28 marca 2020

Od Newta do Venti

Zmarszczyłem brwi, zjeżdżając palcem w dół po miękkiej skórze o beżowym odcieniu. Na niej widniała dość uproszczona, ale najbardziej aktualna wersja mapy całej wyspy, na której trafiło mi się teraz żyć. Starałem się wszystko z niej zapamiętać żeby lepiej się tutaj orientować.

Mój szczęśliwy pierwszy dzień na tym zadupiu zdarzył się już z dobry miesiąc temu. Po dwóch trudnych tygodniach w dziczy przestałem liczyć dni, zdając sobie tym samym sprawę z faktu, że żaden super bohater nie przyleci zabrać mnie z powrotem do… Gdziekolwiek wcześniej byłem. Mgliste strzępki wspomnień czasem nachodziły moje myśli, lecz im bardziej chciałem sobie przypomnieć dawne życie, tym bardziej niewyraźne się stawały. Dziwne blizny na ciele i instynkty, o które nigdy wcześniej bym się nie posądził dodatkowo zaprzątały mój umysł, powodując bóle głowy. Gdybym nie zmuszał się do ich ignorowania, z pewnością dawno bym już oszalał i ułatwił tym samym jakiemuś stworzonku złapanie obiadu. Na tamten moment postanowiłem pomartwić się wyłącznie o to, czy obudzę się następnego dnia.
 Zanim jednak trafiłem do wioski i tego dobrego człowieka z mapą, szlajałem się po wyspie. Wyznaczyłem sobie za cel dojście… Gdziekolwiek. Znaleziony jako pierwszy na plaży scyzoryk pozwolił mi wysnuć teorię, że są tu też inni ludzie. Szukałem więc kogokolwiek w nadziei, że dowiem się czegoś więcej. W trakcie wędrówki zrozumiałem, że nie doznałem całkowitej amnezji. Wiedza o funkcjonowaniu świata, nazwy przedmiotów czy choćby moja ksywka nadal znajdowały się w moim mózgu tam gdzie być powinny. Ciemna płachta okrywała natomiast tajemnicą rzeczy takie jak twarze i imiona bliskich mi osób, miejsca lub przebieg podróży na wyspę. Nie potrafiłem oprzeć się przeczuciu, iż ktoś celowo wymazał gumką konkretne informacje. Myśl o tym, że ktoś mógł grzebać mi w głowie napawała mnie dyskomfortem. Jednak to, co spotkałem wędrując dalej, namieszało mi jeszcze bardziej pod czaszką. Istoty, które na pierwszy rzut oka wydawały się być hybrydami, były dla mnie zupełnie czymś nowym. Niektóre gatunki zarówno roślin jak i zwierząt ewidentnie miały wcześniej mieszane w genotypach. Obserwowałem je z fascynacją, jednocześnie czując lęk przed tak niebezpiecznym, a zarazem mającym niewyobrażalny potencjał zjawiskiem. Układając sobie to wszystko w głowie, doszedłem do wniosku, że ta wyspa to jakieś pole testowe. Przez myśl przemknęło mi pytanie… Co jeśli ja też jestem jednym z obiektów? Nie… Nie może być. – Natychmiast zaprzeczyłem. Przecież nie można robić takich testów na ludziach. To, że się tutaj w ogóle znalazłem musiało być jakimś chorym przypadkiem. Na pewno jest jakieś racjonalne wyjaśnienie tej sytuacji. Nadzieja na to szybko stała się jednak nieaktualna, gdy trafiłem do wioski i pogadałem z jej mieszkańcami.

- Dziękuję za pokazanie mapy. – Przerwałem ciszę, podnosząc wzrok na starszego mężczyznę i oddając mu jego mapę. – Może będę się mniej gubił.

- Nie ma problemu, młody. – Odpowiedział niskim głosem o ciepłej barwie. – Musimy sobie pomagać, by przeżyć.

Kiwnąłem głową, przytakując stwierdzeniu osadnika. Ludzie znacznie lepiej radzą sobie w grupie. Dlatego też wstąpiłem w szeregi mieszkańców tej wioski. No i może jeszcze dlatego, że nie miałem dokąd indziej pójść. Pożegnałem się i opuściłem chatkę mężczyzny. Wracając do swojego domku w lesie, który dostałem jako swoje obecne miejsce zamieszkania, pogrążyłem się głęboko w swoich myślach. Zastanawiałem się, czy podjąłem właściwą decyzję o zostaniu tutejszym medykiem. Niby miałem już jako taką wiedzę z tej dziedziny, ale otwarcie przyznałem się do braku doświadczenia. Kiedy głowiłem się nad tym ile będzie to ode mnie wymagało odpowiedzialności i co ja właściwie sobie myślałem proponując siebie na to stanowisko, z myśli brutalnie wyrwało mnie końskie parsknięcie. Wszystkie moje mięśnie natychmiast się spięły i poczułem jak każdy włos na moim ciele stanął zjeżony. Krzyknąłem i w jednej sekundzie stałem jeszcze na ziemi, a w drugiej kurczowo trzymałem się słupa obok, wisząc 3 metry nad ziemią. Zamrugałem z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy, przetwarzając co się tutaj właściwie przed chwilą zdarzyło. To ja potrafię tak wysoko skakać czy właśnie odkryłem jakiś teleport?! Zerknąłem w dół na jeźdźca oraz jego konia – sprawcy mojego zawału – o ślicznej maści.

- Uh… No hej. – Odezwałem się, czując potrzebę wytłumaczenia się.

Inni osadnicy jakoś specjalnie się nie przejęli faktem, że nagle jakiś dzieciak wystrzela w powietrze lądując na słupie. Pf, co tam, normalka. Wrócili do swoich zajęć, co trochę mnie zdziwiło. Objąłem ciaśniej słup rękami jak i nogami, czując jak powoli wlewa się do mojego ciała strach.

– Wy-wystraszyłaś mnie. – Zająknąłem się, nieudolnie powstrzymując łamanie się głosu.

Ugryzłem się w język, starając się bardziej nie pogrążać. Świetne pierwsze wrażenie, Newt. Spaprałeś to koncertowo.



Venti?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz