25 marca 2020

Od Tibbie CD Bezimiennego

     Krytyczne spojrzenie dziewczyny skrzyżowało się z jasnymi oczami nieznajomego, kiedy zaczął zbierać swoje rzeczy. Robił wszystko niezwykle powoli, ale nie ślamazarnie, przez co Tibbie powstrzymała się od zniecierpliwionego tupania nogą, stojąc przy drzwiach. Nie wiedziała po co to robi, ale odprowadzenie mężczyzny było bez wątpienia ciekawsze, niż bezczynne siedzenie w rozpadającym się domu. Ponadto, była na wyspie już pewien czas i to była najwyższa pora, aby wyściubić nos poza "strefę komfortu", która nadal nią w stu procentach nie była, ale będąc szczerym, na takowej wyspie, na jakiej znalazła się Tibbie, nic nie mogło nią być. Wiedziała też, że nie może oczekiwać nie wiadomo czego, ale na szczęście - nie oczekiwała, więc zderzenie z rzeczywistością nie było dla niej tak brutalne, jakby się mogło wydawać na pierwszy rzut oka. Była pogodzona ze swoją sytuacją i to nie było tak, że co noc rozmyślała nad swoim losem i niedolą.   
     – Jak ty się w ogóle nazywasz? – spytała nagle, uświadamiając sobie, że nie wie o nim tak podstawowej rzeczy, a przecież spędził dość długą noc w jej domu. W tym samym czasie narzuciła na siebie zwierzęce futro, które tak na marginesie ukradła, ale wychodząc z założenia, że nie jest to czymś, czym powinna się chwalić, uznała że zostawi to dla siebie. Wyszli z chatki i najpewniej w tym momencie powinna wyjąć z kieszeni klucz i zamknąć swój dom, ale nie posiadali tu takich luksusów. – I którędy do tych katakumb? – oplotła się ramionami, rozglądając dookoła. Wyprawy w nieznaną dzicz z tak samo nieznanym facetem nie były szczytem jej marzeń, ale co miała do stracenia?     – Możesz mówić mi jakkolwiek, "ej ty" czy coś w tym stylu wzruszył delikatnie ramionami. Właśnie nie wiem - przyznał z niechęcią. Zgubiłem drogę.
     – To ambitnie – skwitowała z uniesionymi brwiami, obierając pierwszą lepszą drogę, którą okazało się dość strome wzgórze, jakby nie wystarczało im to, że i tak znajdowali się dosyć wysoko. Mężczyzna z braku innych możliwości po prostu ruszył za nią, chociaż dziewczyna podejrzewała, że wcale nie chciał i nie uznawał tego za dobry pomysł, ale chyba była to dla niego nieco lepsza wizja, niż pewna śmierć u stóp jakichś gór. Po wejściu na jeden z pagórków, musieli z niego zejść. I tak kilka razy, Tibbie mogłaby porównać to miejsce do norweskich fiordów, gdyby nie fakt, że byli na bezludnej wyspie, milion lat świetlnych od Norwegii.
     Zeszli ze wzgórza dobre kilkanaście minut później, które (zapewne) dłużyły się mężczyźnie niemiłosiernie, a Tibbie tylko upewniła się w fakcie, że takie ułożenie terenu to całkiem dobry system obronny i nie zamieni go na żaden inny, choćby jej dom miałby się rozpaść na milion drzazg.
    
– Śmiem sądzić, że katakumby są pod ziemią, ale nie wiem w jaki sposób mamy tam zejść. No i jeszcze potrzebujemy znaleźć las – wymamrotała, chociaż mogło się wydawać, że bardziej do siebie, niż do kogokolwiek innego. Ten tylko przytaknął głową, jakby od niechcenia.
   
Wejście znajduje się na niewielkiej polance w środku lasu wyjaśnił sucho, nie siląc się szczególnie na modulację, jakby miało go to zmęczyć.
    
– Ależ ty towarzyski – odpowiedziała tym samym tonem, zeskakując z wystającego kamienia, na którym jakimś sposobem się znaleźli. Już miała pociągnąć temat jeszcze przez chwilę, w głowie układając sobie, co takiego mogłaby powiedzieć, kiedy usłyszała dźwięk łamanej gałęzi, jednocześnie z ruchem gdzieś niedaleko, po jej prawej stronie, za najbliższymi drzewami. Stanęła bez ruchu, nasłuchując, jej towarzysz niedoli także stał się ostrożniejszy. Nawet nie potrzebowała słów, aby uświadomić go o możliwym niebezpieczeństwie, chociaż w jej przypadku dobrym sformułowaniem byłoby określenie "zastrzygła uszami". Niestety, jeszcze ich jednak nie miała.
    
– Uważaj! – usłyszała nagle krzyk, w ostatniej chwili uskakując przed rozsierdzonym, zmutowanym stworzeniem pokrytym mchem. Nasłuchała się w wiosce o nich wystarczająco dużo, aby wiedzieć, że w promieniu kilkudziesięciu najbliższych metrów jest ich dużo więcej. Przez krótką chwilę zbladła, uświadamiając sobie, że trafili na polanę pełną mchelników. Dużo gorszym był fakt, że nie do końca wiedziała jak z nimi walczyć. Tylko dzięki szybkiej reakcji mężczyzny teraz nie była pożywieniem dla gigantycznego, skamieniałego stworzenia porośniętego mchem. Był on na tyle cichy i skuteczny, że nawet nie wiedziałeś kiedy, a ten był w stanie wyrosnąć za twoimi plecami i zaatakować. W tym przypadku też pewnie by tak było, a Tibbie napełniało odrażające uczucie, że prawdopodobnie stąpają po ziemi pełnej tych stworzeń i ich ofiar.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz