1 września 2019

Od Pana Stasia CD Bobby

Powrót do domu minął powoli i dłużyło się niemiłosiernie. Szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że taszczyliśmy za sobą, to wielkie, tygrysowate bydle, materiały pod dach i swoje zranione ciała. Bobby wyglądała na wycieńczoną, więc pomogłem jej wejść do swojego domku, by się ogrzała i wysuszyła. Wyglądała nieciekawie, do tego jakby miała gorączkę.
Mrowienia nie czułem na sobie, więc to na pewno nie była wina tego przerośniętego kociaka na sterydach. Sprawdziłem czoło Bobby. Było rozpalone. Wydawało mi się, że posiadam jakieś maści i leki na choroby i przeziębienia. Wstałem, ruszając do kuchni, by przeszukać szafki.
Jak zwykle w takich momentach, się zapomina, co gdzie jest. Otworzyłem dwie szafki z góry, jednakże w nich leków nie było. Wydawało mi się, że chowałem je ostatnio w którejś z tych dwóch. Potem nagle sobie przypomniałem, że musiałem poprzekładać parę rzeczy, parę dni temu, przez co leki są w szafce, po drugiej stronie.  Otworzyłem szafkę, zerkając na każdą półkę. Nie myliłem się, tutaj były maści i leki. Musiałem tylko przeczytać etykietki, gdyż połowa leków była przeznaczona dla zwierząt. Zdecydowanie powinienem je jakoś inaczej poukładać lub włożyć do innej szafki. Może gdzieś bliżej obory albo nawet w niej?
Usłyszałem delikatne stuknięcie w pokoju obok, więc chwyciłem dwie fiolki i maść, ruszając w stronę salonu. To, co tam zobaczyłem, zmroziło poniekąd moją krew w żyłach.
- Bobby, mam dla ciebie... Co do kurwy... - Odskoczyłem, niemal puszczając fiolki, które gdyby upadły, rozbiłyby się.
Dziewczyna powoli czołgała się na czworaka, próbując najwyraźniej się schować. Spojrzałem na jej nogi, które były aż niezdrowo chude. Oprócz tego były znacznie dłuższe niż te, które widziałem wcześniej. Nie ukrywam, że zamurował mnie ten widok. Podszedłem do niej, pomagając jej wstać.
- Wstawaj kochana... Pomogę ci. - Chwyciłem ją za obie ręce i delikatnie podniosłem.
- Nie wiem, co się ze mną dzieje. Źle się czuje, nie powinieneś mnie takiej oglądać...
- Nic się nie przejmuj, tylko siadaj. Zajmę się tobą.
Usadziłem ją na małym taborecie, wyciągnąłem fiolki, które dałem do kieszeni i otworzyłem je. Pomogłem jej się rozebrać z miejsc, w których miała rany.
- Będzie trochę piec, ale nie bój się. Pomoże ci.
Biedna się bała i nie wiedziała, co się dzieje. Ba, sam nie byłem lepszy. Nabrałem trochę maści na palce i zacząłem delikatnie pocierać miejsca, w których były zadrapania czy ugryzienia. Na płytkich ranach, jedynie przejechałem maścią, jednakże tam, gdzie rana była głębsza, użyłem jej tyle, by ranę wypełnić całkowicie. Po wysmarowaniu ran nasączyłem gaziki specjalnym olejkiem, który był w kolejnej fiolce. Nasączone gaziki przyłożyłem do ran, które były już wysmarowane maścią. Szybko gaziki jednak zaczęły przesiąkać krwią, która ku mojemu zdziwieniu, okazała się niebieska. Starałem się zakryć moje zdziwienie, jednak dobrze wiedziałem, że  je zauważy. Westchnąłem cicho i zakleiłem gaziki lepcem. Podałem też tabletki i maść na gorączkę. Miały mocne i szybkie działanie z pewnym efektem ubocznym... Cóż, nie musiała o tym wiedzieć. Przynajmniej na razie.
- Nic się nie martw... Zaraz poczujesz się lepiej. Przyniosę ci wodę... - Położyłem delikatnie rękę na czole Bobby, by sprawdzić jeszcze raz gorączkę.
- Stasiu... Co się ze mną dzieje? - Zapytała przerażona.
- Nic... Efekty uboczne leków, paniki po ataku zwierza i ran. Uspokój się, odetchnij. - Wstałem, by wziąć z kuchni wodę.

***

Wieczorem już kończyliśmy dach. Bobby też czuła się bez porównania lepiej. Przynajmniej bandaże już nie przeciekały. Dobrze jednak wiedziałem, że każdy możliwy ruch sprawia jej ogromny ból. Cóż, taki był minus tych maści i gazików. Robiły się twarde, zatykając ranę niczym kliny drewniane. Nie było to zbytnio praktyczne, ale bardzo skuteczne. Jednocześnie też działało przyspieszająco i wzmacniająco na gojenie się ran. Była jeszcze jedna kwestia. Leki na gorączkę miały efekt uboczny, nasilający się po dwudziestej drugiej. Miałem nadzieje, że Bobby jakoś przeżyje bóle głowy, drgawki i nadmierne pocenie. Spojrzałem na zegarek i na zachmurzenie. Było już ciemno, więc musiałem odprowadzić dziewczynę do domu.
- Bobby chodź, odprowadzę cię. Pomogę ci jednocześnie wziąć twoje owoce - powiedziałem, chwytając dwa pełne wiadra owoców i warzyw. Ruszyliśmy w stronę domu dziewczyny.

Bobby?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz