3 września 2019

Od Bobby CD Pana Stasia

Po aplikacji cudownych remediów Stasia poczułam się o niebo lepiej, jednak wciąż gównianie. W dodatku było mi bardzo wstyd, bo wiedziałam, że wyglądam jak głupkowate dziwadło. Mężczyzna zdawał się nie zwracać na to specjalnie uwagi, a przynajmniej nieźle szło mu udawanie. Za opiekę mogłam mu odwdzięczyć się jedynie dobrym wykonaniem obiecanej roboty.

Po pewnym czasie jego mazidła zaczęły twardnieć, dając wrażenie wbijanych igieł z każdym moim ruchem. Był to okropny ból, ale dający się wytrzymać. Z resztą miałam w swoim życiu wystarczająco dużo kontaktu z ostrymi przedmiotami. Jeśli miało to pomóc, to nie mogłam użalać się nad sobą… W końcu jeszcze żyłam, a to wszystko mogło potoczyć się inaczej. Kiedy skończyliśmy kłaść strzechę akurat zrobiło się ciemno, więc rolnik zaproponował mi, że odprowadzi mnie do domu, co było kolejnym nieoczekiwanym aktem altruizmu na tej niegościnnej wyspie. Zazwyczaj każdy tu pilnował końca swojego nosa, ale ten chłopak był inny. Nie wiem, czy życie jeszcze nie dało mu wystarczająco w dupę, czy miał po prostu miękkie serducho, jednak był dobrą duszą w naszym niedużym społeczeństwie i robił rzeczy, na które ja sama chyba bym nie wpadła, mimo że nie byłam w swoim mniemaniu jakąś złą osobą.

W końcu stanęliśmy przed drzwiami mojej chaty. Pan Staś wniósł moją zapłatę do kuchni, kiedy ja pozapalałam lampy po domu, rzuciwszy wcześniej okiem w stronę wiader z jego produktami. Znajdowało się w nich to, na co się umawialiśmy, plus jeszcze dorzucił od siebie troszkę warzywek w gratisie. To ci dopiero. Chciałam zaproponować mężczyźnie chociaż herbatę, ale ten grzecznie odmówił. Tłumaczył się tym, że jest i tak późno, a jutro musi wstać, więc nie może się zasiedzieć. Mimo panującego w domu nieładu, który należało by raczej delikatnie nazwać burdelem po porannych poszukiwaniach facet łaził sobie w najlepsze. Przystanął po chwili koło ściany, na której widniały moje rysunki i projekty, tuż obok fotela i małego stoliczka z przyborami do rysowania. Widziałam, jak wodzi po nich wzrokiem, by ostatecznie zatrzymać się nad rozpiską mutacji, opatrzoną szkicami o przerysowanych cechach szczególnych i opisem ich objawów.

Większość z nich zdążyłam już wykreślić, ustalając, że „to nie to” i patrząc na mój aktualny stan teraz już nic znanego nie pasowało. Nie wiedziałam, czym rozwiać panującą w pomieszczeniu dziwną ciszę.

- Stasiu, a czy wiesz… No ten… Jaka jest Twoja mutacja? - zapytałam po chwili. W spokojnym wzroku Stasia pojawiło się jakiś niepokój, a może tylko mi się zdawało? Może to pytanie było tutaj nie na miejscu? W każdym razie nic nie mówiąc wyciągnął przed siebie dłoń, jakby mając wskazać jeden z rysunków położonych wyżej listy, aby po chwili gwałtownie ją cofnąć i odsunąć się od ściany. Bąknął tylko pod nosem, że musi już iść, bo noc go zastanie, życzył mi szybkiego zdrowienia i wyszedł. Głupio mi się zrobiło, że odstraszyłam od siebie taką miłą osobę. Usiadłam na łóżku wbijając wzrok w podłogę.

W środku nocy obudziłam się z poczuciem, jakby zaatakował mnie potężny kac morderca, w dodatku byłam cała spocona i trzęsłam się jak osika. Przez następne dwie godziny modliłam się, żeby móc zasnąć na przemian z wyzywaniem się w duchu, że nie mam tu żadnych medykamentów, piguł, prochów czy czegokolwiek innego i obiecywałam sobie, że jeśli z tego wyjdę to zaopatrzę się jak zawodowy lekarz. Ostatnie co pamiętam to to, że kręciłam się po pokoju jak popieprzona.

Obudziłam się na podłodze, gdy ktoś otwarł drzwi i olśniły mnie złote promienie przedpołudniowego słońca. Machinalnie zasłoniłam sobie oczy dłońmi i roztarłam czoło. Fakty zaczęłam kojarzyć dopiero gdy usłyszałam znajomy głos. Z zasłyszanych słów wynikało, że spałam ponad dwa dni, a przecież miałam do zrobienia u Stasia przed zimą jeszcze ten jego spichlerz… Mimo kurowania się powinnam dać jakiś znak życia, albo chociaż się pojawić na farmie. Nawet jeśli zainteresował się mną tylko żeby ścignąć mnie do roboty ze względu na niedokończone interesy, to i tak było mi miło. Gorąco przepraszałam mojego pracodawcę, ale on machnął na to ręką.

Nie można było o tym powiedzieć, że każdemu się coś takiego zdarza. Umyłam się i uwinęłam, rozmyślając głównie nad nadrobieniem zaległości, które nam się porobiły, zdając sobie sprawę z naszego ograniczenia czasowego. Ubierając się odkryłam, że nie zwariowałam i pamiętane przeze mnie zmiany były prawdą. Ponadto od pasa w dół moja skóra nawet po wyjściu z wody wyglądała na bardzo wysuszoną i powoli zaczynała się łuszczyć. Postanowiłam któregoś dnia uderzyć do krawcowej, a przynajmniej skołować jakiś materiał na nowe ubrania. Wyglądałam jakbym miała wodę w piwnicy, a coraz chłodniejsze dni nie sprzyjały noszeniu czegoś takiego. Kiedy już doprowadziłam się do porządku, po raz kolejny przeprosiłam, na co szatyn siedzący przy stole przewrócił oczami i wstał. Zamknęłam dom i ruszyliśmy w stronę farmy.
- Następnym razem pamiętaj, żeby zamknąć drzwi zanim odlecisz.. Wejść mógł każdy, nie tylko ja- skarcił mnie, a ja nie wiedziałam co powiedzieć. Czułam się źle, ale bynajmniej nie przez rany, które całkiem ładnie goiły się pod wpływem specyfików rolnika. Kiedy dotarliśmy na miejsce, ruszyłam od razu po narzędzia, ale kiedy zaczęłam je zbierać, mężczyzna znów się odezwał.
- A dokąd to? Jesteś blada, przydał by ci się jakiś sensowny posiłek..

Na te słowa odwróciłam się z szerokimi ze zdziwienia oczami, a mój żołądek jak na komendę skurczył się do rozmiarów orzeszka, wiwatując na wyrażoną myśl.


Stasiu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz