26 marca 2020

Od Bezimiennego CD Iriego

Słowa nieznajomego otrząsnęły go z tego chwilowego amoku. W tym samym momencie opuściła go cała złość. Wyparowała, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów, jakby nigdy jej nie było; może z wyjątkiem wstydu i pretensji do samego siebie.

Puścił mężczyznę, tonąc tym razem nie w emocjach, a myśli zalewające go gęstym strumieniem. Znalazł go w lesie… Nie dowierzając własnym uszom, Colette odwrócił plecami do mężczyzny, co mogłoby stanowić dla tamtego doskonałą okazję do kontrataku, ale wtedy o tym nie pomyślał. Złodziejaszek, za jakiego go miał, mimo słusznych rozmiarów nie wydawał się groźny, a próbując pozbierać się z ziemi przy jednoczesnych mało skutecznych próbach złapania oddechu, jedynie utwierdzał go w tym przekonaniu. Zresztą, któż by przejmował się bezpieczeństwem, wyrzucając sobie tak karygodny brak opanowania i porywczość. Naprawdę potrzebował odpoczynku, był przecież oazą spokoju, życie na wyspie faktycznie mocno zaczynało dawać mu się we znaki.

Przypomniał sobie, że dwa dni wcześniej wybrał się w las, dzierżąc właśnie ten sztylet. Miał to być swoisty test dla przedmiotu, wiązał z nim w końcu spore nadzieje. Musiał mieć pewność, że ostrze jest wystarczająco ostre i mocno. Sztylet miał być w końcu jego przepustką, zrobić mu dobry pijar. Ślęczał nad nim naprawdę wiele dni i nocy, projektując go, próbując jak najlepiej oczyścić surowce, wykuć, zahartować, naostrzyć i przede wszystkim pięknie przyozdobić. Podczas pobytu w lesie jednak napotkał na małą nieprzyjemność. Był zmuszony wycofać się w błyskawicznym tempie, musiał nie zauważyć, gdy ostrze wypadło z pochwy, ginąć wśród trawy. Wrócił następnego dnia w tamto miejsce, ale nie mógł go odnaleźć.

— Przepraszam — podjął, biorąc głęboki wdech, przerywając przedłużającą się już ciszę. — Nie powinienem tak zareagować, bardzo zależy mi na tym sztylecie — przyznał, wyciągając dłoń na zgodę.

Nieznajomy spojrzał na niego na Bezimiennego szeroko otwartymi oczami, wydawał się całkowicie zbity stropu czy raczej skrajnie zaskoczony nagłą zmianą nastawienia. Po chwili jakby przetrawiając zaskoczenie, jego czekoladowe oczy zwęziły się nieco. Błyskające spod powiek źrenice na wskroś przesiąknięte były teraz nie strachem czy zakłopotaniem, a czystą podejrzliwością. Wietrzył podstęp, w końcu jak zaufać komuś, kto najpierw próbuje zabić, by w kilka chwil zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni.

Renoir jednak stał spokojnie ze wciąż wyciągniętą dłonią. Jego twarz zdawała się przemienić w marmurowy posąg, Wpatrywał się w swojego gościa chłodnym lazurem w oczekiwaniu bardziej dosadnej reakcji. Tym razem to on się nie śpieszył, nie poganiał, czekając cierpliwie. Miał nadzieję, że mężczyzna nie będzie miał do niego żalu i zrozumie, gdy wszystko mu wytłumaczy. Oczywiście pod warunkiem, że nie odrzuci przeprosin, znikając wśród drzew.

W końcu jednak obcujący z niemymi duchami krypty brunet doczekał się, widoku, w którym podejrzliwość przerodziła się w niepewny uścisk dłoni. Nie był to jednak chwyt, który przypisałby tchórzostwu, raczej zwykłej roztropności. Nieznajomy miał zaskakująco delikatne dłonie, zupełnie jakby nigdy nie pracował ciężko fizycznie, w przeciwieństwie do Bezimiennego, którego dłonie były szorstkie i pełne zgrubień i niewielkich blizn. Zdawać by się nawet mogło, że nie należą do niego, aż tak nie pasowały do jego ogólnej prezencji.

— Pozwól, że ci to wynagrodzę i wyjaśnię tę nieprzyjemność — dodał, wyciągając zapraszająco drugą rękę w stronę stołu.

Puściwszy dłoń, brązowooki po chwili wahania, ruszył we wskazane miejsce, zajmując jego z krzeseł.

— Napijesz się? — kontynuował niższy z mężczyzn, podchodząc do szafki, zgarniając z niej dwa własnoręcznie wykonane drewniane kufle.

Widząc krótkie przytaknięcie w niezmiennym tonie, Renoir podszedł do aparatury, którą łatwo można było pomylić z destylarką wody pitnej. Nalawszy do każdego naczynie niewielką ilość bimbru, wrócił, siadając naprzeciwko swojej niedoszłej ofiary. Stawiając przed nim kubek, sam poczuł się nieco niepewnie; odczuwając właśnie drugą falę wstydu. Poczekał, aż mężczyzna ujmie swój i unosząc nieznacznie od siebie kufel, Colette wzniósł niemy toast. Nabrał powietrza, biorąc dość spory łyk, po którym wypuścił powietrze z płuc. Wyższy z mężczyzn zdawał się zrobić to samo. Jakież było jego zdziwienie, gdy woda, którą zapewne miał nadzieję dostać zapiekła go przeokropnie na języku, żywym ogniem paląc przełyk i nos, którym to dał upust powietrzu. Z głośnym trzaskiem odstawił naczynie na stół, krztusząc się straszliwie. Kaszlał, nabierając łez w oczach.

Zaskoczony całym zajściem Bezimienny poderwał się z miejsca, czym prędzej obchodząc stół.

— Spokojnie — podjął, pochylając się nad czerwonym już denatem. — Wypuść powietrze ustami i przytrzymaj na chwilę — polecił, zastanawiając się, czy to możliwe, że jego gość nigdy w życiu nie pił bimbru.

Wskazówka Zmory jednak nie przyniosła oczekiwanego rezultatu, a widząc torsje, wzbierające w brunecie porwał jego kubek, wylewając zawartość na podłogę. W okamgnieniu znalazł się koło beczki, w której faktycznie znajdowała się woda. Zanurzywszy go w cieczy, oddał nieznajomemu, który łapczywymi chełstami spędził wszystko do dna. Dopiero po dłuższej chwili udało mu się dojść do siebie. Cały ten czas stał nad nim nieco zakłopotany gotów na ewentualne komplikacje.

— Myślałeś, że to woda prawda? — spytał, w końcu widząc, że denat powoli odzyskuje prawidłowy kolor.

Ten ponownie odparł męczeńskim skinieniem głowy, ocierając przy tym załzawione oczy. Westchnął zmordowany, prostując się w końcu na krześle.

— Widać się nie zrozumieliśmy — skwitował niebieskooki, wracając na wcześniejsze miejsce.

Rozparty na swoim stołku Bezimienny zaczął przypatrywać się uważnie mężczyźnie, wtóry raz spokojnie czekając reakcji gościa. W pewnym momencie wydawało mu się, że dostrzegł w jego oku skryty błysk jakby potwierdzonych podejrzeń. Co z perspektywy niższego bruneta wydawało się całkiem pozbawione sensu. Po co miałby specjalnie podawać mu bimber, jak gdyby wiedząc z gwiazd, że ten się prawie nim udusi. Tym bardziej, gdy później mu pomógł. Ostatecznie Złodziejaszek doszedł do identycznych wniosków, bo owa tajemnicza iskierka zniknęła równie szybko, jak się pojawiła. Wtedy też przodującą wydała się teoria, że była to po prostu chwilowa uraza, jaką mógł odczuć, przez mało namiętny w wyrazi ton mieszkańca katakumb, gdy ten puścił tak oschłe stwierdzenie.

— Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe — podjął już znacznie cieplej, pocierając kilkukrotnie kark. — Fatalny początek znajomości, może zaczniemy od nowa? — zaproponował z nadzieją w głosie.

— Ja też mam nadzieję — podjął lekko ochrypłym głosem. — że nie będziesz miał do mnie żalu za wtargnięcie i to, że zabrałem twój sztylet. Jeśli także chcesz, to z przyjemnością zacznę jeszcze raz.

Tym razem to gospodarz skinął z delikatnym uśmiechem na ustach.

— Witaj więc — niebieskooki podniósł się z miejsca, raz jeszcze wyciągając dłoń w stronę gościa, tym razem w przyjacielskim geście. — Jak cię zwą? — spytał spokojnym miarowym tonem. Prócz wcześniejszego uśmiechu przestając wykazywać większe emocje. Stając się jakby nieco apatyczny w działaniach i tonie.

— Iri — odparł tamten, równocześnie z Renoirem wstając i ściskając jego dłoń już znacznie pewniej.

— Od niedawna chyba jesteś na wyspie — bardziej stwierdził, niż zapytał.

Znów jedyną odpowiedzią, na jaką mógł liczyć, był ruch głowy. Miał nieodparte wrażenie, że w towarzystwie tego mężczyzny, będzie widział ten gest nad wyraz często. Z jakiegoś powodu już nadużywanie go zaczęło Colette’a nieco drażnić. Tłumaczył do sobie jednak jeszcze dość gęstą atmosferą wiszącą w powietrzu. Liczył, że gdy nieco lepiej się poznają, jego nowy znajomy okaże się nieco bardziej rozmowny.

Nie dopytywał już o długość czasu, jaką brunet już spędził w „raju”. Z góry zakładał, że nie będzie w stanie mu podać bliżej sprecyzowanego odcinka czasu. Nawet do końca go to nie interesowało, nie był ważne w tamtym momencie, wręcz nie miało znaczenia.

— Ja siedzę tu nieco dłużej — podjął jednako, kładąc dłonie na stole, zaplótł palce nieskore do gestów, nie spuszczając badawczego wzroku z mężczyzny. — Jak pewnie wywnioskowałem po wyglądzie mojej kryjówki — przetoczył mimowolnie wzrokiem po pomieszczeniu, to samo zrobił Iri, omiatając bystrym wzrokiem każdy kąt. — Bardzo zależało mi na tym sztylecie.

Gospodarz wstał powoli od stołu, łapiąc z powrotem ostrze. Przeszedł z nim pomieszczenie, sięgając dłoni do jednej ze skrzyń, wyciągając z niej zdobną pochwę należącą właśnie do zestawu z nożem. Odwrócił się do bruneta, chowając klingę w środku.

— Bardzo dużo czasu zajęło mi wykucie go. Miałem zamiar zacząć handlować swoim sprzętem, począwszy od zamówienia na życzenie, miało zbudować mi dobry pijar. Byłem bardzo zły, zgubiwszy go w lecie, mam nadzieję, że to rozumiesz i mi wybaczysz — wyjaśnił, obracając swoją małą dumę w dłoni. — A ty, czym się zajmujesz prócz zbierania roślin?



Iri?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz