Na targu kupiłem trochę warzyw i owoców, oraz pieczywo na następne kilka dni. Do tego uzupełniłem swoje zapasy w stal, a nawet kawałek srebra, z którego zrobię świetny sztylet, jeśli nie dostanę żadnego zamówienia. Po powrocie sprawdziłem mojego gościa, którego stan był taki sam, zmieniłem kompres i aby zabić czas, ruszyłem do warsztatu. Tak rozpaliłem ogień, przebrałem się w robocze ciuchy i zacząłem kuć.
Straciłem rachubę czasu, ale za oknem było już ciemno, kiedy ja kończyłem tarczę. W pracowni było bardzo gorąco przez schładzanie ogrzanego metalu i rozpalony piec, dlatego kiedy przedmiot był gotowy, zdjąłem koszulkę i usiadłem na krześle, aby odpocząć. Wytarłem twarz z potu i sprawdziłem zamówienia. Do końca tygodnia miałem dorobić kilka strzał i sztyletów. Tak byłem pochłonięty swoimi myślami, że zapomniałem o koledze, który nagle pojawił się w progu warsztatu. Spojrzałem na niego. Biała koszulka wisiała na nim, sięgając mu prawie do kolan i przed ramion. Ładnie grała z jego urodą, tworząc mi ducha niczym z horrory. Efekt psuły tylko jego brudne i poszarpane spodnie, których nie ruszyłem. Najpierw się rozejrzał, a potem zatrzymał na mnie wzrok, przyglądając mi się. Wstałem i przerzuciłem koszulkę przez ramię, podchodząc do niego.
- Od razu ci mówię, że przebrałem się w czystą koszulkę tylko dlatego, że tamta się już nie nadawała. A spodni ci nie znalazłem - „może i dobrze” pomyślałem w myślach, nie chciałem w końcu, by chłopak wziął mnie za jakiegoś zboczeńca, który tylko czeka na idealną okazję. - Jesteś głodny? - zapytałem. Fafnir przez chwilę milczał, jakby dochodził do siebie albo dopiero przetwarzał moje słowa, po czym wzruszył ramionami.
- Może trochę – powiedział dość cicho.
- Akurat skończyłem, więc możemy zjeść kolacje – po chwili zdałem sobie sprawę, jak to zabrzmiało. Zaśmiałem się w duszy i wyszedłem z warsztatu. Różnica temperatur tam, a na korytarzu była dość spora. - Odgrzejemy obiad, dużo zostało. Tylko się umyję – poszedłem do nie dużego, zagraconego pokoju, w którym mogłem znaleźć stare narzędzia, albo inne bzdety, które nie miały w domu swego miejsca, a tu idealnie dopełniały wnętrze. Tam zostawiłem robocze ubrania i zabierając ze sobą czyste, poszedłem wziąć szybki prysznic.
Kiedy byłem już umyty i nie śmierdziałem potem ani metalem, wróciłem do Fafnira, który odnalazł kuchnię i siedział czekając na mnie.
- Mam nadzieję, że lubisz wieprzowinę – odparłem podgrzewając ziemniaki. - Tak właściwie, jak się czujesz? Gorączka spadła? - odwróciłem się do niego.
Fafnir? A jednak udało mi się trochę dopisać
Świetnie napisany wpis. Czekam na wiele więcej
OdpowiedzUsuń