29 marca 2020

Od Derycka CD Venti

Spojrzałem na dziewczynę pytająco i jedyne co usłyszałem to "nie jestem zabójczynią". Te słowa padły tak stanowczo, że chyba je zapamiętam na dość długi czas. Mruknąłem cicho w zrozumieniu, a dziewczyna zaczęła mnie zaskakiwać jeszcze bardziej z każdym momentem.
Gwizdnęła gdzieś w powietrze, a po chwili można było usłyszeć, jak coś przedziera się przez krzaki. Oczywiście dalej jej nie ufałem oraz nie byłem pewny, co tam przygotowała i kogo zawołała. Po chwili dopiero dostrzegłem pięknego konia, który z gracją podszedł do kobiety.



Dziewczyna zaczęła czegoś szukać w jednej z juk. Wyglądała na dość pojemną, ale i niezaładowaną po brzegi. Po chwili wyciągnęła jakieś swoiste specyfiki, przez co przyglądałem się jej jeszcze uważniej. Kolejnego pytania chyba również nie mogłem się spodziewać, szczególnie w tych okolicznościach.
- Najlepiej będzie, jak ściągniesz koszulę oraz spodnie. - To zdanie odbijało się echem w mojej głowie dobre kilkanaście razy. Oczy oczywiście zrobiłem ogromne, jakbym zobaczył ducha. W końcu kto by się spodziewał takich słów na "pierwszej randce". Zastanawiałem się chwilę, ale postanowiłem to zrobić. W końcu nie raz już się rozbierałem przed kobietami. Studia na uniwersytecie medycznym były ciekawym doświadczeniem, jednakże wolałbym nie być tyle razy kłuty.
Venti uznała jednak, że lepiej będzie, jak się odwróci. Nie zdążyła jednak tego zrobić. Nie miałem nic do stracenia, a sama chciała mi pomóc. Chyba uczciwy układ, o ile można go tak nazwać. Gdybym tylko wiedział, jakie katorgi za chwilę mam przejść, to pewnie bym się aż tak na to nie zgadzał.
Wyciągnęła skalpel oraz strzykawkę. Tak oczywiście między innymi. Od razu się spiąłem, nie wiedząc, na co jej takie mordercze dwa przedmioty. Szczególnie jeden. Nie wymagałem żadnej operacji na ostro, przez co byłem lekko zdezorientowany. Poprosiła, abym się położył, co dość mocno musiałem przemyśleć. Jednak chęć bycia zdrowym była silniejsza, przez co położyłem się powoli, obserwując na zmianę skalpel oraz strzykawkę. Dopiero po dłuższej chwili spojrzałem w jej oczy.
- Jesteś medykiem w osadzie? - Zapytałem dość nerwowo.
- Nie. - Odpowiedziała, przez co zmroziła krew w moich żyłach na dość długi czas.

Następne nasze wspólne chwile były dość mieszane. Z początku było dość boleśnie, pomimo jej znieczulenia, wstrzykniętego prosto w moją żyłę, a później dość luźno, zabawnie oraz śmiesznie. Venti okazała się dziewczyną bardzo pogodną, miłą i sympatyczną. Wyglądała, jakby mój status bycia samotnikiem wcale a wcale jej nie przeszkadzał. Oczywiście była to nowość, gdyż za każdym razem, gdy kogoś poznawałem, kończyło się to dość różnie. Ucieczką, krzykiem, czy nawet zaprzestaniem swoistej znajomości. Może to za dużo powiedziane, jednakże byłem dość zadowolony, że ją poznałem i to w takich okolicznościach. Człowiek w potrzebie może poznać się na drugim człowieku, jak i na odwrót. Nie chciałem być naprzód z myślami, jednakże czułem, że to będzie dość dobra znajomość.
Niedługo później kazała mi się przespać. No tak, odzyskanie sił i dać czas ranom na zasklepienie. Długo nie mogłem zasnąć. Z początku miałem tylko zamknięte oczy, nasłuchiwałem kobietę oraz dźwięków lasu. Starałem się uspokoić i jakoś spokojnie zasnąć. Mimo tego jednak nie mogłem. Moja natura Wendigo domagała się czegoś... Sam nie umiem powiedzieć nawet czego konkretnie. Po dłuższym czasie jednak zasnąłem.

Podczas swojego spania, o ile mogłem go tak nazwać, miałem bardziej przemyślenia niż sen. Rozmyślałem o tym, czy faktycznie powinienem zostać osadnikiem. Czy nie zmienić swojego dotychczasowego życia. Od dłuższego momentu byłem w rozterce, czy może nie porzucić jednak swojego bycia odludnym i złym samotnikiem, a przydać się jakoś społeczności. Nie byłem jednak pewny czy to też dobra droga. Myślałem nad zostaniem drwalem, zajmowaniem się drewnem, naprawianiem, ścinaniem... Chyba było to coś, co mnie w tym momencie interesowało. Co mnie pociągało i lekko nawet kręciło. Szczególnie gdy czytałem jeszcze więcej książek czy poradników o tym. Co prawda były dość ciężko dostępne tutaj na wyspie, jednakże, gdy tylko jakaś wpadła w moje ręce, od razu ją pochłaniałem całą. Z każdym dniem wiedziałem coraz więcej o drewnie, drzewach, sposobach ścinania czy nawet rzeźbienia w drewnie. Musiałem jednak mieć jakieś zabezpieczenie. Potrzebowałem też kogoś, z kim mógłbym o tym porozmawiać. Kogoś z osadników. Osadników...

W końcu przebudziłem się i mogliśmy powoli ruszyć dalej. Nie wiedziałem do końca, gdzie dziewczyna chce mnie zawlec, jednakże szedłem obok niej.
- Dlaczego wybrałeś bycie Samotnikiem na tym łez padole? – zapytała nagle po dłuższej chwili ciszy.
- Sceptycznie podchodzę do większych społeczeństw, jak zdążyłaś już zauważyć. Uznaje większość ludzi za fałszywych – wyznałem poważnym tonem.
- A mnie za taką uznajesz?
- Pomogłaś mi, ale to jeszcze nie wskazuje na to, że… - Ponownie zamilkłem. - …nie znamy się, Venti.
Dziewczyna zamilkła, jakby sobie coś uświadamiając. Nie chciałem jej obrazić, jednakże wiedziałem, że nie mogę pozwolić, aby mi zaufała, tak samo, jak ja zaufałbym jej. Musieliśmy nabrać nieco więcej doświadczenia ze sobą. Trochę więcej czasu spędzić oraz poznać się lepiej.
Zauważyłem, że dało jej to trochę do myślenia. Mnie w sumie również. Potrzebowałem chwili ciszy i przemyśleń, aby uzbierać jakoś następne słowa. Szło mi to jednak nie dość, że tragicznie to jeszcze snuło się niczym ślimak. Nie potrafiłem niczego ubrać w słowa.

Dalsze wydarzenia potoczyły się tak szybko, że sam nie wiedziałem, nawet kiedy. W ostatnim momencie zauważyłem, jak coś na nas pikuje z samej góry. Odskoczyłem na bok, aby i koń mnie nie stratował. Nie raz widziałem połamane kości ludzi, po których przebiegł koń, lub z niego spadli. Po chwili miałem deja vu, bo widziałem drugiego skrzydlatego zwierza. Te zaczęły walczyć, a ja się schowałem, tak na wszelki wypadek.
Wszystko to działo się szybko, ale czas jakby się zatrzymał. Nie wiedziałem co mam zrobić, a moje szanse przy gryfoniksie, czy czymkolwiek on był, były raczej marne. Walka potoczyła się szybko, gdyż jeden spalił drugiego. Zapach spalonego mięsa oraz wnętrzności roznosił się po okolicy i drapał w nozdrza. Niepewnie po chwili wyszedłem, rozglądając się. Dostrzegłem od razu, że dziewczyna podążała w stronę zwierzęcia. Chciałem zawołać, co ona wyrabia, jednakże i tak by było za późno. Ta jednak jak gdyby nigdy nic, zaczęła rozmawiać ze skrzydlatym potworem. Nie ukrywam, że zamurowało mnie w tamtym momencie. Postanowiłem powoli i ostrożnie podejść do niej, dowiedzieć się czegokolwiek.
Venti jednak podała mi konkretne szczegóły jak się zachowywać i jak podejść, aby mnie jej zwierzak nie zjadł. Dziwiło mnie, że pomimo tego wszystkiego, nawet jej nie ruszył. Pomijam fakt, że byli ze sobą związani. Był większy, silniejszy a traktował ją jak swoją matkę. Było w tym coś dziwnego, jak i magicznego.

Podszedłem od tyłu dziewczyny i położyłem rękę na jej ramieniu, tak jak powiedziała. Zwierz nawet na mnie nie spojrzał, choć chyba nawdychał się mojego zapachu. Po chwili jednak się odsunąłem i podszedłem do konia, który również nie wyglądał z początku na zadowolonego. Rozchmurzył się dopiero wtedy, gdy podeszła do niego dziewczyna ze skrzydlatym przyjacielem. Swoją drogą zabawne, jak ten hasał zadowolony, skacząc z nogi na nogę i ścinając krzewy za sobą. Urocze zwierzę.
Spojrzałem na dziewczynę i cicho mruknąłem.
- Wesołe zoo... Więc żeby było jasne... Idris i Isztar, tak? - Zapytałem, patrząc na konia i gryfoniksa, zastanawiając się chwilę.
- Otóż to. Moje dwa maleństwa. - Powiedziała, wskakując na konia. Wtedy też parsknąłem śmiechem.
- Dobrze powiedziane. "Maleństwa"... - Mruknąłem ciszej.
W ten oto sposób ruszyliśmy w czwórkę, przed siebie, chcąc podbijać nowe rejony i zwiedzać mały świat wyspy, który już i tak dobrze znaliśmy.

Miałem szczerą nadzieję, że tym razem już nic nas tutaj nie zaskoczy. Obędzie się bez zbędnych niespodzianek, ataków czy innych niemiłych rzeczy. W sumie jedyne czego teraz chciałem, to położyć się na łóżku i nieco odpocząć. Odespać ten ciężki dzień i obudzić się rano ze świeżym nowym wigorem. Spojrzałem jeszcze raz na dziewczynę i uśmiechnąłem się delikatnie pod nosem. Może nie była taka zła, jak ją na początku osądziłem. Może ja też nie byłem taki zły, jak i ona mnie osądziła.
Jako ludzie, szczególnie tutaj na wyspie, bardzo łatwo i szybko osądzaliśmy ludzi po tak zwanej okładce. Dla samotników osadnicy byli tylko celem łupu, a dla osadników samotnicy byli czymś w rodzaju bydła, które jedynie czego chce to kraść i zabijać. Ja jednak wybrałem bycie samotnikiem z innego względu. Teraz tego trochę żałowałem. Chciałem to zmienić, ale wciąż nie wiedziałem jak. Nie chciałem też o tym rozmawiać z dziewczyną. Przynajmniej w tym momencie. Nasza relacja była jeszcze zbyt młoda i zbyt delikatna, by się spowiadać sobie nawzajem.

Po niecałej godzinie doszliśmy do umownej granicy, w której rozpoczynał się opuszczony las. Zatrzymaliśmy się i spojrzałem na dziewczynę. Mój wzrok jeszcze powędrował na Idris i Isztara. Po chwili znów wróciłem wzrokiem w oczy Venti.
- Tutaj pójdę już sam... To jest zły obszar, szczególnie dla osadników. Może i masz gryfoniksa, jednak wolałbym, byś się tutaj nie zapuszczała. - Powiedziałem pewnie i uśmiechnąłem się delikatnie.
- Jesteś pewny, że sobie poradzisz? Mogę cię odprowadzić jeszcze kawałek.
- Spokojnie. Żyję tu trochę i wiem czego się spodziewać. Poza tym niedaleko stąd do mojej miejscówki. Tam odpocznę, wyspie się, zjem... A następnego dnia znów wendigo będzie krążyć po okolicy. - Zaśmiałem się.
- Byle nie po moich terenach łownych, bo mogę nie zdążyć na czas z pomocą, jak cię moja pułapka ustrzeli. - Uśmiechnęła się delikatnie, przez co odwdzięczyłem uśmiech.
- Na razie, będę omijać tamto miejsce. Poza tym muszę się skupić na pewnej swojej... Rzeczy... - Spojrzałem na powalone drzewo i mruknąłem cicho. - Chore. - Kiwnąłem lekko głową w stronę kłody.
Dziewczyna spojrzała na mnie, a następnie w kierunku, w którym kiwnąłem głową. Chyba nie do końca rozumiała, co miałem na myśli.
- Jak to? Chore? - Zapytała, przenosząc z powrotem wzrok na mnie.
- Tak. Są to stare drzewa, długoletnie i bardzo trwałe. Są z nich też dobrej jakości deski. Nie polegną tak po prostu pod wpływem wiatru. Musiało być zainfekowane. Z takiego drzewa nie opłaca się robić desek. Prędzej czy później zacznie ci gnić i pękać. Uważaj na siebie Lady Venti. - Powiedziałem, uśmiechając się i delikatnie uchylając głowę.
Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem przed siebie, znikając dziewczynie z pola widzenia pomiędzy drzewami, krzewami i bujną roślinnością. Swoją drogą wiedziałem, że jeszcze się spotkamy w niedługim czasie. Takie osoby jak ona się często spotykało, jeśli wiedziało się gdzie szukać. Była myśliwym, więc gdzie zwierzyna tam i ona.

W końcu wróciłem do swojej rudery, jaką była zniszczona opuszczona ruina stajni. Mimo wszystko lubiłem tu spędzać czas, szczególnie po tym, jak odremontowałem kilka rzeczy deskami. Nie wiało aż tak i zrobiłem nawet prowizoryczne małe dwa pokoje. Wystarczająco dużo dla mnie samego. Mogłem jeszcze wzmocnić kilka rzeczy, jednakże nie uważałem to za konieczne. Szczególnie jeśli by zmienił swój status z samotnika na osadnika, bez sensu, abym inwestował w tę ruinę swój czas, chęci oraz siły. Wszystko, co robiłem, robiłem dlatego, aby wyćwiczyć sobie różne rzeczy, jak i techniki. Wszystko po to, że gdyby przyszedł odpowiedni czas, być wystarczająco dobrym w tej dziedzinie.

Venti?
+2PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz