Nie
wiedziałem, jak długo byłem nieprzytomny, ani co mnie ominęło przez ten
czas. Wciąż czułem się otępiały. Z trudem stanąłem na nogi, które
dziwnie mi ciążyły. Od razu zakręciło mi się w głowie. Zamknąłem więc na
chwilę oczy, by zawroty szybciej ustały.
Usłyszawszy nagle
głośny huk, spojrzałem na upadające za mną drzewo. Kolejny odgłos
uderzenia doszedł z drugiej strony. Ponownie się obróciłem i dostrzegłem
dziwne coś o złotym kolorze, które leżało na ruinach mojego domu. Nie
miałem zielonego pojęcia, co się dzieje. Wykonałem krok w tył i znowu
usłyszałem huk. Na trawę upadło kolejne drzewo. Gdy się obracałem, do
moich uszu doszedł cichy świst. Dopiero wtedy spostrzegłem, że to
dziwne, złote coś porusza się wraz ze mną. Powoli zaczynałem panikować.
Zacząłem
się kręcić wokół własnej osi, dostrzegając coraz to nowe dziwactwa. Do
szumu w głowie doszło głośne bicie serca. Dźwięk ten, podobny do
dudnienia w głębokiej studni, odbijał się od ścian mojej czaszki.
W
pewnym momencie zauważyłem pod drzewami poruszający się punkt.
Zatrzymałem się, by lepiej mu się przyjrzeć i dopiero wtedy usłyszałem
ciche wołanie. Zbliżyłem się do, jak się później okazało, Phanthom'a.
Patrzyliśmy na siebie przez chwilę w milczeniu.
Znowu poczułem ten sam ból, co w nocy. Zacisnąłem zęby i powieki. Z trudem utrzymałem się na nogach.
Kiedy
ból nieco zmalał, upadłem na kolana. Nogi miałem jak z waty, a zawroty
głowy wzrosły na sile. Otworzyłem powoli oczy i rozejrzałem się wokół.
Wszystko wróciło do normalnych rozmiarów. Spojrzałem na swoje porwane i
gdzieniegdzie popalone ubrania. Kiedy dotarło do mnie, że nie mam ich na
sobie, a jedynie klęczę na nich, ukrywając jedynie częściowo dolne
partie swojego ciała, czym prędzej zacząłem się w nie ubierać. Nie były w
najlepszym stanie, ale tylko takie mi zostały.
Gdy
skończyłem, odczułem swoje zmęczenie. Obejrzałem rany, od których roiło
się na moim ciele. Żadna nie zagrażała życiu, ale sącząca się z nich
krew sklejała materiały ubrań z moją skórą, co nie należało do
najprzyjemniejszych odczuć.
- Kiepsko wyglądasz. - słysząc
głos kowala, uniosłem wzrok na stojącego przede mną Phanthom'a. Wątpię,
czy mój wygląd w pełni oddawał moje samopoczucie. Czułem się tak słaby,
że nawet patrzenie na przyjaciela wymagało ode mnie ogromnego wysiłku.
-
Chodź do mnie, ogarniesz się, a potem mi wytłumaczysz, co tu się stało.
- dodał brunet. Nie byłem w stanie wydać z siebie jakiegokolwiek
dźwięku, więc jedynie skinąłem głową. Nie chciałem wracać do wioski, za
dużo kłopotów sprawiłem Osadnikom, ale nie miałem siły na kłótnie z
Phanthom'em.
Brunet pomógł mi wstać i przeniósł jedną z moich
rąk na swoją szyję. Przytrzymał jej dłoń przy swoim drugim barku, gdy
moja głowa opadła na ten będący bliżej mnie. Wolną ręką kowal objął mnie
w pasie, by utrzymać mnie w pionie. Przyznam szczerze, że nie
ułatwiałem mu tego. Nogi same się pode mną uginały, a przed oczami
pojawiało mi się coraz więcej mroczków.
***
Mimo
wszystko, jakimś cudem udało nam się trafić do wioski. Kilku Osadników,
którzy wstali znacznie wcześniej zmierzyło nas zdziwionym wzrokiem. Było
mi wstyd. Tak bardzo wstydziłem się tego, co im zrobiłem i jak
wyglądałem. Nie chciałem się pokazywać na oczy Osadnikom, a już na pewno
nie w takim stanie.
***
Gdy dotarliśmy do domu
Phanthom'a, brunet wskazał mi krzesło. Na jego polecenie usiadłem na nim
i zdjąłem koszulę. Miałem wrażenie, że lada moment zemdleję, ale
starałem się zachować świadomość jak najdłużej.
Zacisnąłem
zęby z bólu, gdy kowal zaczął czyścić moje rany. Nie byłem do końca
pewien, czy było ich tak dużo czy zaczynałem już tracić poczucie czasu,
ale zabieg ten zdawał się trwać w nieskończoność.
- Czujesz
się trochę lepiej? - spojrzałem na bruneta, odkładającego brudny
materiał na miski z ciepłą wodą. Nie jestem w stanie opisać, jak bardzo
byłem mu wdzięczny.
- Tak. - odparłem słabo - Dziękuję za pomoc. - dodałem nieśmiało, masując przy tym nadgarstek jednej ręki drugą.
- To powiesz mi w końcu, co tam się stało? - Phanthom usiadł naprzeciwko mnie i zawinął ręce na piersi.
-
Sam chciałbym wiedzieć... - odparłem, walcząc z opadającą głową - Gdy
wracałem, spotkałem tego samego niedźowa, który był w osadzie... Gonił
mnie przez całą drogę do domu... Udało mi się go podpalić, ale kiedy
chciał wyważyć drzwi, ogień przeniósł się na budynek... Udało mi się go
zabić i wyjść na zewnątrz... - kontynuowałem, robiąc przy tym coraz
dłuższe przerwy. Uniosłem wzrok na widzianego podwójnie kowala. Nagle
zrobiło mi się okropnie zimno. Zacisnąłem powieki, zęby oraz pięści, by
powstrzymać wstrząsający moim ciałem dreszcz.
Czując delikatne
muśnięcie na policzku, otworzyłem z trudem oczy. Widziałem przed sobą
rozmyty obraz Phanthom'a i jak poruszał ustami. Zdawał się coś mówić,
ale nie słyszałem go. W jednej chwili resztka sił jakimi dysponowałem
opuściła mnie, a mroczki przed oczami zlały się w jedno. Miałem dziwne
wrażenie, że spadam, ale nie poczułem uderzenia.
Phanthom? :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz