20 września 2019

Od Fafnir'a CD Phanthoma

Nie wiedziałem, jak długo byłem nieprzytomny, ani co mnie ominęło przez ten czas. Wciąż czułem się otępiały. Z trudem stanąłem na nogi, które dziwnie mi ciążyły. Od razu zakręciło mi się w głowie. Zamknąłem więc na chwilę oczy, by zawroty szybciej ustały.
Usłyszawszy nagle głośny huk, spojrzałem na upadające za mną drzewo. Kolejny odgłos uderzenia doszedł z drugiej strony. Ponownie się obróciłem i dostrzegłem dziwne coś o złotym kolorze, które leżało na ruinach mojego domu. Nie miałem zielonego pojęcia, co się dzieje. Wykonałem krok w tył i znowu usłyszałem huk. Na trawę upadło kolejne drzewo. Gdy się obracałem, do moich uszu doszedł cichy świst. Dopiero wtedy spostrzegłem, że to dziwne, złote coś porusza się wraz ze mną. Powoli zaczynałem panikować.
Zacząłem się kręcić wokół własnej osi, dostrzegając coraz to nowe dziwactwa. Do szumu w głowie doszło głośne bicie serca. Dźwięk ten, podobny do dudnienia w głębokiej studni, odbijał się od ścian mojej czaszki.
W pewnym momencie zauważyłem pod drzewami poruszający się punkt. Zatrzymałem się, by lepiej mu się przyjrzeć i dopiero wtedy usłyszałem ciche wołanie. Zbliżyłem się do, jak się później okazało, Phanthom'a. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę w milczeniu.
Znowu poczułem ten sam ból, co w nocy. Zacisnąłem zęby i powieki. Z trudem utrzymałem się na nogach.
Kiedy ból nieco zmalał, upadłem na kolana. Nogi miałem jak z waty, a zawroty głowy wzrosły na sile. Otworzyłem powoli oczy i rozejrzałem się wokół. Wszystko wróciło do normalnych rozmiarów. Spojrzałem na swoje porwane i gdzieniegdzie popalone ubrania. Kiedy dotarło do mnie, że nie mam ich na sobie, a jedynie klęczę na nich, ukrywając jedynie częściowo dolne partie swojego ciała, czym prędzej zacząłem się w nie ubierać. Nie były w najlepszym stanie, ale tylko takie mi zostały.
Gdy skończyłem, odczułem swoje zmęczenie. Obejrzałem rany, od których roiło się na moim ciele. Żadna nie zagrażała życiu, ale sącząca się z nich krew sklejała materiały ubrań z moją skórą, co nie należało do najprzyjemniejszych odczuć.
- Kiepsko wyglądasz. - słysząc głos kowala, uniosłem wzrok na stojącego przede mną Phanthom'a. Wątpię, czy mój wygląd w pełni oddawał moje samopoczucie. Czułem się tak słaby, że nawet patrzenie na przyjaciela wymagało ode mnie ogromnego wysiłku.
- Chodź do mnie, ogarniesz się, a potem mi wytłumaczysz, co tu się stało. - dodał brunet. Nie byłem w stanie wydać z siebie jakiegokolwiek dźwięku, więc jedynie skinąłem głową. Nie chciałem wracać do wioski, za dużo kłopotów sprawiłem Osadnikom, ale nie miałem siły na kłótnie z Phanthom'em.
Brunet pomógł mi wstać i przeniósł jedną z moich rąk na swoją szyję. Przytrzymał jej dłoń przy swoim drugim barku, gdy moja głowa opadła na ten będący bliżej mnie. Wolną ręką kowal objął mnie w pasie, by utrzymać mnie w pionie. Przyznam szczerze, że nie ułatwiałem mu tego. Nogi same się pode mną uginały, a przed oczami pojawiało mi się coraz więcej mroczków.
***
Mimo wszystko, jakimś cudem udało nam się trafić do wioski. Kilku Osadników, którzy wstali znacznie wcześniej zmierzyło nas zdziwionym wzrokiem. Było mi wstyd. Tak bardzo wstydziłem się tego, co im zrobiłem i jak wyglądałem. Nie chciałem się pokazywać na oczy Osadnikom, a już na pewno nie w takim stanie.
***
Gdy dotarliśmy do domu Phanthom'a, brunet wskazał mi krzesło. Na jego polecenie usiadłem na nim i zdjąłem koszulę. Miałem wrażenie, że lada moment zemdleję, ale starałem się zachować świadomość jak najdłużej.
Zacisnąłem zęby z bólu, gdy kowal zaczął czyścić moje rany. Nie byłem do końca pewien, czy było ich tak dużo czy zaczynałem już tracić poczucie czasu, ale zabieg ten zdawał się trwać w nieskończoność. 
- Czujesz się trochę lepiej? - spojrzałem na bruneta, odkładającego brudny materiał na miski z ciepłą wodą. Nie jestem w stanie opisać, jak bardzo byłem mu wdzięczny.
- Tak. - odparłem słabo - Dziękuję za pomoc. - dodałem nieśmiało, masując przy tym nadgarstek jednej ręki drugą.
- To powiesz mi w końcu, co tam się stało? - Phanthom usiadł naprzeciwko mnie i zawinął ręce na piersi.
- Sam chciałbym wiedzieć... - odparłem, walcząc z opadającą głową - Gdy wracałem, spotkałem tego samego niedźowa, który był w osadzie... Gonił mnie przez całą drogę do domu... Udało mi się go podpalić, ale kiedy chciał wyważyć drzwi, ogień przeniósł się na budynek... Udało mi się go zabić i wyjść na zewnątrz... - kontynuowałem, robiąc przy tym coraz dłuższe przerwy. Uniosłem wzrok na widzianego podwójnie kowala. Nagle zrobiło mi się okropnie zimno. Zacisnąłem powieki, zęby oraz pięści, by powstrzymać wstrząsający moim ciałem dreszcz.
Czując delikatne muśnięcie na policzku, otworzyłem z trudem oczy. Widziałem przed sobą rozmyty obraz Phanthom'a i jak poruszał ustami. Zdawał się coś mówić, ale nie słyszałem go. W jednej chwili resztka sił jakimi dysponowałem opuściła mnie, a mroczki przed oczami zlały się w jedno. Miałem dziwne wrażenie, że spadam, ale nie poczułem uderzenia.

Phanthom? :3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz