30 marca 2020

Od Cynth

Gdy tylko otworzyłam oczy, mając przeczucie, że wstałam zdecydowanie zbyt wcześnie, zrozumiałam też, dlaczego tak się stało. Zaczynał kropić deszcz, a akurat na tę noc położyłam się pod gołym niebem. Ugh.
Jak najszybciej pozbierałam wszystkie swoje rzeczy i skryłam się pod drzewem. Wycisnęłam wodę z włosów. A miało nie padać... Niedobrze.
Szum kropel wody uderzających w gałęzie i rozpryskujących się na wilgotnej glebie, jednostajny i równomierny, był jak puch otulający moją głowę i zagłuszający wszystko inne. Najgorsza możliwa sytuacja...
Musiałam wybrać się na poszukiwanie. Skończyły mi się zapasy.
Mocniej naciągnęłam na siebie płaszcz z pancoder. Też należało mu się trochę uwagi... Szwy zaczynały puszczać.
Powoli ruszyłam przed siebie. Usilnie starałam się odróżnić odgłosy otoczenia.
Błędem byłoby myśleć, że mój słuch jest przyćmiony. Sama tak naprawdę nie rozumiałam, na czym to polegało, jednak dźwięki docierające do moich uszu zdawały się mieszać w jedną kakofonię. Przez lata udało mi się do tego przyzwyczaić, lecz wciąż zdarzały się dni, gdy jedynym rozpoznawalnym odgłosem było bicie mojego własnego serca.

Ostrożnie poruszałam się w kierunku spokojnego strumienia. W tej sytuacji mogłam jedynie liczyć na złapanie kilku galorek, jeśli uda mi się je zauważyć, i znów podkraść coś z pól uprawnych. To była konieczność.
Deszcz sprawił, że dookoła nie widziałam żywej duszy. Dla pewności jednak co chwila odwracałam się za siebie, przez co kilkukrotnie zdarzyło mi się poślizgnąć. Gdy nareszcie dotarłam nad wodę, płynącą, nie spadającą z nieba, wyglądałam jak po kąpieli w błocie.
Wzięłam łyk wody ze strumienia i schowałam się przed deszczem, by chwilę odpocząć. Burczało mi w brzuchu. Musiałam jak najszybciej znaleźć coś do jedzenia.

Nie wiem, jak długo siedziałam w bezruchu, czekając na, no, na cokolwiek, ale wreszcie, gdy ulewa przycichła, zobaczyłam kątem oka ruch. Drobna, ziemista plamka przemknęła tuż obok mnie. Galorka... Dobrze.
Powolutku sięgnęłam do kieszeni, miałam tam jakieś resztki ziaren. Wyłożyłam je na otwartej dłoni, znów czekając. Drobne stworzonko okrążyło mnie kilka razy, ale po chwili znalazło sie na mojej dłoni, z zadowoleniem dziobiąc ziarenka.
Szybko zacisnęłam palce, chwytając za nóżki. Drugi ruch, i delikatny karczek był złamany.
Nie było co liczyć na rozpalenie ognia i obróbkę mięsa. Obrałam truchło z pierza i puchu i poodrywałam wszystko, co mogłam zjeść.
Śniadanie podano.

Po posileniu się szybko dotarłam na pola. Deszcz zmienił się w mżawkę, ale zdążył uszkodzić plony.
Pozbierałam z ziemi co mogłam, kłosy, kilka marchewek. Powinno starczyć.
Czas wracać, zanim ktoś na mnie wpadnie...

Byłam już spory kawałek dalej. Nagle zauważyłam, że coś rusza się na ściółce kilka metrów dalej. Przyjrzałam się.
Galorka w sidłach... Hah, prezent niespodzianka. Świetnie.
Śmiało ruszyłam w jej kierunku. Ostatnie kroki, już przyklękałam, by ją chwycić i ukrócić jej cierpienia...
I nagle ziemia się pode mną zapadła
Spadłam w doł, głęboko. Okropny ból nogi na moment mnie zamroczył...

< Nu, znajdźże ją ktoś? >
+1PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz