącik jego ust drgnął nieznacznie, a Tibbie, nieco zbita z tropu, opadła na krzesło obok niej bez pomysłu na to, co mogłaby dalej zrobić. Nie wiedziała, czy zostając, przypadkiem nie wydała na siebie wyroku, ale miała szczerą nadzieję, że tak nie było. Zaufanie komuś na wyspie było rzeczą trudną, a posiadając usposobienie takie lub chociaż podobne do usposobienia Tibby, było dwukrotnie ciężej zawiązać jakąś relację nieopierającą się na obrabowaniu drugiej osoby. Chociaż może tym razem nie było inaczej i mężczyzna miał takie same, niecne zamiary wobec niej i działał w imieniu swoich własnych spraw? Mało co było tutaj bezinteresowne i dziewczyna doskonale o tym wiedziała, ale karmienie się nadzieją na ten moment było nieco lepszą wizją, niż wyjście na dwór na pewną śmierć.

– W porządku. To co robimy na kolację? – odchrząknęła, wstając z drewnianego krzesła, kiedy mężczyzna zamyślił się na chwilę.

– Mam chyba jeszcze trochę suszonego mięsa, niestety tylko to mogę ci zaoferować – przyznał, kręcąc nosem z niezadowoleniem.

– Od kilku dni jadę na trujących jagodach, więc brzmi smacznie – powiedziała pół śmiechem, pół poważnie, podchodząc do prowizorycznego blatu w niewielkiej kuchni. I tak uważała, ze urządził się sto razy lepiej niż ona, a przecież to Tibby była tutaj dziewczyną z subtelną ręką do estetyki, czyż nie tak?

– W takim razie dobrze. W magazynku, gdzie byliśmy stoi beczka, mocno od niej pachnie. Częstuj się.

Tak jak powiedział, dziewczyna poszła we wcześniej wymienione miejsce, w poszukiwaniu... suszonego mięsa. Wow, mięso to coś, czego Tibby jeszcze tutaj nie jadła, a jeśli już, to było ono źle przyrządzone, gdyż nie nabyła jeszcze tej umiejętności. Ani właściwie żadnej innej, jeśli chodzi o przeżycie na wyspie, ale powiadają, że tonący brzytwy się chwyta, czyż nie tak?

Mięso, szczelnie opakowane (w miarę możliwości), tkwiło tam, gdzie mężczyzna zapowiadał, że będzie. Chwyciła je, zabierając po drodze jeszcze kilka owoców znalezionych na półce i przyniosła je do kuchni.

– Jutro będziemy musieli iść i uzupełnić twoje zapasy, bo to chyba ich połowa – powiedziała, wskazując na blat kuchenny.

– Miło z twojej strony, ale nie trzeba – machnął nieznacznie ręką od niechcenia – Nie potrzebuję.

– I tak to zrobię – odparła, wzruszając ramionami. Chwilę później pojawiły się przed nią dwa talerze postawione przez mężczyznę, na które nałożyła po jednej porcji, dla siebie trochę mniej, bo w końcu nie potrzebowała aż tyle. Posiłek minął im w ciszy, Tibby i tak była zdziwiona tym, ile mówiła w jego obecności, bo rzadko kiedy jej się to zdarzało, ale była pewna, że to był po prostu lepszy dzień i jutro wszystko wróci do normalności. Czuła się dziwnie w jego obecności, nie dało się tego ukryć, ale w żadnym wypadku nie chodziło tutaj o... Niego. Bo dalej nie wiedziała jak miał na imię. W każdym razie, chodziło po prostu o jej usposobienie i fakt, że w tym momencie wolałaby być sama, nie odmawiała jednak towarzystwu mężczyzny. Posiłek zjedli dosyć szybko, a w momencie, w którym dziewczyna wstała, aby zebrać puste talerze, w drzwi ktoś lub coś zaczęło się dobijać. Bezwiednie zmarszczyła brwi, posyłając zdziwione spojrzenie w stronę swojego towarzysza, jednak ten także wydawał się nieco skonsternowany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz