29 marca 2020

Od Iriego CD Tibbie

Obudził się, kiedy poczuł pierwsze, ciepłe promienie słońca na twarzy. Słońce przyjemnie grzało, co oznaczało, że jego plan na dzisiejszy dzień się uda. Od dłuższego czasu planował to zrobić, jednak kapryśna pogoda miała swój własny plany, przez co utrudniała mu wykonanie pracy.

Szybko oporządził się i wychodząc z domu, zabrał mały lniany woreczek w środku, którego znajdowały się nasiona różnych roślin. Często chodził po lesie, zbierając napotkane rośliny, zrywał łodygi, same pąki, lub odcinał kawałek korzenia. Nie był ekspertem w tej dziedzinie, ale uczył się i z każdym kolejnym dniem doskonalił się w tej sztuce. Jeszcze, kiedy nie mieszkał na wyspie, interesował się roślinami, czasem, aby dorobić na życie pomagał w kwiaciarniach, sadach, czy ogrodach, byle tylko mieć z nimi kontakt. Znał ich odmiany i zastosowanie, co prawda nie wszystkich. Kiedy spotykał na swej drodze nieznaną mu zieloną łodygę, zawsze podchodził do niej z rezerwą, podglądał zwierzęta, aby sprawdzić jak one na to reagują. Nie śpieszył się, tutaj miał mnóstwo czasu i nie wydawało mu się, aby miało się to zmienić.

W zasadzie odkąd tutaj trafił, jego życie nie zmieniło się jakoś diametralnie. W dawnym życiu ulica była jego domem, a inni bezdomni rodziną. Teraz jego domem był podniszczony drewniany dom, rodziną zwierzęta, które przychodziły na jego teren w poszukiwaniu jedzenia. Iri nigdy ich nie wyganiał, te odważne mogły liczyć na otrzymanie posiłku prosto z jego ręki. Mimo że sam miał niewiele, był skłonny się z nimi podzielić.

Po wyjściu z domu skierował się prosto do swojego małego ogrodu. Na powierzchni sporego prostokąta, z którego zostały wyrwane chwasty, rosły, zasadzone tam przez mężczyznę rośliny. Młode listki wynurzające się spod ziemi oznajmiały, że tym miejscu rośnie marchew, w innej części grządki wysoka łodyga lebiodki pospolitej wypuszczała młode listki, a u samej góry pojawiały się pierwsze nieotwarte jeszcze pąki. Uprawy były ze sobą pomieszane, obok kozłka lekarskiego, została posadzona cebula. Iriemu to jednak nie przeszkadzało, nie lubił zbyt dużego porządku, poza tym dzięki temu, obcy nie byli, wstanie stwierdzić co można zjeść, a co poważnie im zaszkodzi. Tylko sam faun dokładnie wiedział, gdzie się co znajduje.

Spojrzał na całe paletko z błądzącym na twarzy uśmiechem, był dumny ze swoich rosnących upraw, traktował je trochę jak swoje prywatne dzieci, które przynoszą mu chlubę. Szybko skończył podziwianie i wziął się do pracy. Uklęknął przy jednym z brzegów swojego małego ogródka i zaczął wyrywać razem z korzeniami trawę rosnącą na jego brzegu, chcąc w ten sposób powiększyć jego powierzchnię. Miał silne dłonie dzięki, którym praca szła mu sprawnie i już po niedługim czasie zasłużony kawałek ziemi został pozbawiony chwastów. Włożył palce obu dłoni w wilgotną ziemnie, mieszając ją dokładnie, chcąc ją w ten sposób napowietrzyć i użyźnić, by na sam koniec w odstępach mierzących kilka centymetrów zrobić małe wgłębienia. Wyjął z kieszeni woreczek z nasionami, wysypał sobie część zawartości na dłoń. Nasiona były ze sobą pomieszane, Iri zaczął wybierać nasiona tej samej rośliny i wrzucał je do jednego dołka, by następnie powtórzyć ten proces z kilkoma innymi gatunkami. Na sam koniec zasypał wszystkie dziury ziemią i przyklepał delikatnie, licząc na to, że już niedługo będzie mógł powitać nowe zioła i warzywa na swojej grządce.

Skończywszy sadzenie, rozejrzał się z czułością w oczach po całej swojej posesji, było mu tu dobrze, nawet jeśli istniały rzeczy, na które mógłby narzekać, ignorował je, szkoda było mu na to czasu, bo i tak nic by z tym nie mógł zrobić. Zawiesił wzrok ponownie na dziele własnych rąk, trochę martwił go fakt, jak jego małe roślinki ginęły pośród kępek trawy, która po roztopach zaczęła rosnąć jak szalona, oraz wielkich bagnistych kałuż, które potrafiły budzić grozę nawet w nim, chociaż nauczył już się stąpać po niepewny gruncie. Łatwo jest nie zauważyć jego małych roślinek, sam kilka razy prawie je zdeptał przez nie uwagę. Musiał je czymś ogrodzić, aby były bardziej widoczne.

W jednej ze starych skrzyń znalazł długi kawałek sznura, gdyby znalazł jeszcze do tego kilka patyków, mógłby za ich pomocą zrobić prowizoryczne ogrodzenie, zanim nie wymyśli czegoś co będzie lepiej chronić. Postanowił od razu się tym zająć, ruszył za dom gdzie między drzewami leżały kawałki drzew. Podchodził od jednego do drugiego, zbierając z leśnej ściółki większe kawałki twardej kory i grubsze patyki. Obok siebie zauważył młodą łanię, która spokojnie grzebała pyskiem pomiędzy liśćmi szukając czegoś do jedzenia. Rozczulony jej widokiem faun trzymając pod pachą zebrane części drzewa, wysypał sobie na dłoń resztkę nasion, która mu została. Nie było tego dużo, ale w nasionach było zawsze najwięcej wartościowych składników, które przydadzą się zwierzęciu. Ostrożnie podszedł do czworonoga, zdołał już zauważyć, że o ile nie wykonuje gwałtownych ruchów, to zwierzęta się go nie bały, tak jakby uznawały go za swojego.

Sarna widząc zbliżającego się do niej mężczyznę podniosła zaciekawiona głowę, po czym zrobiła pierwszy krok w jego stronę. Nagle zwróciła głowę w stronę domu Iriego i czmychnęła czym prędzej w głąb lasu. Zaskoczony właściciel ciemnych oczu stanął w miejscu, próbując ustalić co takiego zrobił, że zwierze się spłoszyło. Dopiero po chwili zrozumiał, ze to nie mogła być jego sprawka, ale sarny nigdy nie uciekały bez powodu. Szybko do niego doszło, że to coś musiało znajdować się do frontu.

Rozszywał po ściółce nasiona, strzepując drugą dłonią, te, które przykleiły mu się do skóry. Ruszył szybkim krokiem w stronę domu, obszedł go wzdłuż boku i wyszedł przed niego. Od razu rzuciło mu się w oczy, co jest nie w porządku. Przez bagna kroczyła młoda kobieta o chorobliwie bladej karnacji, swoje brązowe włosy miała upięte, a kilka niesfornych kosmyków uwolniło się i opadało jej na twarz. Nawet z odległości faun był w stanie usłyszeć przekleństwa, jakimi rzucała, brocząc w gęstym bagnie. Większa część jej ubioru była ubrudzona błotem, co tylko utwierdzało go w przekonaniu, że musiała już tak błądzić od jakiegoś czasu. Nie wyglądała na groźną, dlatego mężczyzn miał ochotę ją zawołać i udzielić pomocy, jednak nie zdążył tego zrobić. Zamarł bez ruchu, zdając sobie sprawę po czym właśnie stąpa nieznajoma. Część jego ogrodu została bestialsko zdeptana przez dziewczynę.

Nagle mężczyzna poczuł wieki żal, nie mógł w to uwierzyć godziny jego pracy, te dni, kiedy chodził po lesie, szukając rośli, chwile, gdy je przygotowywał i sadził, to wszystko poszło teraz na marne, ponieważ intruz na jego posesji nie patrzy pod nogi. Zaraz na jego obliczu pojawiła się złości, miał ochotę rzucić się w stronę dziewczyny i przegonić ją ze swojego terytorium. Jednak zanim cokolwiek zrobić nieznajoma zdążyła podejść do niego i jakby zaskoczona jego widokiem zatrzymała się tuż przed nim. Spojrzała na niego z dołu jasnozielonymi tęczówkami, a na jej policzku Iri dostrzegł mocno zabrudzone rozcięcie. Widząc, w jakim była stanie ciemnowłosemu od razu przeszła cała złość a na jej miejsce wkroczyło zmartwienie o zdrowie młodej kobiety.

– Jesteś ranna – odezwał się zatroskanym głosem. – Nie wygląda to za dobrze, trzeba to umyć i zdezynfekować, pozwól, że…

Urwał, kiedy nieznajoma nagle od niego odskoczyła, kiedy wyciągnął do niej rękę. Stanęła w bojowej pozycji, gotowa w każdej chwili zaatakować. Widząc to, faun cofnął się o krok i wyciągnął przed siebie dłonie w obronnym geście.

– Spokojnie, nie zrobię ci krzywdy, chcę tylko pomóc. Jestem Iri, pozwól, że zaprowadzę cię do domu i opatrzę ranę – wypowiadając ostatnie zdanie, znowu zastygł zaskoczony, kiedy głośne burknięcie wydobywające się z brzucha dziewczyny, przypomniało jej o tym, że domaga się posiłku. – I nakarmię – dokończył, posyłając brązowowłosej delikatny uśmiech.



Tibbie?
+2PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz