28 marca 2020

Od Derycka CD Venti

To miało być proste polowanie, tak samo, jak zrobienie sobie bułki z masłem. Sęk w tym, że na wyspie ciężko było o bułkę, a co dopiero o masło. Skończyłem w jakiejś klatce, zraniony, głodny i zmęczony. Na dodatek ta kobieta, która we mnie celowała z łuku. Do tego jednak wrócę później.

Ten dzień już zaraz po przebudzeniu okazał się dla mnie dość okrutny. Ból brzucha, mięśni oraz głowy. Czułem się, jakbym co najmniej wypił litra wódki i to samemu w godzinę. Nie wiedziałem, czym mój stan był spowodowany, jednakże wiedziałem, że miałem ochotę skoczyć z klifu. Próbowałem sobie odtworzyć, chociaż wczorajszy wieczór, aby sobie przypomnieć, czy nie zjadłem czegoś dziwnego. Sęk był jednak w tym, że jako wendigo miałem ograniczone pole, jeśli chodzi o logiczne myślenie, czy pamięć. Moja druga forma działała bardzo, nawet aż za bardzo na intuicji czy też zwierzęcej chęci zabijania.



Powoli wstałem z łóżka i chwiejnym krokiem doszedłem do źródełka, które akurat zawsze przepływało w okolicy mojej kryjówki. Przemyłem sobie twarz w lodowatej wodzie, sącząc ją też powoli ustami. Nie wiem jakim cudem, jednakże zawsze, gdy miałem gorsz dzień, ta mi dodawała trochę energii i orzeźwiała moje ciało. Nie wiedziałem, czy to jest kwestia źródlanej wody, wydobywającej się ze skałek, czy może sam fakt tej wyspy, która sama w sobie była fantastyczna, głównie przez panów w białych fartuchach. W końcu to oni sprawili, że mieszkaliśmy wszyscy na tej przeklętej wyspie i musieliśmy ze sobą walczyć i rywalizować. W takich momentach jak ten nabardziej zastanawiałem się nad zmianą swojego statusu. Zastanawiałem się, czy nie zostać osadnikiem, ludzie również fałszywi, ale większe bezpieczeństwo. W teorii.
Po napiciu się i obmyciu twarzy poczułem lekką ulgę. Może nie tyle, co fizyczną, a psychiczną. Rozprostowałem się, porozciągałem kości i strzeliłem knykciami. Teraz musiałem się przebrać w coś mniej brudnego oraz bardziej eleganckiego. Musiałem w końcu udać się do osady, aby zwędzić jakiś lek przeciwbólowy. Co prawda każdy wiedział, kto jest kim, jednakże inaczej cię potraktują straże w ładnym ubraniu, a inaczej w brudnym i śmierdzącym.
Po godzinie już szedłem do wioski.

Cały czas myślałem nad tym, co wydarzyło się wcześniejszego dnia, a może nawet i w nocy. Mimo tego nie mogłem sobie niczego przypomnieć. Wszystko w moich retrospekcjach było widzialne niczym przez mgłę. Miałem cichą nadzieję, że przypomnę sobie cokolwiek, co pomogłoby mi wyjść z tego stanu.
Przez swoje przemyślenia, droga do osady minęła bardzo szybko. Pospiesznym krokiem ruszyłem do swojego tajnego przejścia i po chwili już byłem za murem. Skryłem się bardziej i okryłem płaszczem, zastanawiając się, którędy pójść do chaty zielarki. To tam mogłem znaleźć odpowiednie zioła, które pomogłyby mi z bólem głowy oraz brzucha.
Na ulicy było dość spokojnie, cicho i było mało ludzi. Wszystko to pomagało mi w moim planie, którym był zapożyczenie kilku specyfików na czas bliżej nieokreślony. Czasem czułem się źle z faktem, że okradam osadników, jednakże każdy jechał na swoim wózku, pchanym przez siebie samego. Inni tylko podkładali kłody.
Szybko przeszedłem przez ulice i skryłem się za wózkiem. Rozejrzałem się czy nikogo dalej nie ma gdzieś w pobliżu i znów zbliżyłem się do chatki. Z tego, co pamiętałem, uzdrowicielka o tej porze wychodziła nazbierać roślin, ziół i innych badziewi, przez co miałem pewność, że chata będzie pusta. Podszedłem znów na tyle ile mogłem i usłyszałem głos strażnika, przez co schowałem się w sianie. Miałem nadzieję, że mnie nie zauważyli, bo byłoby po mnie.

Mężczyzna przeszedł, przez co mogłem odetchnąć i wejść bez problemowo do chatki uzdrowicielki. Chyba coś kombinowała z zamkiem, ponieważ wejście tutaj było znacznie trudniejsze niż do tej pory. Mimo tego wszedłem bez problemowo i rozejrzałem się dokoła. Wiedziałem co i gdzie trzyma, jednakże musiałem dla pewności jeszcze się rozejrzeć. Wziąłem z półki maść oraz zioła przeciwbólowe, schowałem je do kieszeni i jeszcze raz na wszelki wypadek rozejrzałem się po półkach. Nie potrzebowałem nic więcej, przez co ruszyłem do wyjścia. Spojrzałem na ladę i rzuciłem kilka koron na blat. Niech kobieta ma, za swoją dobrą robotę.
Szybko wyszedłem z chatki i wtedy trafiłem prosto na innego strażnika. Zatrzymałem się w bezruchu, tak samo, jak i on. Gapiliśmy się na siebie przez chwilę, po czym ten zaczął wyciągać broń. Szybko go odepchnąłem i ruszyłem w stronę swojego przejścia. Wiedziałem, że dzisiaj będzie ten dzień, w którym go stracę. No cóż, czasem trzeba było liczyć się ze stratami.
Już miałem wskakiwać w swoją grotę, kiedy poczułem mocne, silne i bolesne ukłucie w swojej nodze. Obejrzałem się za siebie i dostrzegłem strzałę tkwiącą w swojej nodze. Szybko ją ułamałem i wskoczyłem w dziurę pod murem. Musiałem się jak najszybciej oddalić z tego miejsca, zanim jeszcze mnie w dupę trafią. Tym razem na szczęście już nikt do mnie nie strzelał, a ja sam oddaliłem się na odpowiednią odległość, aby opatrzyć swoją ranę. Powoli wyciągnąłem grot i oczyściłem lekko ranę nad wodą. Całe szczęście, że trafił w tłuszcz, a nie mięśnie. Nie spodziewałem się jednak tego, że taki lekki strumyczek krwi, sprowadzi na mnie kolejne niebezpieczeństwo. Zacząłem się rozglądać i dostrzegłem wilka, który krył się za skałą, obserwując mnie. Nie byłem zadowolony z tego faktu, gdyż wilki zawsze atakowały w grupach. Powoli wstałem, zaczynając się cofać. Chwyciłem jakąś gałąź z nadzieją, że i tak mi się nie przyda. Po chwili jeden z wilków ruszył na mnie. Zacząłem biec, aby znaleźć sobie dogodniejszą pozycję do walki. Wyczułem, że dwa kolejne ruszyły za pierwszym wilkiem. Sytuacja była co najmniej tragiczna.

Odwróciłem się z dużym impetem i przyłożyłem grubszą częścią gałęzi jednemu z wilków prosto w pysk. Ten z piskiem upadł na bok i dostrzegłem dwa kolejne biegnące w moją stronę. Jeden skoczył, przez co zrobiłem przewrót do przodu i wtedy właśnie ugryzł mnie drugi. Niewiele myśląc przywaliłem mu końcówką gałęci w pysk, przez co ten puścił moją nogę. Tamten zaczął z powrotem na mnie biec. Postanowiłem znów szybko się oddalić na kilka metrów, dobierając sobie znów lepszą pozycję. Niespodziewanie potknąłem się o coś, wpadając twarzą w błoto. Cztery bełty poszybowały w powietrzu, tuż nad moją głową i zabijając oba wilki. Zdziwiony nie patrząc, co się stało, zacząłem biec przed siebie. Szczęście w nieszczęściu. Przez ból głowy, ranę kłutą nogi oraz poszarpaną przez wilka, brzuch oraz ogólne osłupienie, biegłem, ale sam nie wiem dokąd. Straciłem poczucie czasu, jak i orientacji w terenie. Robiło się też coraz później. Sam już nie wiem kiedy, wpadłem nagle do wielkiej stalowej klatki, która zatrzasnęła się od zewnątrz. Upadłem, kładąc się na ziemi i zamykając oczy. Najwidoczniej to była ta pora, w której zginę.

Po jakimś bliżej nieokreślonym czasie dostrzegłem postać, celującą we mnie najprawdopodobniej z łuku. Jakie to miłe, że ktoś chciał mi skrócić męki i mnie jeszcze dobić. Po chwili jednak nawiązał się między nami dialog, a kobieta, jak się okazało, była bardzo miła.
- Widzę, że masz za sobą ciężką noc, wędrowcze.
- To w żadnym stopniu nie jest zabawne. Wypuść mnie. Natychmiast. - Powiedziałem, jednakże kobieta chyba w tym momencie rozważała tysiące innych możliwości.
- Będziesz się tak zastanawiać czy mnie zastrzelić, czy mi w końcu pomożesz?
- Moja pomoc, kimkolwiek jesteś, może cię kosztować. Może też nieść inne, znacznie mniej zauważalne konsekwencje. To zależy więc od tego, co teraz zrobisz, żeby mi udowodnić, iż zasługujesz na te najbardziej dogodne dla ciebie warunki.
Przewróciłem oczami i cicho westchnąłem, ubolewając nad swoim tymczasowym losem.
- Powiedz, czego chcesz, piękna niewiasto, a postaram się to dla Ciebie zdobyć. Wystarczy, że mnie wydostaniesz z tej klatki.
Przekrzywiła głowę, a kosmyk włosów opadł jej na twarz.
- Wystarczy mi, że zapomnisz o tym miejscu. Odejdziesz stąd, nie wrócisz i zaczniesz żyć dalej. Nie potrzebuje niczego od ciebie, Nocny Wędrowcze.
Podeszła powolnym krokiem do klatki, wyciągnęła kamień, a potem przesunęła nim przy górnych prętach. Klapa przednia odpadła z łoskotem przed kobietą na ziemię. Fragment skał, który trzymała w dłoni, był magnetytem wydzielającym własne pole magnetyczne. Inne magnesy przy kratach, utrzymujące do tej pory żelazną klatkę w całości z niewyobrażalną siłą, po zakłóceniu pola magnetycznego magnetytem - przestały działać. Bez magnetytu nigdy by nie puściły, stanowił naturalny klucz, utrzymujący pułapkę na najpotężniejsze drapieżniki, a w tym również wendigo.
- Bo jeśli tu wrócisz, możesz nie mieć następnej szansy - dodała, odwracając się i podając mu dłoń, aby pomóc mu wstać.
Spojrzawszy na kratę, powoli się podniosłem na rękach, przykucając i podając kobiecie swoją dłoń. Po tym wstałem sprawnym ruchem i lekko się rozprostowałem.
- Nie mogę ci tego obiecać. Jest to również teren moich łowów. Również potrzebuje jedzenia. Myślę, że moglibyśmy się jakoś podzielić i dogadać...
- Chodziło mi o to, że dalej mam inne rodzaje pułapek. W nocy mógłbyś zrobić sobie krzywdę, a ja nie przyszłabym na czas i zginąłbyś na miejscu - dziwny spokój, z jakim to mówiła, mógł kojarzyć się z czystą obojętnością, ale w jej oczach błyszczało lekkie zmartwienie. Ciężko było powiedzieć czy to z powodu tego, że musiałaby zbudować nowe mechanizmy, czy dlatego, że mężczyzna odszedłby z tej wyspy na zawsze.
- Do tej klatki możesz polować. Ta część lasu co prawda należy do mnie, ale nie potrzebuje jej jako łownej. Po prostu ścinam stąd drzewa, jeśli potrzebuje opału.
-W takim razie trafiłaś na bardzo dobre drewno. Sam czasem stąd nieco brałem... Cóż.. - Podrapałem się lekko po głowie, mrucząc pod nosem. - Nie wiem, czemu to powiedziałem. Tak czy inaczej, dziękuję. Pozwolisz zatem, że się oddale.
Postąpiła z nogi na nogę. Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej po tym, jak schowała strzałę do kołczanu, a łuk przewiesiła sobie przez ramię. Przygryzła wargę.
- Jeśli teraz wyruszysz ranny i nieopatrzony, to krew ściągnie ich uwagę - powiedziała, zanim ugryzła się w język. - Poza tym jest jeszcze patrol strażników. Nie masz przy sobie żadnej broni. Równie dobrze mogłabym cię teraz zastrzelić i wyprzedzić późniejsze niebezpieczeństwa. Poprawiła sobie niesforny kosmyk szybkim, nieco nerwowym ruchem.
- Zanim odejdziesz, pozwól mi doprowadzić cię do porządku. Potem cię odprowadzę, bo nie mam jak ci czegokolwiek pożyczyć do obrony.
Spojrzałem na kobietę zdziwiony, a nawet i zszokowany. Nie spodziewałbym się po osadniczce pomocy, szczególnie mnie, samotnikowi. Nie wiedziałem nawet co mam odpowiedzieć.
- Dlaczego chcesz mi pomóc? - Uniosłem delikatnie jedną brew do góry.

Venti? Some medical service?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz