28 września 2019

Od Lucia - odejście

    W życiu mężczyzny o kiepskiej przeszłości i rodowodzie miłość mogła okazać się jedynym ratunkiem. Nie sądził nawet, że kiedykolwiek takową znajdzie i zadurzy się w kimś po uszy. Oczywiście nie w jego naturze było przyznawanie się do taki wstydliwych tematów, ale owszem, kochał Galię. Odkąd pierwszy raz ją ujrzał wiedział, że szybko z jego życia nie zniknie. Jak się poznali? Cóż, wszystko zaczęło się od dźgnięcia wilkołaka w żebra. Lucio na pewno sam bardzo dobrze by sobie poradził i się z tego wylizał, ale nie mógł odstąpić od pomocy Galii. Dziewczyna chciała mu pomóc, a on musiał oczywiście skorzystać. Ich ogólna relacja następnymi czasy nie wyglądała zbyt radośnie, ale to nic. Facet nie był idealny i dlatego jego los również nie mógł toczyć się tak jakby on sobie go wymarzył. Często były kłótnie, krzyki, a nawet walki, ale to nie oznacza, że nie było miłych momentów. Takich, które zapadają w pamięci na długie lata późniejszego życia. Było sporo wspaniałych wspomnień, które bardzo często powracały Lucio w pamięć. Szkoda było tylko, że nowych wspomnień nie dało się już kreować. Nie było z kim i po co.

    Kobieta, którą Lucio miał przed sobą była piękna. Jej włosy w połyskującej czerni były miękkie w dotyku, a zaróżowione policzki pełne uroku. Nigdy jej się do tego nie przyznał, ale uwielbiał na nią patrzeć. Często miewali swoje wieczorne pikniki daleko od wioski, od wszystkich, gdzie nikt nie mógł dostrzec, że osadniczka brata się z samotnikiem. Te spotkania były chyba najlepszym co spotykało go na tej potwornej wyspie. Bo co innego mogłoby mu sprawiać przyjemność? Zabójcze zwierzęta krążące dookoła, czy okropna wilgoć i bieda? Mimo, iż Lucio nie umiał odnaleźć się w sytuacji, jego serce przynajmniej na chwilę przystanęło i znalazło swoje miejsce. Podczas pewnego pikniku usiłował odwrócić wzrok od ciemnowłosej, ale nie potrafił, a na jego twarzy zawitał niespodziewany uśmiech. Gdy Galia zwróciła się ku niemu, on oczywiście musiał spojrzeć gdzieś indziej, ale dziewczynie udało się go zdemaskować.
- Co się tak gapisz? - pokręciła głową z lekkim uśmiechem, gdy ugryzła kęs soczystego owocu.
- Ja się na nic nie gapię - parsknął opierając się o łokcie i unosząc spojrzenie w gwiazdy - Na gwiazdki jak już.
- No, piękne są - westchnęła układając się na plecach niedaleko niego - Nie to co ty, brzydalu.
- Mów za siebie - warknął żartobliwie i wyciągnął dłonie, żeby połaskotać kobietę pod żebrami - Widziałaś się w lustrze w ogóle? - zaśmiał się chrypliwie.
Kobieta nic już nie odpowiedziała, gdyż śmiech odebrał jej mowę. Galia śmiała się bardzo rzadko, prawie nigdy. Uśmiech i tak był cudem, więc za każdym razem, gdy mężczyźnie udawało się wywołać któreś z tych, czuł się jak zwycięzca. Tak było i tamtym razem, gdy jego towarzyszka nie mogła oprzeć się głupim łaskotkom. Owoc poleciał gdzieś daleko i w późniejszym czasie został pewnie znaleziony przez jakiegoś roślinożercę. Już ani owoc, ani nic innego się dla nich wtedy nie liczyło. Lucio zaprzestał na chwilę łaskotać, żeby spojrzeć dłużej w oczy kobiety, które były zaszklone od łez i w których odbijały się miliony gwiazd. Bicie jego serca zwolniło i jakby wszystko na chwilę się zatrzymało. Wilkołak nie miał w zwyczaju okazywać swoich uczuć, czy stawiać pierwsze ważne kroki, ale ta dziewczyna sprawiała, że wszystko stawało się takie proste, a jednocześnie niemożliwe do pokonania. Mężczyzna pochylił się i złożył na jej czerwonych wargach długi pocałunek. Był to jeden z ich najczulszych gestów, które mimo iż nie miały miejsca zbyt często, cieszyły obojga. Ile głupi wilkołak dałby, żeby jeszcze raz poczuć przy sobie ciepło drugiej osoby. Ciepło jego ukochanej. Galii.
  
    Poza Galią oczywiście był jeszcze Renard i Farrah, ale to z tym pierwszym Lucio zaprzyjaźnił się najbardziej. No, przynajmniej na początku ich relacje były świetne. Gdy Renard był mały i nieporadny, to właśnie dorosły wilkołak był jego autorytetem i głównym przykładem. Nie widywali się zbyt często, gdyż po porodzie Galia przestała rozmawiać z Luciem, ale gdy tylko nadarzyła się okazja, ojciec uczył syna wszystkiego. Pokazał mu jak polować, nauczył czytać i pisać, a przynajmniej tyle ile sam pamiętał. Pochwalił mu się nawet swoimi niektórymi umiejętnościami plastycznymi, które niestety nie przypadły młodemu do gustu. Znacznie bardziej wolał bawić się w polowania, walki i małe kradzieże, które również się odbywały. Nie było to najlepsze ojcowanie jeżeli chodzi o Lucia, ale liczył się tutaj tylko i wyłącznie czas spędzany razem. Ich wspólne chwile mijały bardzo szybko i bardzo przyjemnie. Renard zawsze powtarzał ojcu, że gdy dorośnie, będzie dokładnie taki sam jak on. Lucio może i tego nie mówił, ale nigdy nie życzyłby mu takiej przyszłości. Czas mijał, dzieci dorastały, a Lucio i Galii udało się zbliżyć na nowo. Oczywiście co z tego, skoro niedługo i ona i ich córka zostały zabite przez przebrzydłe zwierzę. Wilkołak nie był w stanie odratować żadnej z niewiast i właśnie przez to pękło mu serce. Oddalił się od syna, a zaczął go wręcz traktować jak wroga. W każdym swoim geście i słowie przypominał mu jego matkę, której brak wypalał mężczyźnie dziurę w sercu. Renard zaczął uciekać, Lucio również. Robili to po to, żeby nie musieć rozmawiać i siebie widywać. Świat dla faceta się po prostu rozpadł, a wszystko jeszcze bardziej psuła wyspa. Nie powinno go tutaj być. Nikogo nie powinno.

    Tak. Lucio był już niepotrzebny i był tego bardzo świadomy. Pewnego dnia, gdy Renard znów wydostał się z domu, zanim Lucio udało się obudzić, mężczyzna wiedział już, jak spędzi ten dzień. Powoli wstał z łóżka zakładając na siebie duży, skórzany płaszcz i związał włosy w małą kitkę z tyłu głowy. Nie golił się już bardzo długo, więc jego broda sięgała mu piersi, a oczy były podkrążone i sine. Liczne blizny na twarzy sprawiały, że był szpetny i przerażający, ale co z tego. Już nikogo nigdy nie wystraszy, ani nie skrzywdzi. Ziewając przeciągle udał się do kuchni, gdzie usiadł przy stole z kartką papieru i kawałkiem węgla. Siedział tak przez kilka godzin myśląc praktycznie o wszystkim, ale przede wszystkim o tym, co chciał napisać. Ręka niesamowicie mu się trzęsła, ale w końcu zaczął pisać pierwsze zdania. Opowiedział Renardowi o swojej przeszłości, a także przyszłości. Pisał, dopóki nie skończył mu się węgiel i papier. Zapisał chyba z dziesięć kartek, każdą z dwóch stron i dopisałby więcej, ale syn mógł wrócić w każdej chwili. Otarł łzy, które zgromadziły się pod jego powiekami i ułożył wszystko w spójny stos. Nie mogąc powstrzymać żałosnego szlochania, podszedł do kredensu, z którego wyciągnął wypolerowany sztylet Galii. Wsunął go sobie do kieszeni i wyszedł z domu nawet nie zamykając za sobą drzwi. Pogoda okazała się utożsamiać z jego uczuciami, gdyż lało tak, że nie dało się zobaczyć co znajduje się w oddali. To nic. Lucio już na pamięć znał każdy kąt tej wyspy i właśnie to go bardzo dobijało. Szybkim, ale chwiejnym krokiem ruszył w stronę gór, gdzie pochowana była Galia. Płaszcz ciągnął się za nim i coraz bardziej mókł i brudził się od błota. Po brzydkiej twarzy mężczyzny spływała woda deszczowa pomieszana z łzami. Z każdym krokiem był coraz bliżej i nie wiedzieć dlaczego, miał ochotę krzyczeć i drzeć się na całe gardło. Dokonał tego, gdy dotarł już na grób. Padł na kolana przed pomnikiem Galii i głośno zawył wilczym głosem. Wbił palce w wilgotną ziemię, a z jego kieszeni wypadł ostry sztylet. Drżącą od zimna ręką podniósł ostrze i obejrzał je dokładnie z każdej strony. Ujął rękojeść dwiema dłońmi i przystawił sobie czubek noża do brzucha. Przez zaszklone oczy spojrzał ostatni raz na jej imię wyryte w skale i cicho zaskomlał.
- Do zobaczenia wkrótce, ukochana - szepnął, po czym zatopił zimne ostrze ze srebra w swoim ciele.
Tak, srebro wilkołakom nie służyło zdecydowanie. Lucio zacisnął zęby żeby stłumić krzyk i przekręcił sztylet, aby poczuć jeszcze więcej. W końcu był to ostatni ból jaki poczuł i przez jaki przyszło mu umrzeć. Wypuszczając z gardła ostatni wydech, upadł na twarz i już nigdy nie dane mu było wstać.

 ~

Żegnamy Lucia [*]

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz